"Ślicznie pani w niebieskim" - Czy lekarz może odmówić pacjentowi pomocy? – z perspektywy pacjenta

09.10.2008
Anna Dymna aktorka, założycielka i Prezes Fundacji "Mimo wszystko"

Artykuł oparty na wystąpieniu Autorki na konferencji prasowej towarzyszącej Sympozjum "Dylematy etyczne w praktyce lekarskiej – czy lekarz może odmówić pacjentowi pomocy" (Warszawa, 24.04.2008), zorganizowanym przez Medycynę Praktyczną, Towarzystwo Internistów Polskich i Naczelną Izbę Lekarską, we współpracy z American College of Physicians.

Lekarz musi wiedzieć, że ciężko chory człowiek jest często kompletnie załamany i przerażony. Czuje się bezradny i samotny. Czasem nie wie, co mówi. Jest nielogiczny, agresywny, nieufny. Lekarz musi się z tym liczyć i mieć do pacjenta cierpliwość.

Od pięciu lat w TVP 2 prowadzę program "Spotkajmy się". Siedzę naprzeciwko chorego, umierającego, niepełnosprawnego człowieka i staram się rozmawiać o tym, co najbardziej go boli, co najbardziej go od życia oddala. Przeprowadziłam takich rozmów ponad sto i z wszystkich wynika, że każdy człowiek chory jest w stanie szczególnym. Jest przestraszony i bardzo samotny. I oczywiście potrzebuje pomocy.

Niestety żyjemy w czasach jakiegoś kryzysu i odhumanizowania. W czasach, w których rozluźnia się więź między ludźmi. Ludzie w Polsce coraz mniej sobie ufają, coraz rzadziej patrzą sobie w oczy i po prostu zwyczajnie rozmawiają. Tymczasem człowiek chory bardzo chce komuś zaufać. Ja gdy przychodzę do lekarza, to czuję się bezradna i malutka. Nic nie wiem. Potrzebuję się przed nim otworzyć, zaufać. A to jest bardzo trudne, bo człowiek jak choruje, to często wstydzi się choroby. Boi się jej. Siebie się wstydzi. Jest zamknięty, najeżony, oskorupiony. Niektórzy ze strachu stają się agresywni. Nienawidzą losu, ludzi za to co ich spotkało. Nie potrafią sobie z tym, co ich dotknęło, poradzić. Zadają sobie pytanie "dlaczego?" – i nie znajdują na nie odpowiedzi. Potrzebują wtedy przyjaciela, zwykłej rozmowy, nadziei. Ale niestety często są całkiem sami. Rodziny zazwyczaj są też bezradne i przerażone. A lekarz? Lekarz nie ma czasu, by posiedzieć z takim człowiekiem, popatrzeć mu w oczy, potrzymać za rękę i powiedzieć: "słuchaj... ja cię nie zostawię. Wiem, że umierasz. Że cierpisz. Ale nadzieja jest zawsze. Musimy tylko razem powalczyć. To może być trudna walka, ale warto ją podjąć. Razem będzie łatwiej i uda się na pewno!" Tak, najgorsza dla pacjentów jest samotność i brak zaufania.

Oto przykład. Kobieta w moim wieku z diagnozą raka piersi. Dostaje papier: "Rak piersi. Konieczna natychmiastowa operacja". Wie tylko jedno, to wyrok! Koniec! Zamyka się w domu i w sobie. Wpada w całkowitą depresję. Przez sąsiadkę pielęgniarkę trafia jednak do zwyczajnego szpitala, tam też operują. Rano, pierwszego dnia na obchód przychodzi lekarz i mówi; "Co? Następna do heblowania cycka?" Ona opowiada mi to w rok później i płacze. Płacze, mimo że wszystko się udało, bo skuteczna okazała się i operacja, i chemioterapia. Tak strasznie poczuła się tym zdaniem lekarza upokorzona.

Lekarz musi wiedzieć, że ciężko chory człowiek jest kompletnie załamany, roztrzęsiony, rozhisteryzowany. Jest depresyjny. Jest nielogiczny. Lekarz musi się z tym liczyć i mieć do pacjenta cierpliwość. Tymczasem mam wrażenie, że lekarze często nie wierzą w to, jak bardzo ważne jest ich każde spojrzenie. Każdy gest. Każde słowo. Sama kilka razy leżałam w szpitalu. W klinice na Kopernika w Krakowie był taki niezwykły lekarz, który na początku obchodu mówił do najbardziej nieznośnych i cierpiących pacjentów: "Jak pani dzisiaj pięknie wygląda", albo: "Ślicznie pani jest w niebieskim". Zawsze miał czas, by przysiąść i pogadać pozornie o niczym… a to dawało uśmiech, spokój, nadzieję. Gdy miał dyżur, to wszyscy pacjenci czuli się lepiej.

Albo inny przypadek. Kobieta trzy miesiące leżała w śpiączce po wypadku. Jej mąż przez te trzy miesiące był stale przy jej łóżku. I udało się... wróciła do życia, nauczyła się od nowa mówić, chodzi, jeździ na rowerze, myśli o powrocie do pracy. Ale lekarze w szpitalu ciągle powtarzali mężowi: "Ona nie ma szans. Nie ma żadnych szans". I ten mąż mówi, że tego nie pojmuje, bo z jednej strony ci lekarze walczyli o życie jego żony jak bogowie, a z drugiej strony asekurowali się, mówiąc takie słowa. Pacjenci opowiadają o wielu takich dla nich dziwnych i niezrozumiałych rzeczach.

Słucham też wielu pięknych historii, w których kilka słów lekarza ratuje życie, daje pacjentowi siły, pozwala zwyciężać choroby i śmierć. Ostatnio słuchałam opowieści młodej, pięknej dziewczyny, Ani, która miała całkowitą niewydolność nerek, była przez wiele miesięcy dializowana i wreszcie przeszła udaną transplantację nerki. Niedługo po przeszczepie zorientowała się, że jest w ciąży. Wpadła w rozpacz. Wiedziała, czym to grozi. Bała się przyznać lekarzowi, co się stało. Za wszelką cenę chciała jednak urodzić. Poszła wreszcie do lekarza. Pani doktor wysłuchała przerażonej dziewczyny, potem długo na nią patrzyła i powiedziała z uśmiechem: "Aniu, damy radę!" – tylko tyle. "Razem" wspaniale przeszły ciążę i Ania urodziła zdrowego chłopczyka. Dziewczyna powiedziała mi, że gdyby nie te trzy słowa, nie miałaby synka i nic by się nie udało.

Marzę o tym, by lekarze mieli czas "zaprzyjaźniać się" ze swoimi pacjentami. Muszą wiedzieć, jak są potrzebni, jakich cudów mogą dokonywać i przecież dokonują mimo wszystko... przedłużają życie, przywracają zdrowie, oswajają cierpienie, a czasem nawet przechytrzają śmierć. Ale przecież nie mogą pracować wciąż jak na jakimś wojennym froncie, w pośpiechu, zawaleni tonami papierów do wypełnienia, z normami 10 minut na pacjenta, pozbawiani zaufania, zagonieni, zmęczeni... to jest nieludzkie. Lekarz powinien być szczęśliwy, bo wtedy i pacjent będzie mniej cierpiał, szybciej zdrowiał i częściej się uśmiechał. Trzeba zrobić wszystko, by atmosfera i warunki leczenia stały się bardziej ludzkie. Jeszcze raz powtórzę: Pacjent potrzebuje kontaktu, ciepła, nadziei i zaufania, a lekarz musi mieć czas i takie warunki pracy, by mógł mu to dać i mieć możliwość zaprzyjaźnić się z człowiekiem, któremu pomaga.