×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Mogłem wejść w świat fantazji

Maria Zimny
Kurier MP

Medycyna jest dziedziną, która zwykle wzbudza ciekawość, ludzie lubią o niej czytać, oglądać seriale medyczne. Skoro więc jako lekarz wiem, jak wygląda świat medyczny „od kuchni”, to przedstawię go w książce – mówi Maciej Klimarczyk, psychiatra, seksuolog oraz biegły sądowy, autor thrillera psychologicznego „Śpiewaczka”, który w maju ukazał się Nakładem Wydawnictwa Literackiego.


Maciej Klimarczyk. Fot. arch. wł.

Maria Zimny: Jak Pan, lekarz, czuje się w roli pisarza?

Maciek Klimarczyk: Jest to dla mnie całkowicie nowe doświadczenie, ale czuję się z nim dobrze. Lubię wyzwania, lubię poznawać i uczyć się nowych rzeczy, dlatego z zaciekawieniem obserwuję wszystko, co się teraz wokół mnie dzieje. Przede wszystkim jednak lubię pisać. Kiedy dowiedziałem się, że Wydawnictwo Literackie chce wydać moją debiutancką powieść, byłem zachwycony i szczęśliwy. Spełniło się moje marzenie.

To marzenie już dorosłego człowieka, czy jeszcze z okresu dzieciństwa?

Taka myśl pojawiła się w liceum. Choć przez wiele lat uznawałem ją za zbyt mglistą, nierealną. Po prostu lubiłem pisać, ale zdecydowałem się studiować medycynę. Pochłaniały mnie studia, praca, specjalizacja itd. Ale zawsze towarzyszyła mi pasja literacka. Dużo czytałem i czytam, po prostu to lubię.

Kilka lat temu zacząłem coraz poważniej myśleć o napisaniu powieści, pomysł dojrzewał, a ja zacząłem czytać poradniki dla przyszłych pisarzy. Był wśród nich m.in. „Pamiętnik rzemieślnika” Stephena Kinga, w którym autor podkreśla, że najważniejsze w pisaniu jest rzemiosło i to, by po prostu zacząć je rozwijać na żywym tekście. King radzi też, by pisarze dużo czytali, oczywiście najwięcej książek dobrych, arcydzieł, ponieważ uczymy się od mistrzów, ale od czasu do czasu powinni również przeczytać jakąś kiepską książę, ponieważ i taka może być niezwykle inspirująca. Jedną jego radę wziąłem sobie do serca w szczególny sposób, a brzmi ona następująco: „jeśli czytasz jakąś książkę i w pewnym momencie zaczynasz myśleć, że ty byś napisał ją lepiej, to najwyższy czas by to zrobić”. Zdarzyło mi się przeczytać kilka książek, o których właśnie tak pomyślałem (śmiech). Nie chcę by to zabrzmiało megalomańsko – pewnie wielu osobom przeszła przez głowę taka myśl, podczas lektury czegoś słabszego. Ale skoro sam mistrz zwraca uwagę na taki element w przygotowywaniu się do pracy pisarza, to nie miałem już wątpliwości, że czas spróbować. Najpierw wymyśliłem zarys intrygi, później zacząłem wyobrażać sobie bohaterów, w końcu usiadłem i przez kilka miesięcy pracowałem nad tekstem.

Podobno zanim zaczął Pan pisać „Śpiewaczkę”, przez jakiś czas pisał do szuflady, by ćwiczyć warsztat. To prawda?

Zgadza się, takie ćwiczenie uważam za niezbędne. Niektórzy zapisują się na kursy pisania, ja nie miałem na to czasu, dlatego czytałem wspomniane poradniki i pisałem sam dla siebie, by ćwiczyć warsztat. Czym innym jest pasja, sama chęć pisania i jakieś wyczucie słowa, które powinna mieć osoba pisząca, a czym innym warsztat, nad którym trzeba pracować. Dlatego też kilka lat temu zacząłem to robić. Stworzyłem zarys powieści. Nigdy nie wysłałem tego tekstu do żadnego wydawnictwa. Nie myślałem wtedy o wydaniu książki, robiłem to dla siebie, by się uczyć, bawić się tekstem. To był bardzo pouczający proces, żaden kurs nie da tyle, co własna praktyka, podczas której człowiek uczy się pisać np. dialogi, potem czyta je na głos i słyszy, że nie brzmią tak, jakby chciał, więc je dopracowuje i po pewnym czasie brzmią już lepiej. Nazwałbym ten proces stażem przed napisaniem „prawdziwej” książki.

