Czy lekarz może odmówić pacjentowi pomocy? Podsumowanie sympozjum

13.10.2008
prof. dr hab. med. Andrzej Szczeklik
II Katedra Chorób Wewnętrznych Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie

Artykuł zawiera treść wystąpienia Autora na Sympozjum "Dylematy etyczne w praktyce lekarskiej – czy lekarz może odmówić pacjentowi pomocy" (Warszawa, 24.04.2008), zorganizowanym przez Medycynę Praktyczną, Towarzystwo Internistów Polskich i Naczelną Izbę Lekarską, we współpracy z American College of Physicians.

Na przestrzeni ostatnich dwóch lat kraj nasz stał się widownią wypadków, których charakter i skala nieznane były dotąd w Europie. Zdesperowani lekarze, po wielu latach bezowocnych starań o podwyżkę płac, ruszyli do strajku. Strajki objęły znaczne połacie kraju, nie oszczędzając dużych miast. Osiągnęły swój cel i wygasły. W publicznej służbie zdrowia nastąpiły znaczące podwyżki.

Tak mogłoby w suchym skrócie wyglądać podsumowanie ostatnich wydarzeń. Nie oddawałoby ono jednak ponad rok trwającego napięcia, w jakim trzymane były strony sporu i – przede wszystkim – sami chorzy. Wielu lekarzy zaczęło wypisywać recepty bez peselu, co uniemożliwiało chorym zakup leków. W kilkunastu miastach musiano ewakuować całe szpitale, gdyż nie były one w stanie zapewnić opieki lekarskiej. Zdarzało się, że chorzy wymagający natychmiastowej hospitalizacji wożeni byli dziesiątki kilometrów od szpitala do szpitala, z powodu odmowy przyjęcia na leczenie. Organizatorzy strajków zapewniali, że nikt z chorych nie ucierpiał. Nie wątpimy, że takie były ich intencje, ale w te zapewnienia trudno uwierzyć. Wszystko to działo się, za sprawą telewizji, na oczach milionów Polaków. Zastanawiająca była desperacja strajkujących, ich determinacja, nieustępliwość. Czyżby Polscy lekarze, zapatrzeni tylko w swoje żenująco niskie pobory, wypruci byli z empatii, z elementarnych więzi z chorymi, bez której nie ma medycyny?

Przyczyn determinacji strajkujących szukać należy w zapaści służby zdrowia. W 2002 roku minister zdrowia w rządzie Leszka Millera przetrącił kręgosłup polskiej opiece zdrowotnej, likwidując kasy chorych i wprowadzając w ich miejsce Narodowy Fundusz Zdrowia. Środowisko lekarskie zdawało sobie sprawę ze szkodliwości takiego rozwiązania. Zwracaliśmy się do prezydenta Kwaśniewskiego, na piśmie i osobiście, prosząc o wstrzymanie decyzji. Wszystko na nic. I mimo że minister zdrowia wkrótce po tym musiał w niesławie i pośpiechu opuścić swój urząd, Fundusz wprowadzono, co media uznały za "skok rządzących na kasę państwową". Lekarze, pielęgniarki i chorzy znaleźli się w kleszczach absurdalnego systemu. Nikt nie chciał ich już słuchać, a jeżeli nawet wysłuchać raczył, to i tak nic z tego nie wynikało. Narastało marnotrawstwo środków i bezsensowne utrudnienia w pracy – wszystko to zanurzone w szerzącej się korupcji w skali państwa, od której przecież służba zdrowia nie jest wolna. Korupcji rozlewającej się szeroką falą – od samej góry poczynając (wszak aktualnie toczą się rozległe postępowania sądowe z oskarżenia o korupcję, dotyczące dwóch wiceministrów zdrowia – z poprzedniej i obecnej ekipy rządowej). Ponad pół tuzina ministrów zdrowia, którzy przewinęli się przez ostatnie sześć lat, zostawiło po sobie przygnębiającą pamięć. Mówili i mówili, występowali do znudzenia w telewizji, obiecywali. I nie zrobili nic wówczas, gdy będąc u władzy, mogli i powinni byli działać. Przecież do dziś, po tylu latach, wciąż nie ustalono rzeczy tak elementarnej, jak zakres świadczeń medycznych przysługujący każdemu obywatelowi, czyli to co potocznie nazywa się koszykiem świadczeń. Ministrowie po roku lub później odchodzili ze swoich stanowisk, przechodzili do opozycji parlamentarnej i… występowali natychmiast ze złotymi planami uzdrowienia opieki zdrowotnej.

W tej atmosferze rosnącego bezsensu i degrengolady, wobec niemożności naprawy podstawowych elementów opieki zdrowotnej, na plan pierwszy poczęły się wysuwać postulaty płacowe. Były one absolutnie zasadne, gdyż pobory lekarzy i pielęgniarek w państwowej służbie zdrowia od lat pozostawały rażąco niskie. Niestety ani na szczeblu rządowym, ani w dyrekcjach szpitali czy ZOZ nikt tych postulatów wysłuchać nie chciał, ani zwykle nie umiał podjąć konstruktywnych rozmów. W końcu wybuchły strajki i objęły szerokie obszary kraju. Przesłanki strajku były zrozumiałe, postulaty słuszne. Czy jednak wolno było strajkować? Czy rzeczywiście bezpodstawne były głosy, że strajkujący lekarze przedłożyli interes własny nad dobro chorych? Nie można lekarzom odmówić prawa do strajku, ale też ich strajku nie sposób traktować na równi ze strajkiem górników lub stoczniowców. Nawet podjęty z uzasadnionych powodów strajk lekarzy nie może przekraczać granic dopuszczalnych dla innych zawodów, granic które wytycza sumienie lekarskie. Granice te – zdaniem piszącego te słowa – zostały w Polsce przekroczone.

Burzliwe wydarzenia, których byliśmy świadkami lub uczestnikami, stały się inspiracją dla naszego sympozjum. Zgromadziło ono znakomitych etyków, prawników, filozofów i lekarzy. Trzymało w napięciu do późnych godzin wieczornych ponad 400 słuchaczy. Wywołało oddźwięk po drugiej stronie oceanu, skąd American College of Physicians przysłało swojego przedstawiciela z interesującym wykładem. Zakres poruszonych zagadnień okazał się szeroki. Nie zapominając o strajkach lekarskich, poruszono też kwestie pokrewne, dylematy, jakie napotyka lekarz, gdy staje przed ewentualnością odmowy pomocy choremu. Chciałbym podziękować PT Wykładowcom za ich oryginalne przemyślenia, za nadzwyczaj wnikliwe, ciekawe i odważne przedstawienie tematów. Dziękuje organizatorom – Medycynie Praktycznej i Towarzystwu Internistów Polskich oraz Panu Profesorowi Andrzejowi Zollowi, z którym miałem przyjemność przygotować i prowadzić sympozjum.