×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Pod prąd

Mariusz Sepioło
specjalnie dla mp.pl

Ojciec zachorował nagle. W szpitalu najbardziej ludzka była salowa. Lekarze zachowywali się jak nieczułe na ból automaty. Do tego chamskie odzywki, strofowanie pacjentów. – Lekarze nie muszą mieć tyle kasy, nowego samochodu, domu na przedmieściach. Albo niech pracują z empatią, albo w ogóle. Wtedy postanowiłem, że nigdy nie będę taki, jak oni – mówi lekarz rodzinny dr Mikołaj Wiśniewski.

Dr Mikołaj Wiśniewski

Dr Mikołaj Wiśniewski, specjalista medycyny rodzinnej, terapeuta układu ruchu, doktorant Collegium Medicum Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, z jedną ze swoich pacjentek. Fot. Piotr Augustyniak dla mp.pl

Późne lata osiemdziesiąte, Malbork. Mikołaj ma sześć lat i wypieki na twarzy z ciekawości. Siedzi w swoim pokoju, ale wie, że obok za ścianą ojciec – lekarz neurolog – przyjmuje swoich pacjentów. Mikołaj odkrył, że jeśli lekko odsunie zasłonkę dzielącą pomieszczenia, zobaczy ojca, jak pochyla się nad pacjentem, uciska bolący mięsień, robi zastrzyk.

Dziś Mikołaj pamięta scenografię: zaciemniony pokój, maszyna do pisania, półki z książkami, młotek neurologiczny. I wielka, trzydziestocentymetrowa igła od strzykawki, którą ojciec pewnego dnia pozwolił mu potrzymać. – Ten widok do dzisiaj mam przed oczami – mówi Mikołaj Wiśniewski, lekarz rodzinny z Grudziądza. – Od tamtego momentu wiedziałem, że będę leczył ludzi.

Dzieciak

Przyjmuje mnie w swoim gabinecie w Przychodni Podstawowej Opieki Zdrowotnej w Grudziądzu. W modnym sweterku i tradycyjnych białych trepach. Każe przysunąć fotel bliżej siebie, nie lubi dystansu z rozmówcą. Pacjentów też sadza obok biurka, bo to niepotrzebna barieria, a z chorym trzeba rozmawiać otwarcie.

Ma swoje „koniki”. Dlatego na ścianach powiesił schematy układu kostnego i mięśniowego, a za plecami postawił stół ortopedyczny. Czasami pacjenci płaczą z bólu, ale potem wstają, prostują kolano i mówią: – Panie doktorze, szok, ale pomogło.

– Ból to integralna część terapii układu ruchu – mówi dr Wiśniewski. – Sam przez lata praktykowałem leczenie farmakologiczne, przepisywałem lek, potem kolejny, czekałem na reakcję. Zwykle kończyło się operacją. Teraz wiem, że czasem trzeba dotknąć, nastawić, zrobić iniekcję. I od razu widać poprawę.

Jeden z pacjentów chodził tylko z pomocą laski. Po terapii Wiśniewskiego, chociaż z bólu zagryzał zęby, rzucił laskę w kąt.

Dr Mikołaj Wiśniewski

"Teraz wiem, że czasem trzeba dotknąć, nastawić, zrobić iniekcję. I od razu widać poprawę." Fot. Piotr Augustyniak dla mp.pl

Nie każdemu można pomóc, przyznaje Wiśniewski, każdy przypadek jest inny. – Ale to fajne, że wszyscy jesteśmy inni – mówi. – To wyzwanie, żeby dla każdego dobrze dobrać kurację. Medycyna jest sztuką, a lekarz sztukmistrzem.

O jego zaangażowaniu krążą legendy. Czasem trudno w nie uwierzyć. Lekarz, który na ścianie gabinetu wiesza listę pacjentów wyleczonych z palenia? Który z pacjentami się kumpluje i biega długie dystanse? Przecież to w tym kraju niemożliwe. Ale zanim wejdzie się do gabinetu nr 3 w przychodni w Grudziądzu, lekarskie stereotypy należy schować do kieszeni.

Kiedyś powiedział sobie: chromolę, wyjeżdżam na Zachód, bo mam dość. Biurokracji, papierologii, braku zaufania. Traktowania lekarzy jak maszynki do wypisywania skierowań.