Od początku w Pana zamyśle był wątek kryminalny?

Tak, taki miałem zamysł na „Śpiewaczkę”, ponieważ „urodziła” mi się intryga. To właśnie intryga w powieści wzbudza ciekawość, a ciekawość to emocja, którą czytelnicy bardzo lubią. Ta forma dobrze sprawdziła mi się w kompozycji tekstu. Miałem też drugi zamysł: trzeba nie tylko zaciekawić czytelnika, by śledził kolejne poczynania bohaterów i zastanawiał się, co zrobią, ale również dać mu coś więcej.

Kiedy sam czytam książkę, np. kryminał, i jestem ciekawy kto zabił, kiedy się w końcu tego dowiem, a w książce nie ma żadnej wartości dodanej, jestem rozczarowany. Samo zaspokojenie ciekawości to za mało. Dobrze jest przy okazji poznać jakiś ciekawy świat, którego nie dotychczas nie znaliśmy, zastanawiać się nad trudnym do rozwiązania dylematem, itp.

Dlatego pracując nad tekstem intencjonalnie nie zachowywałem czystości gatunku, wyszedłem poza kryminał w stronę thrillera psychologicznego czy nawet powieści obyczajowej. Mój zamysł połączenia gatunków dostrzeżono w wydawnictwie. Później dowiedziałem się, że bardzo się to spodobało redaktorom. Natomiast książka w księgarni musi leżeć na konkretnej półce, więc zaklasyfikowaliśmy ją do kategorii kryminałów.

Zamysł stworzenia czegoś międzygatunkowego to jedna rzecz, ale zastanawiam się, czy przyświecała Panu też myśl przekazania czegoś więcej. Chodzi mi tu o arkana swojego zawodu, a więc psychiatrii. W książce sporo jest np. o chorobach i zaburzeniach psychicznych.

Tak, druga myśl była taka, że jako psychiatra mogę napisać o realiach swojej pracy. Dlatego też stworzyłem postać doktora Dreckiego – starszego, doświadczonego psychiatry, opisałem szpital psychiatryczny, przebieg badania wykonanego przez biegłych sądowych. Pomyślałem, że medycyna jest dziedziną, która zwykle wzbudza ciekawość, ludzie lubią o niej czytać, oglądać seriale medyczne. Skoro więc jako lekarz wiem, jak wygląda świat medyczny „od kuchni”, to przedstawię go w książce. Nie muszę robić researchu, tylko w literackiej formie przelać na papier swoje doświadczenia i wiedzę w tym zakresie.

Kiedy skończyłem pierwszą wersję tekstu, dałem ją do przeczytania rodzinie i znajomym, choć Stephen King radzi, by tego nie robić, gdyż bliscy mogą nie chcieć powiedzieć nam prawdy. Z tej rady jednak nie skorzystałem i dostałem informację zwrotną, pierwszą opinię czytelników, że wątki medyczne stanowią bardzo ciekawy element fabuły. Moich pierwszych czytelników zainteresowały opisy badań lekarskich, szpitala psychiatrycznego, czy w ogóle procesu diagnostycznego. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że obrałem właściwą drogę.

Rzeczywiście o wielu tych sprawach przeciętny człowiek nie ma pojęcia, a często obawia się kwestii związanych z psychiką – chorób, zaburzeń, lekarzy, szpitala. Nadal niestety w naszym kraju, mimo powolnych zmian, jest to temat tabu, temat, którego najczęściej się unika.

Niestety tak jest. Co więcej, to tabu jest powielane przez popkulturę. Człowiek chory psychicznie w serialach czy filmach to najczęściej szaleniec: groźny, dziwaczny i zupełnie nieprawdziwy. Ja chciałem zrobić coś innego – pokazać, jak ludzie z zaburzeniami psychicznymi funkcjonują w społeczeństwie czy w szpitalu psychiatrycznym.

Od wieków ludzie myśląc o mordercach zadają niezmienne pytania: dlaczego zabił? Co siedziało w jego głowie? Czy był „normalny”? Nierzadko chcielibyśmy takie osoby widzieć jako te niespełna rozumu. A Pan to trochę odwraca.

