×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Szpitalny wyzysk?

Małgorzata Solecka
Kurier MP

Ma rację Grzegorz Sroczyński, wskazując jako jedną z przyczyn nieustającego kryzysu w polskiej ochronie zdrowia podział: część społeczeństwa korzysta z prywatnych usług, część z publicznych. Ale to uproszczona diagnoza, w dodatku polaryzująca i tak podzielone społeczeństwo.

Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta

Gdyby politycy, dziennikarze i prawnicy musieli korzystać z publicznej służby zdrowia, system od lat działałby sprawnie – pisze w „Gazecie Wyborczej” Grzegorz Sroczyński. Dziennik najwyraźniej na serio potraktował zapowiedź ogólnonarodowej debaty, bo oprócz tekstu publicysty, niezwykle krytycznego wobec dorobku III RP, oddał głos również dwóm przedstawicielom zawodów medycznych. I zapowiada kolejne publikacje.

Cykl nosi tytuł „Szpitalny wyzysk”. Potwierdza się, że „na początku było słowo”. Pierwsze słowa mają znaczenie i nadają całości nie tylko ton, ale i sens. A sens dotychczasowych publikacji można sprowadzić do stwierdzenia: to, że jest źle, zawdzięczamy (my – suweren) elitom. Politykom, bo podejmują decyzje. Prawnikom, bo są wpływowi. Dziennikarzom, bo kształtują opinię publiczną. Lekarzom, bo… zarabiają i zgarniają dla siebie najwięcej z tych niewielkich środków, które trafiają do systemu. Im wszystkim, przedstawicielom nowej klasy wyzyskiwaczy – bo mają pieniądze lub pracują w firmach, które pieniądze mają, i dlatego na tomograf czekają tydzień a nie – w optymistycznym scenariuszu – kilka miesięcy.

Gdyby Monika Olejnik – pisze Grzegorz Sroczyński – musiała korzystać z publicznej ochrony zdrowia, mówilibyśmy i pisalibyśmy o problemach systemu codziennie, a nie tylko wtedy, gdy głodują rezydenci albo dojdzie do spektakularnego błędu medycznego. A ponieważ zarówno gwiazda TVN, jak i inni dziennikarze zatrudnieni w koncernach medialnych mają wykupione abonamenty medyczne, tematy związane z ochroną zdrowia traktowane są po macoszemu i pojawiają się w sytuacjach kryzysowych.

Jakiś czas temu, gdy pytałam ambasadora Czech w Polsce, jaki jest sekret udanych czeskich reform w ochronie zdrowia, usłyszałam – między innymi – że Czesi już na początku transformacji założyli, że nie będzie podziału na publiczną i prywatną ochronę zdrowia. Dopuszczając pełną prywatyzację otwartego lecznictwa, a także nie zamykając drogi do powstawania prywatnych szpitali – forma własności w publicznym systemie ochrony zdrowia nie ma przecież żadnego znaczenia – tak zmieniali system, by uniknąć dualizmu finansowania świadczeń. I po blisko już 30 latach zmian Czesi – poza leczeniem stomatologicznym i niektórymi zabiegami okulistycznymi – nie płacą za leczenie z własnej kieszeni. Wszystko finansowane jest w ramach powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego, bez długich kolejek. Dlatego Czechy jako pierwszy i na razie jedyny kraj postkomunistyczny w rankingach systemów ochrony zdrowia wyprzedzają dużą część krajów „starej” Europy.

Ma więc rację Grzegorz Sroczyński, wskazując jako jedną z przyczyn nieustającego kryzysu w polskiej ochronie zdrowia ów podział: część społeczeństwa korzysta z prywatnych usług, część z publicznych. Ale to zbyt uproszczona diagnoza, w dodatku polaryzująca – niepotrzebnie – i tak podzielone społeczeństwo.