Na Zachodzie nie mógł wysiedzieć, bo w końcu kraj ma się jeden, trzeba go zmieniać, najlepiej zacząć od siebie. – Zawsze byłem krnąbrny – mówi. – Taki niegrzeczny dzieciak.

Jednorożec, mówią o nim ludzie, wielu takich się nie zdarza. – Miałem szczęście do mądrych ludzi, którzy wiele razy zmieniali moje życie – odpowie.

Jajcarz

Pierwszym, który zmienił życie Mikołaja Wiśniewskiego, był jego ojciec.

– Mało powiedzieć, że miał pasję do tej roboty. On ją po prostu kochał – opowiada Wiśniewski. – Miał specyficzne podejście do pacjentów. Żartował z nimi, interesował się. Był jajcarzem, a jednocześnie profesjonalistą.

– Można to połączyć? – pytam.

– Nawet trzeba. Ludzie nie lubią, jak w gabinecie jest smutno. Przychodzą ze zmartwieniem. Moim zadaniem jest leczyć, ale i dawać jakąś nadzieję. Jest przecież ból psychosomatyczny, powodowany przez stres, strach, napięcie. Przez humor można tę psychikę uwolnić. Czasem wystarczy zapewnić : „Spokojnie, nie jest pan chory, będzie pan żył”. I ból znika. Mój ojciec to potrafił.

Mały Mikołaj od wczesnych lat fascynuje się zawodem ojca. Wiśniewski senior zabiera go ze sobą do pracy, na szpitalny oddział, do poradni neurologicznej. Mikołaj zapamięta atmosferę mieszkania w bloku, w którym ojciec przyjmował pacjentów. – Podobało mi się, że lekarz rodzinny jest sobie sterem, okrętem i żeglarzem – mówi dzisiaj.

Na własne oczy widzi magię medycyny – jak mówi – czyli moment, w którym uciśnięcie odpowiedniego punktu sprawia, że pacjent zaczyna czuć się lepiej. Atmosfera i „magia” – to one, mówi, zdecydowały o drodze, którą wybrał.

W młodości chodzi do szkoły muzycznej, trochę rozrabia. Zawsze są z nim jakieś kłopoty. Gra w kapeli, jest typem „zawsze pod prąd”. Choć ostatnio się ustatkował, to w pracy ta cecha mu została.

W liceum idzie do klasy biologiczno-chemicznej. Kiedy męczą pytaniami, odpowiada: – Będę lekarzem i koniec. Pukają się w głowę: – Wiesz, ile to nauki?

Ale Mikołaj się nad tym nie zastanawia. Dużo nauki, dużo pracy? A co to właściwie znaczy dużo?

Wzory

Przekonuje się przy egzaminach. Zdaje na Collegium Medicum w Bydgoszczy. Wcześniej ślęczy nad książkami, a nigdy nie był typem prymusa, zawsze musiał swoje wykuć. Wolał uczyć się w praktyce. Ale na studia się dostaje.

- I zaczynają się lata teorii, często niepotrzebnej, która nigdy mi się nie przyda. Najcięższy okres w moim życiu – mówi. – Wzory biochemiczne, wykresy, niekończące się definicje. Grube księgi, które musieliśmy wkuwać na pamięć.

Mikołaj, który w głowie ma obraz ojca, i który garnie się do praktyki, razem z teorią uczy się tego, jak nie powinna wyglądać medycyna. Rodzice go wspierają. – Mama – mówi dzisiaj – to silna, mądra osoba. Do dziś korzystam z jej rad.

Powinny być cztery lata studiów, powtarza, a potem praktyka, praca i jeszcze raz praktyka. Bo kiedy dziś przychodzi pacjent z dną moczanową, opuchniętym palcem u nogi i za wysokim cukrem, lekarz nie mówi mu o wzorach biochemicznych. Mówi raczej, co może jeść, a czego unikać. Przychodzą pacjenci z otyłością, pytają: „Doktorze, co robić, żeby schudnąć?”. Wtedy tłumaczenie jest proste: truchtać więcej niż pół godziny, żeby z wątroby i mięśni zniknęły cukry, organizm zaczął pracować na rezerwie i dzięki temu tkanka tłuszczowa zaczęła się spalać.