Jeżeli mówimy o motywacji czynu, musimy oddzielić motywację wynikającą z choroby od motywacji niechorobowej. Czasami rzeczywiście zaburzenie psychiczne jest bezpośrednim powodem czynu zabronionego, jednak większość takich czynów nie jest motywowana chorobowo.

Główna oś intrygi w „Śpiewaczce” polega na tym, że czytelnik zastanawia się, dlaczego tytułowa bohaterka, Eliza Kantecka, piękna, utalentowana śpiewaczka, delikatna kobieta, z premedytacją zabiła człowieka. Wiemy, że zabiła, bo to dzieje się w pierwszej scenie, ale nie wiemy dlaczego: czy coś stało się z jej głową, czy może miała jakiś „racjonalny” powód? W książce wykonuję w zasadzie pracę biegłego sądowego, tzn. jest przestępstwo i od początku jest sprawczyni, są akta sprawy i teraz ode mnie, psychiatry, oczekuje się rozstrzygnięcia. Sędzia czy prokurator oczekuje postawienia diagnozy: co zadziało się w głowie osoby podejrzanej? Biegli psychiatrzy muszą rozstrzygnąć, czy sprawca był poczytalny, czy miał ograniczoną poczytalność, czy może zniesioną. I ja w takich sprawach analizuję i zastanawiam się, co się stało. Skonstruowanie powieści w taki sposób było dla mnie naturalne.

Oczywiście literatura rządzi się swoimi prawami, dlatego nie opisujemy prawdy w skali 1:1. Jest takie określenie: „prawda pióra” – chodzi o to, by czytelnik uwierzył pisarzowi, ale przy okazji nie umarł z nudów, trzeba nieustanie podtrzymywać jego ciekawość. Ostry dyżur w realu wcale nie jest tak ciekawy jak ten przedstawiony w serialu. Gdyby ktoś chciał go opisać w skali 1:1, to widz z pewnością nie dokończyłby go oglądać. W rzeczywistości sporą część czasu ostrego dyżuru wypełnia oczekiwanie, brak tu nieustannych impulsów i aż takiego napięcia, raczej nie biega się nieustannie, jest za to sporo rutynowej pracy. Dlatego pisząc powieść, starałem się opisać pewne procesy, ducha rozmowy lekarza z pacjentem czerpiąc ze swojej pracy, ale używając przy tym wyobraźni.

Lata pracy, wszystkie historie, których wysłuchał Pan w gabinecie i poza nim musiały być całkiem sporą bazą i inspiracją do stworzenia powieści.

To była ogromna inspiracja. Ale chcę podkreślić, że pisząc nie wyobrażałem sobie konkretnych osób, tzn. nie było tak, że przypominałem sobie jakiegoś pacjenta, zmieniałem mu imię, zawód i gotowe. To by się nie udało. Bohaterów trzeba stworzyć od nowa. Natomiast mogłem opisać realne dylematy, oddać emocje, które pojawiają się w gabinecie, sytuacje, kiedy pacjent np. wywodzi lekarza w pole, mówi nieprawdę – by czytelnik mógł to wszystko poczuć.

W książce pojawiają się nie tylko arkana pracy psychiatry, ale pokazana jest też niejako od środka praca policji. Dostajemy też trochę informacji o operze i śpiewie operowym. To już chyba wymagało odpowiednich konsultacji?

Tak, konsultowałem się z prawnikami w taki sposób, że przedstawiłem im do omówienia konkretną sprawę. Spotykaliśmy się wtedy na luźną rozmowę w restauracji, dyskutując nad przebiegiem sprawy, nad tym, jak ją rozwiązać, jakie są możliwe wyjścia. Rozmawialiśmy nie tylko o tym konkretnym przykładzie, ale też podpytywałem ich o specyfikę pracy prokuratora, jak wygląda, ile spraw prowadzą w tym samym czasie, co jaki czas muszą się z nich „rozliczać” itd. Znajomi dzielili się swoimi obserwacjami, ale też emocjami, co było dla mnie bardzo ciekawe. W trakcie takich spotkań robiłem notatki, których nie wykorzystałem w całości, część z nich posłużyła mi do stworzenia odpowiedniego klimatu, albo wyobrażenia sobie czegoś, co później mogłem wiarygodnie opisać.

