Myśleliśmy, spodziewaliśmy się, ocenialiśmy...

12.10.2020
Małgorzata Solecka
Kurier MP

Z dnia na dzień system ochrony zdrowia stanął na krawędzi. Oficjalny przekaz, że jesteśmy kilka kroków przed brakiem łóżek i respiratorów sugeruje, że wyprzedzamy rzeczywistość i panujemy nad epidemią, jednak wiadomości płynące ze szpitali nie pozostawiają wątpliwości: my nie będziemy testować wydolności systemu. To system przetestuje nas, jako państwo i społeczeństwo. Naszą odpowiedzialność i zdolność mobilizacji.

Premier Mateusz Morawiecki i minister zdrowia Adam Niedzielski. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Być może ten moment musiał nadejść. Dla nikogo, kto obserwuje i analizuje funkcjonowanie systemu ochrony zdrowia w Polsce jego brak przygotowania na zderzenie z tak wyjątkowym zjawiskiem jakim jest pandemia SARS-CoV-2, nie może być zaskoczeniem. Zaskoczeniem było to, w jakim stylu uniknęliśmy katastrofy wiosną – dzięki błyskawicznie podjętej decyzji o lockdownie (nie tylko przez Polskę, bo w tym samym czasie zamykały się wszystkie kraje naszego regionu). Siedem miesięcy temu kraj w dużym stopniu, się zatrzymał. Gospodarczo zapłaciliśmy za uniknięcie scenariusza lombardzkiego około 7-8 proc. PKB. Zyskaliśmy – jak mówił premier Mateusz Morawiecki – minimum 20 tysięcy zgonów, których udało się uniknąć.

Ten bilans nie będzie tak korzystny, bo za chwilę rachunki zaczną wystawiać choroby onkologiczne i inne nieleczone w porę schorzenia, ale trudno nie czuć ulgi i wdzięczności. Zyskaliśmy też czas i możliwości przygotowania systemu ochrony zdrowia, procedur, sprawczości państwa i mobilizacji społeczeństwa. I te możliwości w następnych miesiącach zmarnowaliśmy. Choć nie do końca „my”. Zmarnowały je – przede wszystkim – konkretne instytucje i osoby. Zupełnie, jakby ktoś opracował listę „Sto błędów, których nie wolno popełnić w stanie epidemii”, a następnie ją wziął i zaczął realizować – punkt po punkcie.

Zaniechanie decyzji

O tym, że sezon infekcyjny 2020/2021 będzie szczególny, i należy się do niego właściwie przygotować, wiedzieliśmy już w kwietniu, najdalej – w maju. To wtedy prysły wszystkie nadzieje nie tylko na sezonowość, ale i na samoistne zaniknięcie wirusa lub jego osłabienie w takim stopniu, że nie zagrażałby populacji bardziej, niż inne koronawirusy, wywołujące jedynie lekkie infekcje. I to w kwietniu-maju powinny zapadać decyzje dotyczące, chociażby, interwencyjnego zakupu szczepionek przeciw grypie. I, być może, takiej zmiany przepisów, która pozwoliłaby nie tylko na powszechne, ale i obowiązkowe szczepienie przeciw grypie niektórych grup (wiekowych, zawodowych). Ale nie tylko kwestia szczepionki jest przykładem wielomiesięcznych opóźnień i zaniechań w podejmowaniu decyzji. Już w maju wielu ekspertów w obszarze zarządzania ochroną zdrowia zwracało uwagę, że częścią przygotowań szpitali do jesiennej fali zakażeń SARS-CoV-2 powinno być ustalenie nadzwyczajnego modelu finansowania ich działalności do czasu zakończenia pandemii. Tymczasem Ministerstwo Zdrowia i NFZ miesiącami fundowało świadczeniodawcom żenujący spektakl pt: „Pół roku więcej na nadrobienie kontraktów 2020”. Dziś wiadomo, że nie będzie – w ogromnej części szpitali – żadnej możliwości nadrobienia kontraktów, bo już zapadają decyzje o wstrzymaniu (ponownym) planowych przyjęć.

To, można powiedzieć, kwestie formalne: przygotuje się odpowiednie zmiany w ustawie, Sejm szybko uchwali, i po problemie. Nie do końca. Szpitale, stojąc przed perspektywą konieczności nadrabiania kontraktów (to przecież przewidywała strategia, która weszła w życie w połowie września!) zaniedbały przygotowania do drugiej fali epidemii. Przekonane, że ich jedynym wyzwaniem w zakresie Covid-19 będzie odseparowanie (w oddziale zakaźnym) jakiejś (niewielkiej) grupy pacjentów zakażonych (może jedynie do czasu przekazania ich „gdzieś wyżej”), zaś powinny się skupiać nad montowaniem ekipy, która na trzy zmiany – porada wiceministra Sławomira Gadomskiego – będzie nadrabiać świadczenia objęte ryczałtem i zakontraktowane oddzielnie.

To, co dla szpitali jest dramatem finansowym, dla pacjentów jest po prostu dramatem. Nieprzygotowany system ponownie odetnie dużą część z nich od dostępu do leczenia. Tylko tym razem, prawdopodobnie, na znacznie dłużej niż dwa miesiące.

Żonglowanie testami

W ostatnich tygodniach i dniach to nawet więcej niż żonglowanie – bliższym określeniem wydaje się cheatowanie. Czyli – oszukiwanie. Gdy epidemiolodzy i matematycy kreślą modele, zgodnie z którymi w ciągu dwóch tygodni liczba przypadków może oscylować wokół 10 tysięcy ci, którzy obserwują dane dotyczące testowania wiedzą, że jest to praktycznie niemożliwe: musielibyśmy wykonywać minimum 50-60 tysięcy testów. Chyba, że w strategii celowanego testowania zmierzamy w kierunku wytyczonym przez Meksyk czy Argentynę, gdzie wskaźnik testów pozytywnych do ogólnej liczby przeprowadzonych oscyluje wokół 50-60 proc. Wtedy rzeczywiście nasze 20-30 tysięcy w zupełności wystarczy. To trzeba powiedzieć bardzo jasno i otwarcie: szerokie testowanie, z którego zrezygnowaliśmy – z którego zrezygnował minister zdrowia Adam Niedzielski, zapewne po konsultacjach z doradcami, zapewne kierując się chęcią ekonomizacji wydatkowanych na walkę z pandemią środków – jest jednym (nie jedynym, prawda) z narzędzi kontroli nad rozwojem pandemii.

Chaos

– Mamy do czynienia z eskalacją pandemii. Nie spodziewałem się. Musimy dostosować strategię do etapu rozwoju sytuacji – mówi minister Adam Niedzielski, wyjaśniając dlaczego strategia na jesień i zimę, przedstawiona na początku września, w dużym stopniu jest już nieaktualna. „Myśleliśmy”, „spodziewaliśmy się”, „ocenialiśmy” – źle. Przede wszystkim jednak minister powinien przyznać: Słuchaliśmy nie tych, których słuchać powinniśmy.

strona 1 z 2
Aktualna sytuacja epidemiologiczna w Polsce Covid - aktualne dane

COVID-19 - zapytaj eksperta

Masz pytanie dotyczące zakażenia SARS-CoV-2 (COVID-19)?
Zadaj pytanie ekspertowi!