Słowa „na rezerwie” na egzaminie z biochemii raczej nie przechodziły.- Jeden z profesorów przy okazji kolejnej poprawki z neurologii powiedział, że lepszymi lekarzami są ci, którzy nie zdają za pierwszym razem – mówi Wiśniewski. – Coś w tym musiało być. W pracy zacząłem się doszkalać na własną rękę, szukać, czytać inne książki, ale przede wszystkim jeździć na profesjonalne kursy i do innych lekarzy. Dowiedziałem się więcej przydatnych rzeczy niż na studiach. Zrozumiałem, co miał na myśli ojciec, mówiąc: „Pamiętaj, na studiach uczysz się dla egzaminatorów, potem uczysz się tylko dla siebie.

Strach

Cukrzyca. Dna moczanowa. Bóle kręgosłupa. Nowotwór jelita grubego, nadciśnienie tętnicze. A za oknem gabinetu normalne życie, przyjaciele, koncert rockowy. W domu młoda żona.

– Boi się pan? – pytam Mikołaja Wiśniewskiego.

– Lekarze dzielą się na tych, którzy śmiertelnie boją się chorób i są na to bardzo wyczuleni. I na tych, którzy machają ręką: „co ma być, to będzie”. Należę do tych drugich. Miałem kiedyś rwę kulszową. Bolało, że nie mogłem chodzić, a robiłem w domu remont. Boli to boli, myślałem, przejdzie. Nie przeszło, poszedłem do lekarzy i mi nie pomogli. Zastanawiałem się, dlaczego.

Kilka lat chodzi od lekarza do lekarza. Amatorsko trenuje triathlon, więc co chwilę cierpi. Trafia w końcu do fizjoterapeuty Bartłomieja Idziaka. Dopiero ten – chociaż każe ciężko pracować – stawia go na nogi. To dzięki Idziakowi postanawia dokształcać się w zawodzie terapeuty układu ruchu. Zakładają razem firmę – Idziak&Wiśniewski – w której dziś pokazują lekarzom, jak badać kręgosłup, prowadzą wykłady i warsztaty. – Śmierci się nie boję – podsumowuje Wiśniewski. – Nie trzeba się jej bać. Jasne, że szkoda byłoby umierać, tyle rzeczy jest do zrobienia. Ale takimi myślami się nie zamęczam. Doba za krótka.

Relacja

Jest sierpień 2014 r. Karolina Olkowska chce schudnąć. Zaczyna biegać, ale szybko się męczy, nie traci wagi i co gorsze – nie widzi postępów. Idzie do dr Wiśniewskiego. Ten radzi jej, żeby zamiast morderczo trenować, stosowała marszobiegi. „Do biegu można dojść” – powtarza motto biegacza Jeffa Gallowaya. Dziś pani Karolina już nie maszeruje, ale biega – po 15-20 km.

Dr Mikołaj Wiśniewski

"Na własne oczy widzi magię medycyny – jak mówi – czyli moment, w którym uciśnięcie odpowiedniego punktu sprawia, że pacjent zaczyna czuć się lepiej. Atmosfera i „magia” – to one, mówi, zdecydowały o drodze, którą wybrał." Fot. Piotr Augustyniak dla mp.pl

– Przede wszystkim dr Wiśniewski własną osobą daje przykład do działania – mówi pani Karolina. – Sam biega, jeździ na rowerze, morsuje. To bardzo motywujące. Człowiek czuje się świetnie, kiedy odwiedza gabinet, mówi o swoich osiągnięciach, a jego lekarz się z nich cieszy. Czy Wiśniewski ma jakieś wady? Każdy człowiek je ma. Ale w relacji lekarz-pacjentka ich nie zauważyłam.

Bruk

Zanim opowie o młodości, swoją opowieść Wiśniewski zacznie tak: - Medycyna rodzinna w Polsce sięgnęła bruku. Politycy wolą inwestować w wąskie specjalizacje, bo medycyna rodzinna się nie opłaca. Kolejki się zwiększają, ludzie narzekają, lekarze tracą do tej roboty serce.

Kilka lat temu Wiśniewski wraz z grupą kolegów po fachu współtworzył Stowarzyszenie Młodych Lekarzy Rodzinnych. Starają się edukować społeczeństwo i lekarzy, mówić o swojej misji i przede wszystkim – przypominać ministerstwu zdrowia, że medycyna rodzinna nie ma w Polsce należytej pozycji.