Dla przykładu, czy umeblowanie w prokuraturze jest stare czy nowoczesne? Czy są to raczej meble z lat 70., czy może nowe etc. Okazało się, że nowe, w przeciwieństwie do policji, gdzie większość mebli jest stara. To są takie szczegóły, o których ktoś musi nam opowiedzieć.

Innym ciekawym faktem, o którym dowiedziałem się podczas researchu było to, że prokuratura często jest skonfliktowana z policją. Zamiast pełnej współpracy, mamy rywalizację, wojenki podjazdowe. Tego nie wiedziałem i ktoś musiał mi o tym powiedzieć.

Napisanie książki było spełnieniem marzenia, ale czy nie było też rodzajem wentyla, sposobem na upuszczenie emocji, odreagowanie pracy psychiatry i biegłego sądowego, a więc zawodów, które mogą być obciążające psychicznie?

Zdecydowanie tak. Był to też rodzaj ucieczki, może trochę terapii. Po pracy zawodowej związanej z różnymi obciążeniami mogłem wejść w świat fantazji – to ja decydowałem, co stanie się ze złym bohaterem, a co z dobrym, ode mnie zależało wszystko, co się stanie. W życiu tak nie ma i to był ten terapeutyczny wymiar pracy pisarskiej. Poza tym, podobnie jak z czytaniem książki, zanurzamy się w inny świat, co nas relaksuje.

To była jednak tylko część pracy. Po stworzeniu tekstu nastąpiło jego dopracowywanie, redakcja, zastanawianie się nad każdym słowem, co było naprawdę meczące i niełatwe.

Musiał Pan wziąć urlop na czas pisania?

Nie brałem urlopu. Całość pisałem po pracy lub w gabinecie, podczas nieobecności pacjentów. I w sumie to też było bardzo terapeutyczne. Bo kiedy pacjent nie przychodzi na umówioną wizytę, a ja na niego czekam, zwykle wywołuje to we mnie frustrację. Wprawdzie zawsze miałem i mam na takie wypadki książkę, niemniej frustracja była dosyć powszechnym uczuciem. Podczas pisania nie odczuwałem już frustracji, bo miałem dodatkowy czas i poczucie, że dobrze go wykorzystuję. Poza tym książka powstawała w przeróżnych miejscach, także po części na moim urlopie. Fragmenty rozgrywające się we Włoszech pisałem właśnie tam. Piłem espresso, miałem piękny widok z balkonu hotelowego, więc sytuacja była wymarzona. Niemniej zwykle „kradłem” czas dla tej książki, by ją skończyć.

Zadbał Pan w takim razie o każdy niemal szczegół i autentyzm opisywanych miejsc. Z jednej strony miasto, w którym na co dzień Pan mieszka – Bydgoszcz, z drugiej Włochy i Rzym. To miasto też z jakiegoś powodu jest dla Pana ważne?

Bardzo lubię Rzym, mogę też zdradzić czytelnikom, nawet jeśli jeszcze nie przeczytali „Śpiewaczki”, że w książce ważny jest wątek operowy. Tytułowa bohaterka przygotowuje się do wykonania partii „Toski” Pucciniego i w książce pojawiają się wszystkie miejsca w Rzymie, które są w libretcie tej opery. To taki smaczek i mrugnięcie okiem w stronę melomanów. Sam we wszystkich tych miejscach byłem i je znam. Bardzo lubię operę, bywam dość często w Operze Nova w Bydgoszczy. Z kilkoma artystami konsultowałem też wątki dotyczące opery.

Wybór opery Pucciniego był podyktowany tym, że to Pana ulubione dzieło, czy raczej treścią libretta?

Lubię Pucciniego, ale nie powiedziałbym, że „Tosca” jest moją ulubioną operą. Bardziej chodziło o temat i o to, że w  tej operze jest trup, jest morderczyni i jest Rzym. To wszystko idealnie składało mi się w całość.

Jest Pan raczej zapracowanym człowiekiem, praca psychiatry, seksuologa, biegłego sądowego, udziela Pan wywiadów w dziedzinie psychiatrii, teraz pracuje Pan także w programie telewizyjnym, to sporo. By napisać książkę, potrzeba było chyba sporej motywacji i zacięcia.

