Balneologia szansą dla postcovidowców

Katarzyna Pelc
Kurier MP

Po ponad czterech miesiącach zamknięcia 11 marca zostaje wznowione leczenie uzdrowiskowe. Do sanatoriów będą mogli przyjechać tylko ci, którzy zostali zaszczepieni przeciwko COVID-19 dwiema dawkami, oraz ci, którzy mają negatywny test na SARS-CoV-2 wykonany nie wcześniej niż 4 dni przed terminem rozpoczęcia leczenia. Obowiązujące przepisy nie przewidują leczenia dla tzw. postcovidowców. – Szkoda, bo sanatoria są naturalnym i najlepszym miejscem dla przeprowadzania rekonwalescencji pacjentów – uważa dr Jerzy Piwkowski, specjalista balneologii i medycyny fizykalnej, specjalista laryngolog, w latach 2012-2019 Naczelny Lekarz Uzdrowisk Małopolski.


Fot. Paweł Sowa/ Agencja Gazeta

Katarzyna Pelc: Czy to dobry pomysł, żeby w środku pandemii, w środku jej trzeciej fali otwierać uzdrowiska?

Dr n. med. Jerzy Piwkowski: To już najwyższy czas, żeby je otworzyć! Pomysł zamknięcia uzdrowisk w ogóle nie wydaje mi się dobrym posunięciem, podobnie jak zamykanie innych placówek ochrony zdrowia, a więc szpitali czy przychodni.

Do tej pory jednak uzdrowiska były traktowane dosyć pobłażliwie, szczególnie przez lekarzy innych specjalizacji, nie balneologów.

Powodem zasadniczym jest brak wiedzy środowiska lekarskiego na temat balneologii i metod leczenia balneologicznego. Wynika to z prostej przyczyny – balneologia jako przedmiot na studiach lekarskich przestała być wykładana w latach 20. ubiegłego wieku. Ogromne triumfy święciła i była właściwie podstawową metodą leczniczą w XIX i w I połowie XX wieku w całej Europie i Stanach Zjednoczonych. Później było różnie, wiele państw się wycofało z tego profilu leczenia. Do dziś leczenie przy pomocy metod balneologicznych prowadzone jest we Francji, Włoszech, w Niemczech, Austrii i oczywiście w Polsce.

Warto podkreślić, że metody te opierają się głównie na surowcach naturalnych, takich jak wody lecznicze, peloidy, czyli na przykład torf leczniczy, inaczej borowina, i sole lecznicze. To dość szerokie spektrum oddziaływania dziś uzupełniane jest już przez bardziej nowoczesne metody – światłolecznictwo, różnego rodzaju prądy, pole magnetyczne.

Niemniej uzdrowiska przez wielu postrzegane były jako miejsca dobrej zabawy, a nawet zdrad małżeńskich. Złośliwi nazywali to „krzakoterapią”.

Ludzie do uzdrowiska przyjeżdżali z różnymi problemami, nie tylko zdrowotnymi. Jeżeli ktoś nie miał szczęśliwego życia rodzinnego, to nie raz się zdarzało, że podczas turnusu znalazł ciekawego partnera czy partnerkę i realizował swoje niespełnione marzenia, ale to był raczej margines tego wszystkiego. Można powiedzieć, że taniec, czyli te przysłowiowe balangi, to jest kinezyterapia (śmiech).

Czy balneologiczne metody leczenia się rozwijają?

Najmniejsze zmiany zachodzą w przypadku oddziaływania surowców naturalnych. Borowina jest taka jaka była kiedyś, wody mineralne lecznicze mają stały skład, a i technika oddziaływania jest taka sama, bez względu na upływ czasu. Zrezygnowano natomiast z niektórych metod, stosowanych w XIX i na początku XX wieku, jak na przykład z kąpieli zmiennocieplnych. One były bardzo pracochłonne, a ponieważ doszły inne zabiegi, pacjenci na tym zyskali.

Zmianom uległy zabiegi, które były oparte na technice, a ta oczywiście zmieniała się przez lata. Dziś mamy bardziej doskonałe urządzenia emitujące światło, różnego rodzaju prądy, kinezyterapia też się wzbogaciła o nowe metody.

Nie zmieniła się natomiast filozofia balneoterapii. Nadal stosujemy leczenie bodźcowe i poprzez te bodźce osiągamy usprawnienie działania organizmu, a właściwie powrotu do równowagi organizmu, którego procesy fizjologiczne w wyniku choroby zostały zakłócone.