– Idea medycyny rodzinnej była taka, żeby lekarz obejmował opieką rodzinę w sposób holistyczny: od noworodka, przez człowieka w pełni sił i rodzącą matkę, do seniora – tłumaczy Wiśniewski. – Dopiero kiedy kończą się nasze możliwości diagnostyczne, odsyłamy do innych specjalistów. Obecny system opieki zdrowotnej, przez strukturę finansowania, sprawia, że pacjenci uciekają do innych niż lekarz rodzinny specjalistów, a do rodzinnych przychodzą tylko po skierowanie. Aż czasem ręce opadają.

Jakiś czas po studiach Wiśniewski wyjeżdża do Anglii i potem do Irlandii w ramach stażu. Potem jeździ po Polsce, przygląda się pracy lekarzy rodzinnych. Pasjonatów, którzy swoje poradnie stworzyli od fundamentów. Zderza się z zupełnie innym światem.

– Na Zachodzie lekarz rodzinny jest kimś – opowiada. – Jest pierwszym, do kogo udają się chorzy. Nie tonie w papierologii, ma czas na odpowiedni kontakt z pacjentem. Przechodzi szkolenia w kierunku różnych specjalności. Lepiej zarabia, więc nie musi dorabiać w kilku miejscach. U nas jest przybity biurokracją, dzieli czas na kilka prac, więc do pacjenta przychodzi zmęczony, zrezygnowany.

Przyczyny? Połowa, według Wiśniewski, to źle działający system, połowa – sami lekarze. Po prostu im się nie chce. Zmęczeni strajkowaniem nie mają ochoty się angażować.

Przez kilka miesięcy Wiśniewski podpatruje innych lekarzy. Wieczorami zapisuje zeszyt notatkami o tym, jakie praktyki przenieść do swojej poradni.

Choć może zostać, wraca.

Bo w jego życiu, oprócz ojca, są jeszcze inni ważni ludzie, którzy zmienili jego życie. – Mój świętej pamięci dziadek, który był w AK, wpoił mi pewne wartości. I żołnierze GROM-u. Poznałem kilku, dużo o nich czytam. Imponuje mi ich podejście.

– Co konkretnie? – pytam.

– Mają w sobie taki prosty, jasny patriotyzm: że ten kraj jest nasz, innego mieć nie będziemy, trzeba dla niego działać, i kropka.

Doktor

Nie było łatwo.

– Po studiach, które szły mi jak po grudzie, strasznie bałem się pracować – mówi Wiśniewski. Absolwent medycyny na Collegium Medicum w Bydgoszczy na specjalizację wybiera szpital im. Jurasza i dr Krzysztofa Buczkowskiego. Doświadczony lekarz każe mu usiąść obok siebie przy biurku i wspólnie przyjmują pacjentów. Wiśniewski za każdym razem boi się, że coś pomiesza, źle zdiagnozuje, zaliczy wstydliwą wtopę. Po dwóch miesiącach czuje się trochę pewniej, ale ciągle nie do końca.

Potem praktykuje jako lekarz w karetce. Jest na pierwszym roku specjalizacji. Którejś nocy mijają grupkę facetów tłukących kogoś na śmierć. Każe kierowcy zawrócić. Oprychy uciekają w ciemne uliczki, karetka zawozi pobitego do szpitala. Mężczyzna uchodzi z życiem. –Mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu – mówi po latach Wiśniewski.

Potem zdarza się, że zamiast wdzięczności ludzie lecą do ratowników z pięściami.

Wiśniewski uczy się polskich realiów. Wyjeżdża z wizytami na wizyty domowe. Obserwuje życie pacjentów, środowisko, w którym żyją. Czego można się z tego dowiedzieć? – Wszystkiego – mówi. – Jako lekarz rodzinny mam tę przewagę, żeby poznać nie tylko objawy pacjenta, ale całą jego historię. Od wejścia widzę, że coś jest nie tak. Czy ściemnia, że wszystko okej, czy jest ze mną szczery. Inni specjaliści tej szansy nie mają.

Kontakt

Kolejny człowiek, który zmieni jego życie, to dr Jan Wolańczyk.

- Zobaczyłem go podczas kongresu lekarzy rodzinnych – opowiada. – Zaryzykowałem i podszedłem. „Panie doktorze, czy mogę przyjechać do pana na praktykę?”. „Proszę bardzo”.

