Złośliwi komentatorzy często nazywali Donalda Tuska politykiem teflonowym. Nic do niego nie przywierało, nic – od siedmiu lat – nie było w stanie mu zaszkodzić. Jednak teflon Tuska w porównaniu z teflonem Ewy Kopacz jest i tak marnej próby. Fatalne zarządzanie ochroną zdrowia, wpadka smoleńsko-moskiewska, wyjątkowo bezbarwne marszałkowanie – wydawać by się mogło, że to wystarczające powody, by Ewa Kopacz przestała się liczyć w polityce. A jednak nie.
Nie Elżbieta Bieńkowska, nie Radosław Sikorski, nie bezpartyjny Rafał Dutkiewicz, ale właśnie Ewa Kopacz wydaje się żelaznym kandydatem na szefa rządu. Dlaczego? I co oznacza ten scenariusz dla kraju, dla sceny politycznej, dla Platformy Obywatelskiej?
Marszałek Ewa Kopacz podczas spotkania z siatkarkami Chemika Police, mistrzyniami Polski. 29 sierpnia 2014. Fot . Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Zapis woli
Fakt, że Donald Tusk będzie przez następne (co najmniej) 2,5 roku przewodniczył Radzie Europejskiej, w polskiej polityce zmienia dosłownie wszystko. I w tym kontekście powakacyjne wystąpienie Tuska w Sejmie nabiera zupełnie nowego wymiaru – być może należy go rozpatrywać jako swoisty testament, zapis woli ustępującego szefa rządu. Wyraźnie socjalne, przedwyborcze obietnice są jakby skrojone dla premiera bez właściwości, dla Ewy Kopacz: żadnych trudnych wyzwań, dokończenie tych zmian, które zostały już rozpoczęte, zaspokajanie oczekiwań mniej uprzywilejowanych grup społecznych.