Tak, tego czasu nie mam wiele, dlatego cieszyłem się z każdej wolnej chwili, w której mogłem zasiąść do pisania. Podobnie było z wolnymi sobotami, które były świętem. Wyłączałem wtedy telefon i pisałem. Wydzierałem czas. Czasami zazdroszczę płodnym pisarzom, którzy wydają kilka książek rocznie i oddają się tylko tej pracy. Niemniej ja nie mam zamiaru odchodzić od medycyny, ponieważ jest to mój zawód i praca, którą lubię.

Czas pandemii i wszystko, co się z nim wiązało, przysporzyło takim specjalistom jak Pan sporo dodatkowej pracy.

Nam, psychiatrom, przybyło jej bardzo dużo. Aktualnie chyba my jesteśmy w tym pandemicznym szczycie, jeśli chodzi o pracę. Wcześniej wszystko rozgrywało się w szpitalach covidowych i na oddziałach zakaźnych. Kwestie związane z psychiką zwykle wychodzą później, kiedy już człowiek ochłonie, przetrwa początkowy kryzys albo od dłuższego czasu jest w kryzysie, bo ma np. problemy z pracą albo zmarł mu ktoś bliski. Psychika podupada po jakimś czasie i wtedy orientujemy się, że trzeba szukać pomocy. Teraz w gabinetach psychiatrycznych mamy więc mnóstwo pracy.

Proszę powiedzieć, czy jest już apetyt na więcej, albo może kolejne pomysły?

Tak, apetyt na więcej zdecydowanie jest. Już nawet intensywnie myślę nad kolejną intrygą. Chciałbym kontynuować ten proces – pisanie i pracę nad tekstem literackim. Niemniej nadmiar pracy trochę to spowalnia, ale wszystko w swoim czasie, praca nad kolejną powieścią już się zaczęła.

Jak czuje się Pan teraz, po wydaniu książki, kiedy okres tak intensywnej pracy ma Pan za sobą, co jednak oznacza, że książka i jej bohaterowie żyją już własnym życiem.

Dominują dwie emocje. Z jednej strony jest ogromna satysfakcja i radość, że dałem radę. Jeżeli by mi ktoś jeszcze dwa lata temu powiedział, że wydam książkę, co więcej – w Wydawnictwie Literackim, to zrobiłbym wielkie, niedowierzające oczy. A jednak to się stało. Jest to rzecz, którą trzeba celebrować i się nią cieszyć. To samo powtarzam pacjentom: cieszmy się z sukcesów, celebrujmy je. Cieszę się, że spotykam ludzi, często obcych, np. na spotkaniach autorskich i ci ludzie mówią mi, że poczuli tę atmosferę, że przeżyli tę książkę. Zdarza się, że pacjenci przynoszą mi swój egzemplarz, bym wpisał dedykację. Jeśli ludzie czytają „Śpiewaczkę”, to jest to dla mnie powód do ogromnej radości.

Drugą emocją jest jednak niepokój. Ja zrobiłem już wszystko, co mogłem zrobić. Teraz książka żyje już własnym życiem, każdy może ją ocenić, napisać opinię, mogą pojawić się różne recenzje i różne zdania, niekoniecznie takie, jakbym chciał. Naturalne jest to, że książka nie spodoba się wszystkim. Dlatego odczuwam czasem niepokój i myślę sobie, że w ogóle artyści nie mają lekko, kiedy już wykonali swoją pracę, zrobili wszystko, co mogli, po czym pojawia się to oczekiwanie na recenzje.

Rozmawiała Maria Zimny

Maciej Klimarczyk jest psychiatrą, seksuologiem oraz biegłym sądowym, a także debiutującym pisarzem. Nakładem Wydawnictwa Literackiego w maju tego roku ukazała się jego książka - thriller psychologiczny - „Śpiewaczka”. Prowadzi też własny kanał na YouTubie, promujący zdrowie psychiczne i seksualne. Występuje w wielu programach telewizyjnych jako ekspert, pisze artykuły do prasy i serwisów internetowych. W wolnych chwilach gra na fortepianie i śpiewa, występował w programach telewizyjnych „Droga do gwiazd” i „Szansa na sukces”.

12.11.2021
Zobacz także
  • Na dyżurze rymy się nie układają
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta