Lekarz niezbędny w karetce?

12.01.2018
Aleksandra Placek
Wywiad został przeprowadzony podczas VII Kongresu Polskiej Rady Resuscytacji

W wielu krajach dąży się do większego obsadzania zespołów ratownictwa medycznego lekarzami. Skrócenie czasu przyjazdu do wypadku lekarza medycyny ratunkowej daje poszkodowanemu największą gwarancję przetrwania z najmniejszymi powikłaniami – mówi prof. Juliusz Jakubaszko, prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Ratunkowej.

Prof. Juliusz Jakubaszko. Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta

Aleksandra Placek: Co dziś stanowi największe wyzwanie dla medycyny ratunkowej w Polsce?

Prof. Juliusz Jakubaszko: Wyzwań jest bardzo dużo. Ich podsumowaniem są nasze postulaty wystosowane do Ministra Zdrowia już prawie dwa lata temu. Dotyczą one m.in. podniesienia rangi medycyny ratunkowej jako działu w systemie ochrony zdrowia, podniesienia rangi specjalizacji lekarskiej jako podstawowej specjalizacji medycznej, a także uporządkowania systemu przedszpitalnego ratownictwa medycznego, a przede wszystkim zhierarchizowania zawodu ratownika medycznego.

W obecnym systemie ratownicy medyczni mają za sobą bardzo zróżnicowany proces kształcenia. Są wśród nich osoby z wykształceniem ogólnym, które ukończyły tylko szkoły policealne, a inni są po 1-stopniowych studiach licencjackich na kierunku ratowniczo-medycznym. Niektórzy kontynuują naukę, np. w dziedzinie organizacji ochrony zdrowia, i zdobywają stopnie naukowe. Nie znajduje to jednak odbicia w codziennym funkcjonowaniu systemu ratownictwa medycznego, formach zatrudnienia, a także podziale kompetencji. Te sprawy są nadal prawnie nieuregulowane.

Jak wygląda ocena jakości systemu ratownictwa medycznego?

Kwestie oceny jakości systemu ratownictwa medycznego na etapie przedszpitalnym i w klinicznym funkcjonowaniu medycyny ratunkowej w ramach szpitalnych oddziałów ratunkowych również nie są uregulowane. Formalnie nie ma u nas wprowadzonych żadnych kryteriów oceny tego systemu, w tym między innymi kryterium odsetka tzw. zgonów do uniknięcia, który na zachodzie jest istotnym wskaźnikiem jakości systemu ochrony zdrowia. Taki stan rzeczy nie pozwala się nam porównywać z innymi krajami, ponieważ po prostu brakuje nam do tego narzędzi.

Brakuje nam również systemów rejestrowania aktywności medycyny ratunkowej, np. w zakresie postępowań okołourazowych. W Polsce nie jest prowadzony rejestr danych o obrażeniach wielonarządowych po urazach. Stworzono wprawdzie program centrów urazowych i uruchomiono w kraju kilkanaście centrów referencyjnych, nie wiemy jednak, jak one działają i czy spełniają swoje zadania. Istnieje prawdopodobieństwo, że część z nich istnieje „na wyrost”. Podobnie w przypadku sieci centrów urazowych dziecięcych – nie wiemy, na podstawie jakich kryteriów je oceniać, bo po prostu żadne kryteria ich monitorowania nie zostały formalnie wprowadzone. Doniesienia z krajów lepiej pod tym względem zorganizowanych wskazują, że istotne wskaźniki aktywności centrów urazowych opierają się na rejestrze danych. Jeśli chcielibyśmy np. posługiwać się kryteriami brytyjskimi, to musielibyśmy przyjąć, że akredytacja centrum urazowego utrzymuje się tak długo, jak długo spełnia ono wymagania leczenia i wyprowadzenia 700 ciężkich obrażeń wielonarządowych rocznie. Jeżeli liczba takich przypadków jest mniejsza, centrum wypada z sieci. W Polsce z różnych względów nie wprowadzono takiej oceny.

Czy do zespołów ratownictwa medycznego powinni należeć lekarze, czy tylko ratownicy medyczni? Czy istnieją badania porównujące skuteczność zespołów „P” i „S”?

Na pewno w jak największym odsetku powinni w nich być lekarze. Obecnie w wielu krajach obserwuje się dążenie do większego obsadzania zespołów ratownictwa medycznego lekarzami. Bliskim przykładem jest dla nas Austria, która wprowadziła takie wymagania, ponieważ odpowiedzialność lekarza za proces leczenia osoby w stanie krytycznym jest nieporównywalnie większa niż odpowiedzialność ratownika medycznego za prowadzenie czynności ratunkowych.

W okresie powojennym w niektórych krajach z różnych względów, przede wszystkim finansowych, rezygnowano z lekarzy.

Zespoły obsadzano sanitariuszami czy paramedykami. Przykładem takiego starego systemu, który jeszcze się zachował, są Niemcy. Większość zespołów jest tam obsadzona przez sanitariuszy, a lekarze – wzorem czasów powojennych i kryzysowych – są wykorzystywani do specjalnych wezwań. Do tych zadań mają odpowiednie wyposażenie, sprzęt i samochód stacjonujący przy szpitalnej izbie przyjęć, ale nie są to lekarze medycy ratunkowej. Niemcy to jeden z nielicznych krajów, w którym tej specjalizacji jeszcze nie ma i właśnie dlatego lekarze nie należą do zespołów ratownictwa medycznego. Odmienna sytuacja jest we Francji, w której medycyna ratunkowa jest formalną specjalizacją podstawową.

W tej chwili w Europie w około 30 krajach medycyna ratunkowa należy do podstawowych specjalizacji lekarskich i liczba tych krajów wzrasta. W ten sposób jest realizowana dyrektywa europejska o obowiązku zabezpieczenia obywatelom wspólnoty europejskiej szybkiego dostępu do lekarza medycyny ratunkowej na wypadek nagłego zagrożenia życia i zdrowia. Skrócenie czasu przyjazdu do wypadku lekarza medycyny ratunkowej daje poszkodowanemu największą gwarancję przetrwania z najmniejszymi powikłaniami.

Rozmawiała Aleksandra Placek

Przeczytaj również komentarze do wywiadu "Potrzeba nam więcej współpracy" oraz "To próba deprecjonowania naszego zawodu".

Leki

Napisz do nas

Zadaj pytanie ekspertowi, przyślij ciekawy przypadek, zgłoś absurd, zaproponuj temat dziennikarzom.
Pomóż redagować portal.
Pomóż usprawnić system ochrony zdrowia.