Bez stygmatu

02.05.2019
Z lek. Marią Maciaszek, prezes Fundacji Przystań Medyczna, niosącej pomoc bezdomnym i ubogim na terenie Krakowa, rozmawia Karolina Krawczyk z portalu mp.pl

Naszym marzeniem jest, żeby powstało coś w rodzaju specjalizacji z medycyny osób bezdomnych – mówi lek. Maria Maciaszek, prezes Fundacji „Przystań medyczna”, niosącej pomoc bezdomnym i ubogim z terenu Krakowa.

Ogrzewalnia dla bezdomnych w Białymstoku. Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta

Karolina Krawczyk: Przychodzi osoba bezdomna do lekarza i...?

Lek. Maria Maciaszek: I zaczynają się schody. Instytucje zajmujące się osobami w kryzysie bezdomności ciągle powtarzają, że jeśli tylko pacjent jest ubezpieczony, to może sobie wybrać dowolnego lekarza POZ. Teoretycznie tak. Ale nikt nie myśli o tym, że taki pacjent jest zwyczajnie problematyczny (choć nie lubię tego określenia), chociażby dlatego, że nie zawsze zachowuje się zgodnie z przyjętymi normami. Poza tym inni pacjenci często się buntują, gdy taki człowiek czeka obok nich w kolejce – przeszkadza im zapach, brud, woń alkoholu.

Całkiem niedawno przyjmowałam pacjenta, który przyszedł do mnie niemal „spod ławki”, więc – mówiąc delikatnie – niezbyt miło pachniał. Miłym zaskoczeniem było to, gdy inni moi pacjenci poprosili mnie, żebym mu udzieliła pomocy. Chyba już się przyzwyczaili i bardziej przychylnym okiem patrzą na osoby w kryzysie wykluczenia. To miłe z ich strony.

Jak wygląda sytuacja z pacjentem bezdomnym, gdy ten trafia do szpitala?

Jeśli pacjent nie jest ubezpieczony, to po zaleczeniu stanu zagrożenia życia musi opuścić szpital. W sytuacji, gdy lekarz przyjmie takiego pacjenta z litości, może zostać upomniany przez przełożonych, a sam szpital (i siebie) naraża na koszty. Jeśli pacjent ma np. gorączkę 40 stopni, to może zostać wypisany ze szpitala, żeby zbić temperaturę w domu. A bezdomny? Co ma zrobić? Powinien się wygrzać, jak każdy inny pacjent. W związku z tym powinien trafić do miejsca, w którym będzie bezpiecznie i ciepło. Wszyscy wiemy, że nie zawsze jest to możliwe. Dla bezdomnego zwykła gorączka może okazać się groźna.

Fundacja „Przystań medyczna”, której jest Pani prezesem, pomaga osobom wykluczonym, bezdomnym i ubogim, wychodząc m.in. na krakowskie Planty. Co jest Waszą medyczną codziennością podczas tych dyżurów?

Przypadków jest sporo, bo i naszych pacjentów jest coraz więcej. Standardem są owrzodzenia kończyn, stare urazy, rany pooperacyjne, odmrożenia i oparzenia. Niektóre rany są zarobaczone lub gnijące, są także pacjenci, którzy mają wszy lub inne pasożyty. Z powodu niewłaściwej diety mają też awitaminozę. Chorują także na cukrzycę, nadciśnienie, astmę, przewlekłe zapalenia trzustki, wątroby czy choroby infekcyjne układu oddechowego. Oprócz tego bardzo duża grupa pacjentów ma różnego rodzaju zaburzenia psychiczne. Są chorzy na schizofrenię, z osobowością borderline czy z urojeniami.

Powiedziała Pani, że nie lubi Pani słowa „problematyczny” w odniesieniu do osób bezdomnych.

Bo to stygmatyzuje pacjentów. W ten sposób o osobach niesamodzielnych zaczynamy myśleć jak o problemie, a powinniśmy myśleć jak o zadaniu dla społeczeństwa, które może i powinno się nimi zaopiekować.