Wiśniewski jedzie na południe kraju i znowu wpada do świata, który tak bardzo różni się od tego codziennego w Bydgoszczy. – To taki rodzaj „medycyny wiejskiej”, w której pacjent ufa lekarzowi, oddaje się jego opiece – tłumaczy. – W miastach ludzie przychodzą oczytani, ale zwykle w internecie, często nie pozwalają sobie pomóc, bo mają wrażenie, że wiedzą lepiej.

Dr Mikołaj Wiśniewski

"Wiśniewski uczy się polskich realiów. Wyjeżdża z wizytami na wizyty domowe. Obserwuje życie pacjentów, środowisko, w którym żyją. Czego można się z tego dowiedzieć? – Wszystkiego – mówi." Fot. Piotr Augustyniak dla mp.pl

Wielka plaga dzisiejszych czasów: „dr Google”. – Ludzie diagnozują się przez internet – mówi Wiśniewski. – Wpisują objawy i zawsze wychodzi im rak. Przychodzą niemal z gotową diagnozą, przerażeni. Mamy dziś za dużo informacji, a za mało wiedzy. Żyjemy za szybko, źle jemy i nie dbamy o ruch. Potem matki przychodzą do mnie i proszą o „coś na odporność” dla dziecka. Zawsze mówię: „sokowirówka i spacer”.

„Coś pięknego” – wspomina dziś czas w Jedlinie-Zdrój. Co widzi, zapamiętuje. Z doświadczeniem wraca do miasta, przenosi wiedzę na praktykę. Np. kontakt wzrokowy. Kiedy rozmawia z pacjentem, patrzy mu w oczy.

Charyzma

- Dr Wiśniewski zmienia obraz służby zdrowia – mówi Dominika Cysewska z Grudziądza. – Tak jak każdy Polak, mam z nią bardzo złe doświadczenia. Ale one się zmieniły, odkąd chodzę do Wiśniewskiego. Co w nim jest? Charyzma, potrafi do siebie przyciągać stylem bycia. I zaangażowaniem. On nie tylko wypisuje receptę i do widzenia. Drąży problem do głębi, pyta. Potrafi zadzwonić po południu i zapytać, czy lek, który przepisał, działa.

Cztery lata temu pani Dominika intensywnie biega. Któregoś dnia w wypadku doznaje ciężkiego urazu kręgosłupa. Koniec z bieganiem – myśli, aż do wizyty u Wiśniewskiego. – Polecił dobrego rehabilitanta. A potem i tak osobiście nadzorował terapię.

Błędy

– No dobrze, to teraz proszę opowiedzieć o porażkach.

– Zdarzają się. I każda jest potrzebna – mówi Wiśniewski. – Jak wszystko idzie dobrze, obrastamy w piórka. Jest fajnie, ale nagłe łup – coś nie zagra. Niedopatrzenie, źle odczytany wynik, źle zarejestrowany pacjent. Wtedy staram się dowiedzieć, co poszło nie tak i naprawić. Wie pan, inną ważną dla mnie osobą był gen. Sławomir Petelicki. Poznałem jego rodzinę. Z jego książek wynotowałem takie zdanie: „Każdy popełnia błędy, ale one są po to, by wyciągnąć z nich naukę i nigdy ich nie powtarzać”. Ale nie wiem, czy o to pan pytał...

- Pytałem o śmierć.

- Rzadko, ale się zdarza.

Pierwsza: pacjent zabrany do karetki z domu. Zaniedbany, cały w ranach, w których były robaki. Ważył 40 kg, był odwodniony, niemal w stanie agonalnym. Umiera Wiśniewskiemu na rękach mimo resuscytacji.

- Umierają pacjenci chorzy na nowotwory, to jasne – mówi lekarz. – Ale staram się być dokładny. Bo jak odbija sodówa, wpadasz w rutynę, to – jak mówią koledzy GROMowcy – tracisz czujność i wchodzisz na minę.

Oni

Ojciec zmienił jego życie po raz drugi. – Kiedy umierał, przekonałem się, jak nie powinno się uprawiać tego zawodu – mówi Wiśniewski.

To było w trakcie studiów. Ojciec zachorował nagle. Wymagał profesjonalnej opieki i dobrego kontaktu lekarz-pacjent. W szpitalu najbardziej ludzka była salowa.

