Czy pracownicy medyczni mogą liczyć na to, że od lipca 2017 r. ich pensje wzrosną przynajmniej do wysokości przewidzianej w przyjętym właśnie przez rząd projekcie ustawy o wynagrodzeniu minimalnym w ochronie zdrowia? Eksperci mają wątpliwości. A raczej – wątpliwości nie mają. Na realizację ustawy nie ma pieniędzy.
Obrady rządu. Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta
I właśnie dlatego rząd przyjął projekt po cichu, nie chwaląc się „sukcesem”. – Mam gorący apel do ministra zdrowia, by skupił się na szukaniu pieniędzy dla ochrony zdrowia, a nie wydawaniu tych środków, których w systemie nie ma – komentuje wtorkową decyzję rządu Marek Wójcik, samorządowiec, ekspert Związku Powiatów Polskich ds. ochrony zdrowia. Wójcik przypomina, że strona samorządowa konsekwentnie sprzeciwiała się pomysłom regulowania sektorowej płacy minimalnej w zdrowiu. – Jestem zwolennikiem podwyżek w ochronie zdrowia. Ale najpierw muszą być na to zagwarantowane środki – podkreśla.
Marek Wójcik zwraca również uwagę, że projekt ustawy, który rodzi poważne, idące w miliardy złotych, konsekwencje dla finansów publicznych, został przez rząd Beaty Szydło przyjęty w niespotykanym, nadzwyczajnym trybie obiegowym, w którym wystarczy pisemna zgoda resortów, a dokument nie trafia pod obrady Rady Ministrów. Beata Szydło osobiście zdecydowała o takim trybie procedowania, by uniknąć starcia ministrów zdrowia oraz finansów. Mateusz Morawiecki mógłby najprawdopodobniej liczyć na wsparcie m.in. wicepremiera Jarosława Gowina, który jest wyczulony na przesadne ingerowanie w mechanizmy rynkowe we wszystkich sektorach gospodarki, a ustawa o wynagrodzeniu minimalnym będzie dotyczyć również prywatnych świadczeniodawców. – Nie spotkałem się z takim trybem przyjmowania ustaw przez rząd – mówi z kolei Maciej Piróg, były wiceminister zdrowia, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan ds. ochrony zdrowia.
Eksperci przypominają, że najnowsze dane dotyczące zadłużenia szpitali publicznych mówią o 11,2 mld złotych zobowiązań i tendencji wzrostowej zobowiązań wymagalnych. Co prawda NFZ zapowiada, że do szpitali i poradni specjalistycznych popłynie finansowa kroplówka – Fundusz chce zapłacić szpitalom za część nadwykonań, wzrośnie również o 2 złote wartość punktu, ale te pieniądze w zasadzie już są „wydane”, bo mają pokryć m.in. wzrost płacy minimalnej do 2 tys. złotych (od 1 stycznia 2017 r.) a także wyższe koszty funkcjonowania placówek służby zdrowia w związku z innymi wprowadzanymi w ostatnim roku przepisami. Chodzi również o rządowy program 500+, który w skali mikro dla części szpitali jest dużym problemem ze względu na dużą rotację pracowników niewykwalifikowanych. Nie ma chętnych do pracy na najniżej płatnych stanowiskach.
– Szpitale nie mają pieniędzy. Organy założycielskie nie mają pieniędzy. A rząd przyjmuje projekt, w którym są zapisane negocjacje związków zawodowych z dyrekcją szpitala na temat wzrostu wynagrodzeń. Minister mówi pracownikom, żeby w sprawie podwyżek szli do zarządzających, bo oni opływają w bogactwa, tylko nie chcą się dzielić – ironizuje Marek Wójcik. I dodaje, że na razie NFZ tylko obiecał dodatkowe środki.
Dr Marcin Kautsch, ekspert ds. zarządzania w ochronie zdrowia, podkreśla, że nie jest to pierwsza próba ręcznego sterowania wysokością płac w sektorze zdrowia, a poprzednie – choćby osławiona ustawa 203 zł, przyjęta przez rząd Jerzego Buzka, wpędziły szpitale w ogromne kłopoty. – Również ostatnie porozumienie z pielęgniarkami, które podpisał poprzedni minister zdrowia, jest realizowane z wielkimi problemami. Część pielęgniarek nie dostała jeszcze żadnych pieniędzy – mówi ekspert. I dodaje, że w sytuacji, gdy trudno liczyć na realne zwiększenie strumienia pieniędzy płynącego do systemu, jedynym realnym sposobem finansowania wzrostu płac byłaby likwidacja zbędnych, z punktu widzenia potrzeb zdrowotnych, łóżek szpitalnych i całych szpitali. Plus realne przesunięcie większej liczby pacjentów do lecznictwa ambulatoryjnego. Poczynione w ten sposób oszczędności można byłoby przeznaczyć m.in. na wzrost wynagrodzeń.
Dr Kautsch zwraca również uwagę, że ustawa dotyczy wyłącznie pracowników zatrudnionych na podstawie umów o pracę. Można się więc spodziewać, że część placówek przygotuje się do nowych przepisów, proponując pracownikom przejście na umowy cywilnoprawne. A z drugiej strony – pracownicy kontraktowi czy zatrudnieni na umowę-zlecenie też nie będą bezczynnie się przyglądać, jak etatowym rosną wynagrodzenia.
W głosach ekspertów wybrzmiewa jeszcze jedna obawa: negocjacje dotyczące wzrostu płac i ogromna presja, jaka będzie wywierana na zarządzających szpitalami, zbiega się w czasie z wprowadzaniem sieci szpitali. Placówki powinny się koncentrować na jak najbardziej płynnym przejściu do nowego modelu finansowania i rozliczania świadczeń, a także organizacji pracy, tymczasem niewykluczone są przewlekłe negocjacje płacowe czy wręcz – protesty pracownicze. Biorąc pod uwagę, że samo wprowadzenie sieci szpitali i ryczałtowego rozliczania świadczeń zdaniem ekspertów najprawdopodobniej ograniczy dostępność leczenia dla części pacjentów, dodatkowe elementy komplikujące adaptację szpitali do nowej rzeczywistości tym bardziej mogą odbić się na pacjentach.