Ile udanych interwencji w obronie lekarzy ma na koncie nasz samorząd? I dlaczego musimy płacić za fartuchy z logo NIL albo występ chóru? – pytają lekarze.
Fot. Jacek Babiel / Agencja Gazeta
Siedem procent czynnych zawodowo lekarzy podpisało petycję oprotestowującą podwyżkę składki, uchwaloną na początku września przez Naczelną Radę Lekarską. Domagają się wycofania tej decyzji. Jeśli NRL podczas najbliższego posiedzenia się nie ugnie, całkiem prawdopodobne jest zwołanie Nadzwyczajnego Krajowego Zjazdu Lekarzy. W konsekwencji zaś – zmiana pokoleniowa we władzach lekarskiego samorządu. O ile oczywiście trzydziesto, czterdziestolatkom chciałoby się o taką zmianę powalczyć.
- Nie chodzi o dwadzieścia złotych! – odpowiada mi znajomy lekarz, który kończy w tym roku specjalizację z interny na pytanie, dlaczego podpisał petycję, skoro stać go na wakacje w Turcji i prywatne przedszkole dla dziecka. – 240 złotych w skali roku to żadne pieniądze, i tutaj oczywiście panowie i panie z Naczelnej Rady Lekarskiej, którzy głosowali za podwyżką składki, mają rację. Dziewięciu na dziesięciu lekarzy stać na wyższą składkę. Nie trzeba nam wypominać, że inflacja przez sześć lat zrobiła swoje, a my też zarabiamy znacznie więcej niż przeciętnie wyciągał lekarz w 2008 roku. Problem w tym, że my wcale nie chcemy płacić na ten samorząd. Bo nie ma na co - wyrzuca z siebie.
Na niemal każdym forum medycznym od kilku tygodni wrze. Lekarze przerzucają się argumentami, dlaczego nie chcą już utrzymywać „krwiopijców”.