My, jako „Przystań medyczna” chcemy tę pomoc podarować, ale w wielu miejscach bezdomni są właśnie traktowani jako „problem”, a problemy chcemy odsuwać, to naturalne. Wiem, że tacy pacjenci śmierdzą, są agresywni, trudno się z nimi porozumieć, plują i tak dalej... Ale to naprawdę szokujące, że gdyby ten pacjent był umyty i w czystych ubraniach, bardzo często potraktowalibyśmy go zupełnie inaczej. Niestety niewiele osób wie, że bezdomni nie zawsze mają się gdzie umyć i wyprać swoje ubrania, a to przecież jedna z podstawowych potrzeb każdego człowieka.

Nawet w tak dużym mieście, jakim jest Kraków nie ma takiej możliwości?

Proszę sobie wyobrazić, że w Krakowie nie ma łaźni publicznych. Owszem, ośrodków, które niosą pomoc jest dużo – jest chociażby Dzieło Pomocy św. Ojca Pio czy prowadzone przez inne zgromadzenia zakonne przytuliska dla osób bezdomnych, kuchnie, DPS-y, MOPS-y itd. Niestety, to wciąż za mało. Szacujemy, że w tylko w Krakowie jest około 4 tysiące osób bezdomnych. Oprócz nich są także osoby ubogie, które z różnych przyczyn w swoich domach nie mają wody czy prądu – o nich też nie wolno zapominać. Tylko w czasie naszych niedzielnych dyżurów na Plantach potrzebujemy natychmiast umyć około trzydziestu osób, ale nie ma gdzie, bo w niedziele wszystkie tego typu ośrodki są zamknięte.

W jednym z wywiadów wspominała Pani, że Pani marzeniem jest platforma pomocy socjalnej oraz centrum pomocy bezdomnych. W jaki sposób miałyby one funkcjonować?

To pomysł naszej pierwszej prezes, śp. dr hab. Wiesławy Klimek-Piotrowskiej. Ideałem byłoby, gdybym ja, jako lekarz badający osobę bezdomną, mogła w internecie sprawdzić, w której noclegowni jest wolne miejsce albo jakie są godziny otwarcia danej placówki. Wszystko musiałoby być aktualizowane w czasie rzeczywistym. To ważne, ponieważ bywały sytuacje, że całą noc jeździliśmy z pacjentem i szukaliśmy dla niego miejsca.

Z kolei centrum pomocy osobom w kryzysie bezdomności miałoby być czymś w rodzaju oddziału dziennego z kompleksowym zapleczem lekarskim, terapeutycznym i socjalnym, z miejscem, gdzie można by przeprowadzić detoksykację czy wysłać pacjenta pod prysznic. W tym momencie większość naszych pacjentów jest uzależniona nie tylko od różnych substancji, ale także od bezdomności. Centrum miałoby za zadanie objęcie pacjenta nie tyle doraźną opieką, co długofalową pomocą.

Obecnie jest tak, że nawet jeśli pacjent trafi do szpitala i tam np. podleczy zapalenie płuc, to i tak z chwilą opuszczenia oddziału wraca nie do ciepłego domu, ale na zimno i mróz. Jego stan się znów pogarsza, a on sam żyje od interwencji do interwencji. To na pewno mu nie pomaga wyjść z bezdomności.

Naszym marzeniem jest też, żeby stworzyć coś w rodzaju specjalizacji z medycyny osób bezdomnych.

Szalony pomysł.

Prawda? Wiem. Ale potrzeba jest ogromna. Gdy jeździmy do noclegowni, widzimy, że bezdomni często się zwyczajnie nudzą. Nie ma dla nich terapii, zajęć, aktywizacji, nie ma też prawnika, świetlicy czy pracownika socjalnego. A w czasie, kiedy oni są, choć na chwilę, w noclegowniach, można zrobić im pogadanki medyczne, bo tak naprawdę oni wielu schorzeń mogliby uniknąć, gdyby ktoś im wytłumaczył, jak się przed nimi chronić. Potrzebna jest też edukacja w zakresie diety, bo oni nie mają pojęcia, jak można tanio i zdrowo zjeść. Nie ma też sal ćwiczeń, w których pacjent mógłby rehabilitować kończyny po zabiegach albo dochodzić do sprawności po amputacjach. Mamy wielu pacjentów z chorobami ze strony układu kostno-stawowego, którzy wymagają stałej terapii, rehabilitacji i opieki. Tylko w taki sposób możemy ich przygotować do samodzielnego życia.

Nie boi się Pani, że medycyna skoncentrowana na osobach bezdomnych potęgowałaby w nich samych uczucie wykluczenia?

Wielokrotnie się nad tym zastanawiałam. Ale jeśli popatrzymy na różne placówki ochrony zdrowia, to tam osoba bezdomna jest problemem. Po pierwsze: dla osoby w kryzysie potrzeba więcej czasu niż przewidziane przez system 12 czy 15 minut. Poza tym inni pacjenci w poczekalni czy w sali szpitalnej często buntują się, gdy siedzi obok nich bezdomny. Aż prosi się, by taką osobę wyizolować – nie tylko z powodu zapachu czy wszy, jakie może mieć, ale choćby dlatego, że to oni sami nie czują się komfortowo w sytuacji, gdy inni na nich krzyczą czy odsuwają się od nich.

Wszystko zależy od tego, jak podamy dane rozwiązanie. Jeśli będziemy ich przyjmować w stodole na sianie, to naprawdę byłby to strzał w stopę. Ale jeśli potrzebujący dostaną usługę na najwyższym poziomie, to odbiorą ją zupełnie inaczej. My na Planty kupujemy naprawdę najlepsze, bardzo drogie opatrunki. Czasem się złościmy, gdy widzimy, jak ktoś po 10 minutach taki opatrunek zaleje zupą albo zabrudzi w inny sposób. Ale nie można inaczej. Dając usługę na najwyższym poziomie pokazujemy, że szanujemy tych, do których przychodzimy.

Z drugiej strony są sytuacje, w których to osoba w kryzysie wykluczenia nie chce, bądź nie potrafi przyjąć pomocy.

Bywa i tak. Trzeba zrozumieć, że osoby wykluczone są na różnym poziomie rozwoju mentalnego, bardzo często z bagażem życiowych doświadczeń, nierzadko uzależnione. Nie możemy zapominać, że oni często pochodzą z trudnych środowisk – w dzieciństwie byli bici, wykorzystywani seksualnie, wychowywali się w patologicznych rodzinach, bez żadnych podstaw moralnych. Trudno takim osobom wyjaśnić, nauczyć je, czym jest miłość, przyjaźń, zaangażowanie, współczucie bądź współpraca. Co dla nich znaczy rodzina, skoro zostali wyrzuceni z domu? Co oni mogą wiedzieć o miłości albo życzliwości? Dla nich największą raną są relacje, a nie owrzodzona ręka czy noga.

Często osoby wykluczone traktujemy z wyższością. Jeśli chcemy, żeby coś w ich życiu się zmieniło, musimy spotkać się jak równy z równym. Jestem dokładnie takim samym człowiekiem, jak oni. Pełnię taką, a nie inną funkcję społeczną, bo do tego zostałam wykształcona. Ale to nie świadczy o mojej wartości. Drugi człowiek jest tak samo wartościowy jak ja, on też może mnie czegoś nauczyć.

Bezdomni czasem nam mówią, że tylko dzięki temu, że przyszliśmy tam, gdzie oni żyją, po raz pierwszy od lat poczuli nadzieję. Zniechęcenie życiem, te wszystkie baty, jakie dostawali – od urzędów, ludzi, od życia – odsunęli to od siebie i uwierzyli, że spotkanie z drugim człowiekiem może być normalne, że nie musi być tej szklanej szyby, oddzielającej od siebie dwa światy.

Czy mogą zgłaszać się do Was kolejni wolontariusze?

Tak. Przede wszystkim brakuje nam lekarzy, bo dążymy do tego, żeby liczba dyżurów nie była zbyt obciążająca. Ideałem byłoby, gdyby każdy z lekarzy wychodził na Planty raz w miesiącu. Chętnie przywitamy w naszym zespole chirurga, internistę, dermatologa, lekarza rodzinnego czy psychiatrę. Ale jeśli lekarz innej specjalności też do nas przyjdzie, na pewno znajdziemy mu zajęcie.

Rozmawiała Karolina Krawczyk

Leki

Napisz do nas

Zadaj pytanie ekspertowi, przyślij ciekawy przypadek, zgłoś absurd, zaproponuj temat dziennikarzom.
Pomóż redagować portal.
Pomóż usprawnić system ochrony zdrowia.