- Elita lekarska i  pielęgniarska powinna dawać przykład – mówi Wiśniewski. – A to była zwykła chamówa.

Lekarze zachowywali się jak roboty. Nieczułe na ból automaty. Do tego te chamskie odzywki, strofowanie pacjentów.

- Powinienem dać im w mordę, ale wtedy zabrakło mi odwagi – opowiada. – Rozumiem: byli zmęczeni. Kilka etatów, nocne dyżury, dorabianie w różnych miejscach. Ale co mnie to obchodzi? Mój ojciec zawsze starał się być uprzejmy i porozmawiać z pacjentem, choć kilka sekund. Lekarze nie muszą mieć tyle kasy, nowego samochodu, domu na przedmieściach. Albo niech pracują z empatią, albo w ogóle. Wtedy postanowiłem, że nigdy nie będę taki, jak oni.

Lista

„Palisz papierosy? Chcesz przestać? Rzucam palenie z lekarzem rodzinnym” – taki napis wisi w gabinecie Wiśniewskiego. A pod spodem lista: 18 osób w pół roku. Z ręcznymi adnotacjami: „Dziękuję!”, „20 miesięcy”, „3 miesiąc – walczę!”.

– Za rok będzie ich 36 – deklaruje Wiśniewski.

– Z tymi papierosami to jakaś osobista rozgrywka? – pytam lekarza.

– Nie – uśmiecha się. – Palenie to choroba, opisana przez WHO. Chcę z nią walczyć, to mój konik. Zaraziłem się od dr Wolańczyka, który też miał u siebie taką listę.

Dr Mikołaj Wiśniewski

"Mój ojciec zawsze starał się być uprzejmy i porozmawiać z pacjentem, choć kilka sekund. Lekarze nie muszą mieć tyle kasy, nowego samochodu, domu na przedmieściach. Albo niech pracują z empatią, albo w ogóle." Fot. Piotr Augustyniak dla mp.pl

Wiśniewski obserwuje: pacjent wchodzi do gabinetu, rozgląda się. Widzi listę, czyta. „O, ja też palę” – mówi. „Mam cię” – myśli wtedy Wiśniewski. I nie odpuszcza. – Jestem w tej kwestii upierdliwy.

Na początku po prostu namawiał: proszę rzucić, wyjdzie panu na zdrowie, palenie powoduje groźne choroby. Nie działa. Pacjenci wychodzą i za rogiem odpalają fajkę. Wiśniewski zmienia argument – zaczyna przeliczać papierosy na pieniądze.

Paczka dziennie to 3,6 tys. zł rocznie – tłumaczy. Wakacje w Egipcie, nowa sukienka, nowa wędka na ryby. Wchodzi pan w taki interes? Prędzej czy później – rzucają.

Wychodzenie z nałogu to żmudna praca. Palacze dzielą się na uzależnionych od „dymka”, trzymania papierosa w ręku, nawyku i na uzależnionych od nikotyny. Ci pierwsi – jak obserwuje Wiśniewski – wyjdą z nałogu szybciej, drugich trzeba leczyć dłużej. Na temat palenia Wiśniewski rozmawia podczas oddzielnych wizyt, nigdy „przy okazji”.

„Upierdliwy” jest też w kwestii biegania. Sam uprawia thriathlon i sporty siłowe. Namawia pacjentów. Na ścianie gabinetu powiesił już kolejny rekwizyt: tablicę ze zdjęciami ze wspólnych biegów. Umawia się na dłuższe dystanse z pacjentami planuje regularne biegi dwa razy w roku i warsztaty biegowe. – Warto – mówi – bo jeden pacjent schudł 30 kg, inna pacjentka 20. Innemu po roku odstawiłem insulinę i leki od nadciśnienia, które pierwotnie sam przepisałem. Dzisiaj biegają szybciej i więcej ode mnie.

Wiśniewski jest oprócz tego morsem. – Tak, na początku może być trudno wejść do wody – mówi. – Ale wszystko tkwi w głowie. Jeśli tylko się chce, wszystko można wytrzymać.

- Ale właściwie... po co? – pytam.

– Chyba taka cecha charakteru – zastanawia się. – Jakiś czas temu postanowiłem, że będę robił właśnie to, czego najbardziej się obawiam.

05.04.2016
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta