Polityczna maseczka

Jerzy Dziekoński
Kurier MP

Stany Zjednoczone stały się światowym epicentrum pandemii COVID-19. Toczy się tam nie tylko wojna przeciw wirusowi, ale też batalia światopoglądowa dotycząca restrykcji postrzeganych przez część Amerykanów jako zamach na konstytucyjne gwarancje wolności osobistej.


Fot. pixabay.com

Pod względem dobowych przyrostów zachorowań na COVID-19 rekordy bije Floryda. Co więcej, jest to również stan, w którym mieszkańcy niechętnie odnoszą się do obowiązku noszenia maseczek. Ukuto tam nawet określenie „mask nazis”, czyli maskowi naziści, które odnosi się do zarządzeń lokalnych władz. Społeczna niechęć do nakazu zakrywania ust i nosa paradoksalnie spowodowała, że jeszcze w czerwcu gubernator Florydy Ron DeSantis, nie chcąc narażać się obywatelom, zapowiedział, że nie wprowadzi przepisów wymuszających noszenie masek w całym stanie. Zapewnił przy tym, że nie będzie sprzeciwiał się ograniczeniom wprowadzanym lokalnie w poszczególnych hrabstwach.

Władze lokalne nie były tak liberalne jak republikański gubernator i wprowadziły obostrzenia. Przykładowo w hrabstwie Alachua od 25 czerwca obowiązują kary finansowe za brak maseczki i nieprzyjęcie darmowej maski od władz. Wysokość kary uzależniono od tego, czy nałożono ją po raz pierwszy, czy też dany obywatel został ukarany po raz kolejny. Recydywa oznacza podwojenie, a nawet potrojenie mandatu. Za pierwszym razem mieszkaniec hrabstwa Alachua, który nie zasłania oraz odmawia zasłonięcia ust i nosa, zapłaci 125 dol., za drugim już 250 dol. Jeżeli zostanie trzeci raz przyłapany bez maseczki, zapłaci 500 dol., a jego sprawa zostanie skierowana do sądu.

Podobnie jest w hrabstwie Miami-Dade, gdzie kara za brak maseczki w przestrzeni publicznej wynosi 100 dol. dla osoby prywatnej i 500 dol. dla przedstawicieli handlu i usług.

Przepisy dotyczące zasłaniania ust i nosa znajdują uzasadnienie w sytuacji epidemicznej Florydy. Nie znajdują jednak zrozumienia wśród mieszkańców, którzy masowo występują z pozwami przeciwko lokalnym władzom i nakładanym karom. Tymczasem maseczki stały się obowiązkowe na podstawie przepisów stanowych już w 30 stanach. Pozostałe wciąż opierają się na zaleceniach i prawie lokalnym.

Jak wskazują komentatorzy, w Stanach Zjednoczonych noszenie maseczek stało się częścią tożsamości politycznej. Sam Donald Trump dopiero 12 lipca założył publicznie maseczkę i stwierdził, że „nigdy nie był przeciwnikiem noszenia maseczek, ale wszystko ma swój czas i miejsce”.

Instytut Gallupa przeprowadził nawet sondaż, który bada relacje między sympatiami politycznymi a podejściem do nakazu noszenia maseczki. Okazało się, że zaledwie 24% republikańskich respondentów zakłada maseczkę zawsze, podczas gdy respondenci niezależni i popierający demokratów robią to dwu-, a nawet trzykrotnie częściej (odpowiednio 41% i 61%).

Tymczasem Floryda od dwóch tygodni odnotowuje największe przyrosty zachorowań w Stanach Zjednoczonych. Patrząc na krzywą zachorowań od połowy czerwca wykres mocno pnie się do góry i osiąga szczyt 12 lipca. Tego dnia odnotowano rekordową liczbę nowych przypadków – 15,3 tys. Każdego kolejnego dnia odnotowywanych jest po ok. 10 tys. zachorowań. Od początku marca do 23 lipca na Florydzie potwierdzono 379,6 tys. przypadków i ponad 5,3 tys. zgonów. Stan znalazł się w tzw. czerwonej strefie, a władze federalne skierowały pomoc w postaci wyposażenia stanowisk intensywnej terapii w 52 szpitalach Florydy, które tracą wydolność.

Problemy ze zdyscyplinowaniem społeczeństwa ma również stan Nowy Jork. Dotyczy to przede wszystkim młodzieży, która nie chce podporządkować się nałożonym restrykcjom. Jak podają agencje informacyjne, w Long Beach na Long Island ze względu na tłumnie gromadzącą się młodzież, została wprowadzona godzina policyjna. Na plaży można przebywać tylko do godz. 20. Do godziny 21 ograniczone zostają spacery bulwarami nad oceanem.

Nieprzestrzeganie zasad dystansu wielokrotnie krytykował gubernator stanu Nowy Jorku Andrew Cuomo i obarczał winą za beztroskie podejście do covidowych restrykcji także właścicieli zlokalizowanych na plaży barów. W ostatni wtorek (21.07) władze stanowe zaczęły starania o zawieszenie koncesji na sprzedaż alkoholu kilku zlokalizowanym nad oceanem klubom.

Ścieżka śmierci

Amerykanie protestujący przeciwko restrykcjom nakładanym przez władze często powołują się na przykład Szwecji, która wybrała ścieżkę miękkich zaleceń. Wśród postulatów pojawia się hasło „Be like Sweden”. Komentatorzy wskazują jednak, że przykład Szwecji nie jest najlepszy, ponieważ jak dotąd polityka „zbiorowej odporności” nie przynosi tam oczekiwanych rezultatów. Przeciwciała zostały wykryte u mniej niż 10% zbadanej populacji. To wciąż o wiele za mało, aby uzyskać odporność populacyjną. Tymczasem szwedzkie wskaźniki umieralności siedem razy przewyższają statystyki sąsiednich krajów skandynawskich. Co więcej, są wyższe niż w Stanach Zjednoczonych – według danych z 20 lipca br. w Szwecji odnotowano 556 zgonów na milion mieszkańców w porównaniu do 425 w Stanach Zjednoczonych.

Wszystkie powyższe argumenty zostały przytoczone w liście podpisanym przez 25 szwedzkich naukowców, który został opublikowany na łamach „USA Today” i w którym pojawia się apel, aby nie podążać drogą Szwecji.

A jakie są prognozy na przyszłość? Szwedzka Agencja Zdrowia Publicznego opublikowała raport zawierający trzy scenariusze rozwoju epidemii SARS-CoV-2 w kraju. Według najbardziej pesymistycznego, do 1 września 2021 roku COVID-19 zabije ok. 5 tys. Szwedów, głównie w podeszłym wieku. Jest też scenariusz optymistyczny, który zakłada stopniowe wygaszanie pandemii i śmierć 1100 osób w tym samym okresie.

Scenariusz pośredni mówi o nierównomiernym rozprzestrzenianiu się koronawirusa. Przewidywana druga fala zachorowań może pojawić się w Szwecji jesienią br. i osiągnąć szczyt zachorowań na początku 2021 roku. Według tej prognozy śmiertelne żniwo SARS-CoV-2 do września przyszłego roku zamknęłoby się w liczbie 3250 osób, głównie starszych niż 70 lat. Natomiast, gdyby pandemia rozwijała się równomiernie w całym kraju, liczba ofiar mogłaby zwiększyć się do blisko 4500.

Szwecja nie jest również liderem, jeśli chodzi o testowanie obywateli. Przoduje w tym zdecydowanie Dania ze średnim lipcowym wynikiem 211 testów na tysiąc obywateli. Szwecja nie jest nawet druga ani trzecia. Na tych pozycjach znajdują się kolejno Islandia (198,6 testu na 1 tys. mieszkańców ) oraz Norwegia (66,42 testu na 1 tys. mieszkańców). Wśród krajów skandynawskich plasuje się na przedostatnim miejscu, tuż przed Finlandią (50,33) z wynikiem nieco ponad 59 testów na tysiąc mieszkańców.

Jak pokazują badania, to właśnie w testowaniu leży możliwość prawidłowego oszacowania wskaźników dotyczących rozwoju epidemii w danym kraju.

Niedoszacowane dane

Może ilustrować to przykład Włoch. Podobne jak Amerykanie podejście do wprowadzanych przez władze obostrzeń wykazywali na początku pandemii mieszkańcy północnej części tego kraju. Kiedy pojawiły się pierwsze przypadki choroby, mieszkańcy Italii ani myśleli o zmianie swojego stylu życia. Dopiero dramatyczny rozwój wydarzeń wymusił przestrzeganie zasad społecznego dystansu. Koszt był ogromny. Do 22 lipca odnotowano w tym kraju 245 tys. zachorowań. Zmarło ponad 35 tys. osób.

Pandemia dotknęła przede wszystkim północ kraju. Jeżeli porównamy dane ze 120-tysięcznego Bergamo z blisko 3-milionowym Rzymem, to okaże się, że w mniejszym mieście było blisko 15 tys. zachorowań, kiedy w stolicy kraju było ich nieco ponad 6 tys. Dysproporcje pokazuje również częstość występowania zakażenia w danej populacji – w Bergamo jedno zakażenie przypadało na 75 mieszkańców, w Rzymie – na ponad 700. Ogółem w Lombardii zanotowano ponad 95 tys. przypadków zachorowań oraz 16,8 tys. zgonów.

Na szczęście krzywa zachorowań pokazuje, że szczyt pandemii Włosi mają dawno za sobą. Ten przypadł na 21 marca, kiedy to w ciągu jednego dnia przybyło 6,5 tys. przypadków. Już w maju włoski rząd zaczął luzować ograniczenia. Od początku lipca dzienny przyrost zachorowań utrzymuje się na poziomie ok. 200 przypadków. Mimo to władze zdecydowały się na wprowadzenie restrykcji. Na przykład niektóre place w Rzymie zostały zamknięte. Wstrzymane zostały również połączenia lotnicze z 13 krajami – Armenią, Bahrajnem, Bangladeszem, Brazylią, Bośnią i Hercegowiną, Chile, Kuwejtem, Północną Macedonią, Mołdawią, Omanem, Panamą, Peru i Republiką Dominikany. Włosi zdecydowali także o przedłużeniu zamknięcia klubów nocnych, targów i zgromadzeń do końca lipca.

Najnowsze badania pokazują również, że liczba zgonów powiązanych z COVID-19 może być niedoszacowana. Publikacja zamieszczona w ostatni poniedziałek w „JAMA Internal Medicine” sugeruje, że pandemia mogła mieć znacznie większy wpływ na wskaźniki umieralności we Włoszech aniżeli początkowo sądzono. Na przykład, 4 kwietnia br. włoskie władze informowały, że odnotowano nieco ponad 15 tys. zgonów spowodowanych COVID-19. Od 1 marca do 4 kwietnia br. we Włoszech łącznie zmarło 41 326 osób, czyli ok. o 20 tys. więcej niż rokrocznie w poprzednich pięciu latach. Oznaczało to wzrost o 104,5%. Ponadto pozostaje ponad 5 tys. zgonów, które prawdopodobnie należy przypisać pandemii. Przyczyn niedoszacowania eksperci szukają w fakcie, że oficjalne dane dotyczyły głównie zgonów, do których doszło w szpitalach i domach opieki. Eksperci wskazują również na niedostateczne testowanie społeczeństwa. Im więcej testów, tym dokładniejsze dane na temat pandemii, choćby dotyczące umieralności na COVID-19.

O tym, że obostrzenia są słuszną drogą, pamiętają także Francuzi. Po majowym poluzowaniu restrykcji, Francja przywróciła kilka dni temu obowiązek noszenia maseczek w sklepach, centrach handlowych, budynkach administracji publicznej, supermarketach, bankach czy halach targowych. Dotychczas obowiązek ten dotyczył obywateli jedynie w środkach publicznego transportu, w kinach oraz miejscach kultu.

Francja zwalczyła pierwszą falę epidemii w dużej mierze poprzez dwumiesięczny lockdown. Do dzisiaj w kraju doszło do ponad 178 tys. zachorowań, a 30 tys. Francuzów zmarło z powodu COVID-19. Mimo że rząd kraju nad Loarą broni się przed stwierdzeniem, że zbliża się druga fala zachorowań, wiele wskazuje na taką możliwość. W ciągu ostatnich tygodni w całym kraju odnotowano ok. 500 nowych ognisk zakażeń. Eksperci wskazują, że w niektórych regionach w centrum kraju współczynnik reprodukcji wirusa wynosi już 1,55, a w części zachodniej nawet 2,6. A to są już dane alarmujące i wskazujące na to, że pandemia nie powiedziała ostatniego słowa.

Na razie nikt nie przewiduje ponownego wprowadzenia „lockdownu”. Niemniej jednak nowe obostrzenia wskazują, że sytuacja nie jest tak stabilna, jak mogłoby się wydawać jeszcze miesiąc temu.

Komentarz

Rafał Halik, starszy specjalista Zakładu – Centrum Monitorowania i Analiz Stanu Zdrowia Ludności Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH:

By zaistniał proces epidemiczny, potrzebne jest źródło zarazka, drogi zakażenia oraz populacja wrażliwa na zarazek. By powstrzymać ten proces, należy wyeliminować źródło zarazka, przeciąć drogi szerzenia, podnieść odporność i ograniczyć narażenie populacji wrażliwej na drobnoustrój chorobotwórczy. W przypadku nowego drobnoustroju, wirusa SARS-CoV-2, przenoszonego między ludźmi drogą kropelkową, obecnie żadna z wymienionych metod nie jest w pełni skuteczna z powodu braku leku i skutecznego szczepienia przy wciąż zbyt niskiej wiedzy na temat uwarunkowań odporności na ten zarazek.

Wciąż mamy i będziemy mieć źródła zarazka i bardzo wysoką wrażliwość na niego populacji ogólnej. Wypróbowanym narzędziem w walce w przypadku takich drobnoustrojów jest przecinanie dróg szerzenia polegające jak najszybszym diagnozowaniu osób chorych, którzy są źródłem zarazka, namierzanie osób będących w kontakcie z chorymi i izolowanie ich od reszty populacji wrażliwej. Kolejnym działaniem wspierającym jest ograniczanie kontaktów międzyludzkich tak, by ograniczyć maksymalnie potencjalne nawet drogi szerzenia się. Działania te prowadzone na dużych populacjach nigdy jednak nie przetną wszystkich dróg szerzenia, mogą one zaś znacznie obniżyć zapadalność i dynamikę procesu epidemicznego co nazywane jest w mediach popularnie „wypłaszczeniem się krzywej”.

Proces epidemiczny będzie mógł być wstrzymany w momencie wykształcenia się odporności stadnej. W przypadku SARS-CoV-2 wciąż jednak nie wiadomo, jak szybko powstaje odporność po przebyciu choroby i jak jest ona silna i długotrwała. Kluczowym czynnikiem, by podjąć wymienione działania przeciwepidemiczne, polegające na przecinaniu dróg szerzenia, jest współpraca władz z całym społeczeństwem, zaufanie społeczne i dyscyplina obywatelska. O ile w większości krajów europejskich i w USA na początku epidemii w marcu br. mogliśmy zauważyć spektakularną mobilizację społeczną oraz pełną współpracę społeczeństw z władzami, tak od połowy kwietnia zaczęła postępować demobilizacja.

W mojej opinii można szukać trzech źródeł tej demobilizacji i zaniku zaufania. Pierwszym z nich jest pogarszająca się sytuacja ekonomiczna oraz pragnienie społeczeństw powrotu do utartego stylu życia. To na tej fali pojawił się szczególnie w USA bunt przeciw obostrzeniom w imię szeroko pojętej wolności obywatelskiej. Pandemia przyczyniła się do zwiększenia napięć społeczno-ekonomicznych w wielu zakątkach świata i wybuchu zamieszek na różnym tle między innymi w USA, Serbii, Bułgarii. Te wstrząsy wpłynęły też i na samą sytuację epidemiczną, bo doprowadziły do kontaktów wielu osób, zgromadzeń, przemieszczania się ludności.

Drugim źródłem demobilizacji są procesy adaptowanie się społeczeństw do zagrożenia COVID-19, co powoduje, że osoby podejmują bardziej ryzykowne zachowania lub czasem wypierając wręcz ze świadomości okoliczność stanu pandemii. Bardzo symptomatyczny w tym kontekście był wynik badania przeprowadzonego przy współpracy Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego i  Uniwersytetu Warszawskiego na temat postaw wobec ewentualnego szczepienia przeciw COVID-19, gdzie aż 1/3 respondentów stwierdziła, że nie chce skorzystać z takiego szczepienia.

Trzecim źródłem demobilizacji jest oswojenie się wielu władz państwowych z sytuacją pandemii, a niekiedy postawy bagatelizowania tego problemu wobec coraz dotkliwiej odczuwanych problemów gospodarczych, które wysuwają się na czoło problemów politycznych. Tymczasem od końca maja globalna zapadalność na COVID-19 znacznie przyspiesza. Zauważono odbicie wzrostu zachorowań w krajach, które oficjalnie deklarowały opanowanie epidemii jak np. w Izraelu, Japonii i Australii. Okres jesieni będzie czasem większego stłoczenia osób w pomieszczenia w związku z warunkami pogodowymi i w związku uczęszczaniem do szkół. Spowoduje to bardziej dogodne warunki do transmisji wirusa i spowoduje skok zapadalności.

Rządy już dziś muszą myśleć nad solidnymi strategiami badań przesiewowych, wsparcia dla dochodzeń epidemiologicznych, a co niezwykle ważne w tym kontekście, nad zdobyciem zaufania oraz zbudowania dialogu ze społeczeństwem.

28.07.2020
Zobacz także
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta