Ciężki kawałek chleba

21.09.2017
Karolina Krawczyk

Ratownicy chcący trzymać się standardów narażeni są na różnego rodzaju nieprzychylne komentarze, traktowani jako niekompetentni i niewykwalifikowani „tragarze poszkodowanych”.


Fot. Marcin Tomalka / Agencja Gazeta

Praca ratownika medycznego jest – i tutaj nikogo nie trzeba przekonywać – pracą wymagającą przede wszystkim wiedzy, ogromnego skupienia, siły, szybkiego i zdecydowanego działania. Ratownik medyczny jest narażony na działanie różnych czynników: ma kontakt nie tylko z krwią czy różnego rodzaju substancjami niebezpiecznymi (narkotyki, wyciek paliwa etc.), ale musi być także stanowczym dyplomatą w obliczu chociażby agresywnych poszkodowanych czy rodziny, która często „wie lepiej”, co dolega potrzebującemu.

Ratownik medyczny nierzadko patrzy także na tych, do których śmierć dotarła szybciej niż karetka. To zawód dla bohaterów, którzy chcą zrobić wszystko, by pomóc drugiemu człowiekowi. A kiedy słyszą „dziękuję”, często mówią, że „zrobili tylko to, co powinni”.

Mgr Barbara Seweryn, ratownik medyczny w Krakowskim Pogotowiu Ratunkowym i asystent na Wydziale Zdrowia i Nauk Medycznych Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego podkreśla, że potrzebna jest szeroka dyskusja m.in. nad tym, kim ratownik medyczny jest, a kim na pewno nie.

Ratownik to nie lekarz

– Zdarza się, że lekarz na SOR pyta, dlaczego nie podaliśmy jakiegoś leku w karetce. A my np. nie mogliśmy go podać, bo zabraniają nam tego przepisy. Lekarz, który tego nie wie, potrafi bardzo nieprzyjemnie zareagować. Takie sytuacje rodzą wiele napięć. Moim zdaniem lekarze współpracujący z PRM powinni być na bieżąco nie tylko z przepisami dotyczącymi ich pracy, ale także pracy ratowników medycznych – podkreśla Barbara Seweryn. Jak dodaje, ratownicy chcący trzymać się standardów narażeni są na różnego rodzaju nieprzychylne komentarze, traktowani jako niekompetentni i niewykwalifikowani „tragarze poszkodowanych”.

Jest oczywiście druga strona medalu. Są bowiem i tacy, którzy nie wykorzystują w pełni swoich możliwości i, mówiąc wprost, idą na łatwiznę. – Pewnie, że są ratownicy, którzy zajmują się tylko transportem chorych. Wynika to z tego, że wcześniej, by zostać ratownikiem, wystarczyło skończyć studium lub technikum. Są też tacy, którzy się przekwalifikowali. Siłą rzeczy ich wiedza różni się od tej, jaką posiadają ratownicy – absolwenci uczelni medycznych. Teraz droga do zostania ratownikiem medycznym jest dużo dłuższa i bardziej wymagająca. Poprzeczka zawieszona jest dużo, dużo wyżej – podkreśla Seweryn.

ROZPORZĄDZENIE MINISTRA ZDROWIA w sprawie medycznych czynności ratunkowych i świadczeń zdrowotnych innych niż medyczne czynności ratunkowe, które mogą być udzielane przez ratownika medycznego

USTAWA o Państwowym Ratownictwie Medycznym

Ratownik to nie sanitariusz

Zawód ratownika medycznego jest zawodem stosunkowo młodym, a sposób kształcenia kolejnych specjalistów ciągle ewoluuje. I o ile obowiązek ukończenia studiów na kierunku ratownictwo medyczne jest pomysłem powszechnie przyjętym entuzjastycznie, o tyle sposób przeprowadzenia zmian oraz ich częstotliwość nie do końca są przemyślane. – Sam pomysł studiów oraz konieczności zdania egzaminu państwowego może wpłynąć pozytywnie na poziom wykształcenia. Jednak muszę podkreślić, że zmiany zachodzą tak często, że między jednym a drugim rocznikiem studentów pojawiają się ogromne dysproporcje posiadanej wiedzy. Nie ma pomysłu na to, jak wyrównać te różnice – mówi Barbara Seweryn.

Jak podkreśla, regulacje dotyczące wykonywania zawodu są bardzo potrzebne, ale do ich wypracowania jeszcze daleka droga, ponieważ wszystko powstaje od zera. – Nie mamy modelu idealnego, nikt też do końca nie wie, na co zwrócić uwagę przy tworzeniu tych regulacji. To takie błądzenie we mgle – zauważa. Nie pomaga także powielanie stereotypów, w których ratownik medyczny nazywany jest „sanitariuszem”, „noszowym” czy „kimś od pierwszej pomocy przedmedycznej”.

Haniebne wynagrodzenie

Zgodnie z ustawą o Państwowym Ratownictwie Medycznym, ratownik medyczny „ma prawo i  obowiązek stałego aktualizowania wiedzy i umiejętności przez uczestnictwo w różnych rodzajach i formach doskonalenia zawodowego”. Za nieustannym wzrostem wymagań oraz koniecznością kształcenia nie idą wzrastające zarobki. Te – biorąc pod uwagę ogrom odpowiedzialności, stres oraz warunki i czas pracy – są skandalicznie niskie. Barbara Seweryn nie kryje kwoty wynagrodzenia, jakie otrzymywała za pracę na pół etatu w PRM: – Dostawałam 900 zł. Teraz, kiedy pracuję na uczelni, do karetki siadam raz, czasem dwa razy w tygodniu. Robię to z pasji. Praca ratownika medycznego jest bardzo ciężka, a jednocześnie bardzo źle opłacana. Ogromna większość moich znajomych rzuciła pracę w ratownictwie i zajmuje się czymś innym – podkreśla.

Ci z ratowników, którzy jeszcze nie mają rodzin, częściej pozwalają sobie na to, by pracować ponad miarę. Nietrudno znaleźć informacje o tym, że pracujący w karetkach pogotowia mają dyżury, które kończą się czasem po 36, a czasem po 48 godzinach. – Jeśli chce się założyć rodzinę i ją utrzymać, to praca w takich warunkach jest nierealna – mówi Seweryn.

Nie dziwi więc fakt, że polscy ratownicy medyczni wyjeżdżają za granicę, gdzie mogą godnie zarobić. Oni także chcą zająć się w życiu czymś więcej, niż tylko pracą i łapaniem kolejnych dyżurów, by starczyło „do pierwszego”.

Dyskryminacja kobiet

Ratowników medycznych obowiązują przepisy BHP. A te wyraźnie mówią, że kobiety nie mogą dźwigać ciężarów większych niż 20 kg (doraźnie) lub 12 kg podczas pracy stałej. To duży problem dla zatrudniających – łatwo jest bowiem oskarżyć pracodawcę o uszczerbek na zdrowiu czy o warunki pracy niezgodne z przepisami. Obecność kobiety w karetce wymaga zatem zespołu składającego się z trzech osób. To z kolei przekłada się na koszty. Dlatego też pracodawcy niechętnie zatrudniają na tym stanowisku kobiety.

– Na Zachodzie czymś zupełnie naturalnym i powszechnym jest dwuosobowy zespół, w którym są tylko kobiety. Istnieją przecież takie udogodnienia techniczne, które sprawiają, że kobiety świetnie sobie radzą. Wystarczy tylko wspomnieć o noszach, które same się podnoszą. Ale w Polsce to oczywiście jest poza zasięgiem – mówi Seweryn. Jak dodaje, ona sama otrzymała oficjalny zakaz pracy w zespole dwuosobowym. Jej zdaniem to forma dyskryminacji kobiet.

– Za granicą jest tak, że jeśli pacjent jest ciężki, to ratownicy się szanują i wzywają na pomoc albo straż, albo drugą karetkę. U nas pokutuje przekonanie, że po prostu nie wypada. Nie szanujemy się. Ciągle jest nam wmawiane, że jedna karetka musi wystarczyć – podkreśla.

Seweryn dodaje, że żadna z jej koleżanek nie pracuje na etacie, a fakt, że ona sama kiedyś na etacie pracowała, określa „cudem”. – Ratowników ciągle brakuje, brakuje też pieniędzy. Zatrudnienie kobiety na umowę o pracę? To dla wielu zbyt odważne posunięcie. Pracodawcy boją się m.in. tego, że kobieta zajdzie w ciążę i trzeba będzie znowu kogoś szukać na jej miejsce. A to kolejne koszty – podsumowuje.

Leki

Napisz do nas

Zadaj pytanie ekspertowi, przyślij ciekawy przypadek, zgłoś absurd, zaproponuj temat dziennikarzom.
Pomóż redagować portal.
Pomóż usprawnić system ochrony zdrowia.