Problem polega na tym, że ów podział wcale nie przebiega między „bogatymi” i „wpływowymi” a „biednymi” (czy też „nie-bogatymi”) i „zwykłymi” Polakami. Od lat odpłatnie leczą się (wizyty u specjalistów, badania, część zabiegów) nie tylko ci, których stać. Ci, których nie stać – również. Bo muszą. „Prywatnie” do lekarza specjalisty zapisują się emeryci otrzymujący z ZUS niewiele ponad minimalną emeryturę. I młode kobiety na śmieciówkach, choć mogłyby „publicznie”, ale kolejka jest jednak zbyt długa. Co więcej, wielu „wpływowych” i „bogatych” w tym samym czasie wcale nie zasiada w przyjemnie urządzonych poczekalniach prywatnych klinik, bo jest przyjmowana w publicznych szpitalach czy poradniach „po protekcji”. Brzydkie słowo, ale „protega” to od lat rzeczywistość polskiego systemu. Im mniej wydolny, tym – jak w „Milionerach” – telefon do przyjaciela to prawdziwe koło ratunkowe.

„Prywatna własność – tak, prywatne płacenie za świadczenia, które są gwarantowane w publicznym systemie – nie” – powiedzieli Czesi na początku lat 90. Kończy się trzecia dekada przemian (niekończących się, bo nasi południowi sąsiedzi co i rusz wprowadzają drobne korekty, bez reformatorskiego zapału i zacietrzewienia, tak niestety mocno zakorzenionego w polskiej rzeczywistości) – i słowo staje się ciałem.

Ponieważ pierwszych dziesięć lat po 1989 roku Polska, znajdująca się w trudniejszej od Czech sytuacji makroekonomicznej, strawiła – w kontekście ochrony zdrowia – na odsuwaniu decyzji o kierunku zmian systemowych, a życie nie znosi próżni, prywatny sektor usług medycznych stał się w pewnych zakresach świadczeń wręcz alternatywą dla systemu publicznego. Koegzystencja nie należy ani do pokojowych, ani do bezproblemowych rozwiązań, ale podstawowy problem nie leży wcale po stronie prywatnych podmiotów. To polityczne, a niekiedy ideologiczne decyzje kolejnych ekip rządowych, wprowadzając chaos w systemie publicznym, umacniają prywatnych świadczeniodawców. Przykłady można mnożyć – choćby ostatnie zawirowania w ambulatoryjnej opiece specjalistycznej, w sektorze i tak ciążącym w kierunku niemal całkowitej prywatyzacji (w zakresie finansowania).

Jesteśmy w innym miejscu niż Czesi w 1989 roku. Ciągle jest jednak możliwa budowa systemu, w którym żadna forma własności w ochronie zdrowia nie będzie dyskryminowana, a leczenie w nim stanie się realnie dostępne, a nie pozostanie papierową, czy też elektroniczną, obietnicą. Bezsensowną, gdy weźmie się pod uwagę czas oczekiwania.

Jeśli jednak chcemy takiego systemu – a pewnie trudno byłoby znaleźć kogoś, kto by nie chciał – musimy spojrzeć na odwrotną stronę medalu. I zaakceptować fakt, że sprawne systemy ochrony zdrowia mają te kraje, które przeznaczają na ten cel racjonalnie wysokie nakłady. Bo choć jest prawdą, że wysokość nakładów nie przekłada się wprost proporcjonalnie na jakość opieki medycznej (USA), to jest udowodnione, że bez osiągnięcia „minimum przyzwoitości” sukcesu nie będzie. Nie zbudujemy racjonalnego, sprawnego systemu ani za 4,5 proc. PKB, ani nawet za 6 proc. PKB w perspektywie siedmiu czy sześciu lat.

Do takiej wiedzy nie jest potrzebne osobiste doświadczenie. Mogą i powinni o tym mówić dziennikarze najważniejszych mediów, nawet jeśli pracodawca funduje im najlepszy abonament medyczny. Chyba, że media zapomniały już całkiem, że w ich działalność wpisana jest zasada pro publico bono.

Jeśli jednak tak jest, to rzeczywiście pozostaje tylko szczucie jednych przeciw drugim, bo nic nie sprzedaje się tak dobrze jak temat zarobków (ach, ci kardiolodzy) i podwyżek (a pielęgniarki dostały zembalowe!). Tylko że wtedy nie chodzi o żadną debatę. I nie ma szans na żadne wnioski. Jest tylko otwarcie kilku frontów, tak jakby tych już otwartych było mało.

20.03.2018
Zobacz także
  • "Wielu rzeczy nie udało się osiągnąć i nadal działamy"
  • Asystent medyczny odbiurokratyzuje POZ?
  • E-recepta na finiszu, teraz czas na IKP
  • "Te pieniądze zwyczajnie zmarnowano"
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta