"Nie ma możliwości wyłapania wszystkich zakażonych i ich kontaktów"

18.10.2020
Magdalena Gronek

W ocenie wirusologa prof. Krzysztofa Pyrcia z UJ obecny system testowania w kraju nie do końca się sprawdza. "Część osób z objawami czeka na test nawet kilka dni, część osób nie może takiego badania wykonać wcale. Osoby, które boją się, że będą zagrożeniem dla innych, a muszą iść np. do pracy, na własną rękę robią testy" - powiedział wirusolog. Zdaniem profesora "strategia, która była na wiosnę, kiedy testowano osoby z kontaktu i izolacji, w jakiś sposób zapewniała wszystkim bezpieczeństwo".


Prof. Krzysztof Pyrć. Fot. Adam Koprowski / UJ

Na pytanie o zasadność testowania na własną rękę prof. Pyrć powiedział, że najlepiej najpierw skierować się do lekarza pierwszego kontaktu. "Jeśli mówi nam, że nie ma potrzeby testowania i prosi o zostanie w domu, to należy go posłuchać. Zaczynamy sezon jesienno-zimowy, kiedy liczba chorób układu oddechowego o różnym podłożu będzie bardzo wysoka; w związku z tym wiele osób będzie miało katar, stany podgorączkowe. Jeśli wszyscy zaczną testować się na własną rękę, to system przestanie być wydolny. To spore zagrożenie" - powiedział. "Chociaż w obliczu bardzo dużej ilości przypadków i braku realnego dostępu do specjalistów i sanepidu rozumiem, że czasami jest to konieczność" - dodał.

Pytany o wciąż rosnącą liczbę osób chorych na COVID-19 wskazał, że to, co obecnie obserwujemy, jest naturalną konsekwencją powrotu do normalnego życia, czyli częstych kontaktów. "Zostały otwarte szkoły bez podania jasnych zasad gwarantujących pewien poziom bezpieczeństwa. Nie wprowadzono rygorów, które pozwalałyby zminimalizować niebezpieczeństwo związane z zakażaniem się dzieci i młodzieży i późniejszą transmisją do osób starszych. Po spokojnym lecie rygor sanitarny dla wielu z nas stał się kompletnie wirtualny również w innych miejscach. Zaczęły pojawiać się plotki o tym, że wirus stał się łagodny, że jesteśmy naturalnie odporni, lub wręcz, że wirus nie istnieje" - zwrócił uwagę ekspert.

Przypomniał, że klasycznym sposobem walki z pandemią, który sprawdził się na wiosnę, było śledzenie kontaktów. "Niestety w tym momencie to nierealne. Weszliśmy w sezon jesienny z dużą liczbą przypadków, a transmisja wirusa gwałtownie przyspieszyła. Nie ma możliwości wyłapania wszystkich zakażonych i ich kontaktów" - mówił.

Jego zdaniem pozostaje nam wyciszenie epidemii i próba powrotu do stanu wcześniejszego. Niestety - jak przyznał - wiąże się to z reżimem sanitarnym, dystansowaniem się, rezygnacją z wielu aktywności. "To obecnie jedyna forma zapobiegania rozprzestrzeniania się choroby" - zapewnił prof. Pyrć.

Ekspert wyjaśnił, że poważnym problemem jest nakładanie się na siebie infekcji. "Można dojść do zakażenie kilkoma wirusami jednocześnie, czy równoczesnego zakażania bakteryjnego" - powiedział wirusolog. Przyznał jednocześnie, że na razie nie ma pełnej jasności, jak to wygląda w przypadku wirusa SARS-CoV-2.

"Nie mamy pełnej jasności, ponieważ na razie jest jeszcze mało danych. Wstępne raporty pokazują, że koinfekcje - nadkażenia innymi bakteriami i wirusami - mogą zwiększać ryzyko ciężkiego przebiegu choroby. Ostatnio ukazały się badania sugerujące, że ryzyko śmierci w przypadku jednoczesnego przechodzenia grypy i COVID-19 jest dwukrotnie większe, a najciężej chorzy często mają równoczesne zakażenia bakteryjne" - powiedział profesor.

Aktualna sytuacja epidemiologiczna w Polsce Covid - aktualne dane

COVID-19 - zapytaj eksperta

Masz pytanie dotyczące zakażenia SARS-CoV-2 (COVID-19)?
Zadaj pytanie ekspertowi!