Czy to oznacza, że balneologię można utożsamiać z rehabilitacją?

Ma wiele cech wspólnych z rehabilitacją, ale my balneolodzy podstawowe znaczenie przywiązujemy do surowców naturalnych i ich oddziaływania na organizm. Uzupełniamy je zabiegami, które częściej stosuje rehabilitacja.

Prawdziwy rozkwit uzdrowiska przeżyły w XIX w., a leczono w nich wówczas prawie wszystkie choroby. To wtedy popularna stała się m.in. Krynica Zdrój, Rymanów Zdrój, Nałęczów, a leczyły się w nich ówczesne elity. Wraz z rozwojem farmacji oraz dużymi ograniczeniami w dotowaniu tej formy leczenia przez władze, uzdrowiska w większości krajów Europy zaczęły pustoszeć i powoli zanikać. W Polsce nieustająco cieszą się powodzeniem. Mam jednak wrażenie, że tylko wśród pacjentów.

Kłopoty uzdrowisk pojawiają się periodycznie, mniej więcej co 10 lat podejmowane są krucjaty przeciwko nim. Przyczyny są banalne – chodzi oczywiście o pieniądze.

Poza tym kłopoty uzdrowisk wynikają z braku zrozumienia balneologii. W Polsce jest raptem kilkuset specjalistów i ta wiedza balneologiczna w zasadzie jest zamknięta w tym kręgu lekarzy, reszta kolegów reprezentujących inne specjalizacje, bądź bez specjalizacji nie orientuje się kompletnie, czym jest balneologia. Sytuacja jest o tyle zabawna, że już od wielu lat podstawowym warunkiem rozpoczęcia specjalizacji z balneologii i medycyny fizykalnej jest posiadanie II stopnia specjalizacji klinicznej (kiedyś to były stopnie ordynatorskie). Śmieszne jest więc postrzeganie nas balneologów jako niedouczonych lekarzy. Balneolodzy to specjaliści, którzy wcześniej pełnili rozmaite funkcje w ochronie zdrowia, a później dopiero przeszli do tego działu medycyny.

W ostatnim numerze „Acta Balneologica” prof. Irena Ponikowska podkreśla, że w leczeniu chorych z postpandemicznymi zespołami stresowymi uzdrowiska mogą odegrać kluczową rolę.

Zdecydowanie tak – i właśnie z tego powodu mówię, że to najwyższy czas by otworzyć sanatoria. Ludzie chorowali, chorują i będą chorować. Dotyczy to również COVID-19, który jest jednym z wielu schorzeń trapiących ludzi. W tej chwili jest już bardzo dużo pacjentów, którzy chorowali z powodu wirusa SARS-CoV-2 i udało im się wyzdrowieć. Przechodzili tę chorobę różnie, jedni lżej, drudzy ciężej. U części pacjentów pojawiły się problemy z dojściem do pełni zdrowia. Niestety często proces rekonwalescencji się wydłuża. I tu widzę ogromne znaczenie lecznictwa sanatoryjnego, to właśnie w sanatoriach w znakomity sposób proces rekonwalescencji można przyspieszyć i zrealizować. Po pierwsze dlatego, że pobyt tych pacjentów w sanatoriach jest bezpieczny tak dla nich, jak i dla personelu. Przynajmniej teoretycznie rzecz biorąc są to ludzie, którzy mają odporność, a więc nie powinni przenosić zakażenia i nie powinni zachorować. Po drugie sanatoria są w pełni przygotowane lokalowo i merytorycznie do prowadzenia leczenia rehabilitacyjnego pacjentów.

Ale takie miejsca z programami leczenia pocovidowego już w Polsce działają.

Z tego co się orientuję są to dwie grupy działania. Po pierwsze komercja w pojedynczych sanatoriach, co ilościowo nie ma większego znaczenia, a do tego to leczenie, jak każde leczenie, jest dla ogółu społeczeństwa dosyć drogie. Wszyscy płacimy składki na zdrowie i oczekujemy niekomercyjnego leczenia.

Drugim sposobem działania jest program pilotażowy uruchomiony przez Ministerstwo Zdrowia, korzystający z możliwości jednego ze szpitali uzdrowiskowych MSWiA w Głuchołazach. To jest jednak kropla w morzu potrzeb, a poza tym jest to program pilotażowy, z którego mają dopiero wyniknąć jakieś metody leczenia, adekwatne dla pacjentów ze szkodami pocovidowymi. Pacjenci chorują już teraz, natomiast program, jak znam życie, będzie się ciągnął przez dłuższy czas. Później jeszcze będzie opracowywanie wniosków i zanim trafi do pacjenta, to – znając procedury, które są wdrażane zwykle w takich przypadkach – kilka lat upłynie. Więc pilotaż pilotażem, ale pacjenci muszą być leczeni teraz.

W sanatoriach będziemy leczyć stosując klasyczne metody balneologiczne z tą uwagą, że trzeba to będzie robić ostrożnie, z wyczuciem, ponieważ jednostka chorobowa nie jest na razie jeszcze zbyt dobrze poznana. Musimy więc zachować trochę większą ostrożność niż zwykle. Ale lekarze mają ciągle do czynienia z pacjentami, zawsze coś nieprzewidzianego może się wydarzyć. Każdy lekarz jest tego świadomy i na to wyczulony.

Bardzo często w tych rehabilitacjach pocovidowych jest potrzebna pomoc psychologa, logopedy, a takich specjalistów sanatoria raczej nie zatrudniają.

Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w sanatorium dokontraktować psychologa i logopedę, jeśli będzie taka potrzeba. To są tylko drobne korekty, nie zmieniamy struktury całego sanatorium. Na ogół pacjentów z zaburzeniami mowy nie jest dużo, większość skarży się na nieswoiste objawy, takie jak zmęczenie, bóle mięśniowe, spadek kondycji. Skądinąd trudno się dziwić, bo jeżeli pacjent przebywa w domu dwa tygodnie, a większą część czasu spędza w łóżku, nie wychodzi na zewnątrz, bo nie pozwala mu na to kwarantanna, siłą rzeczy traci kondycję.

Już w latach 60. ubiegłego wieku badano, co się stanie, gdy zdrowego człowieka zmusi się do długotrwałego leżenia. Wyniki były przygnębiające – badany miał kłopoty z poruszaniem się, z koordynacją ruchów, nie miał kondycji, trzeba było go od nowa uczyć chodzić.

Żeby to wszystko, mówiąc kolokwialnie, miało ręce i nogi, sanatoria dla pacjentów pocovidowych powinny być finansowane przez NFZ.

Oczywiście, rządzący powinni być wyczuleni na potrzeby naszych pacjentów i ich chęć powrotu do normalnego życia. Część pieniędzy, które Unia Europejska przeznacza na walkę z COVID-19 należy oddelegować do leczenia rekonwalescentów w warunkach uzdrowiskowych. Z tych pieniędzy moglibyśmy stworzyć program rehabilitacji pocovidowej sanatoryjnej. Celowo mówię sanatoryjnej, żeby stan pacjentów trafiających do sanatorium był zgodny ze wskazaniami do tego typu leczenia. Gdyby ocenić populację ludzi w Polsce, którzy chorowali na COVID-19, to najbardziej kwalifikują się do tego typu leczenia ci, którzy tę chorobę przechodzili średnio i lekko. Musiałyby być poczynione jednak pewne korekty dotyczące programu terapii. Na przykład trzeba by zmienić profil zabiegów zgodnie z aktualnymi potrzebami pacjentów. Są to bowiem nieco inni pacjenci niż dotychczas leczeni. Wszystkie zabiegi muszą być dobrane indywidualnie do każdego covidowego pacjenta w zależności od jego stanu, od schorzeń towarzyszących, od tego na co wcześniej chorował. I o tym musi decydować lekarz.

Realnie na to patrząc taka pocovidowa rehabilitacja sanatoryjna pewnie mogłaby ruszyć nie wcześniej niż za miesiąc, może dwa.

Nie, nie zgadzam się z tą tezą. Wszystko zależy od chęci i od operatywności, i oczywiście nie od zespołów sanatoryjnych, bo one są cały czas w „dołkach startowych”. Tu chodzi o zespoły decydenckie, w których kompetencjach jest podział środków unijnych. Jeżeli będą w stanie szybko przekazać pieniądze do NFZ jako, określmy to tak roboczo, program rekonwalescencji pacjentów z zastosowaniem metod balneologicznych, czyli z zastosowaniem lecznictwa uzdrowiskowego, to jesteśmy w stanie błyskawicznie to zrobić – dosłownie w ciągu kilku tygodni. Z punktu widzenia ekonomii i skuteczności działania nie ma sensu tworzenia kolejnych centrów rehabilitacji. Miejscami już gotowymi, bez żadnych wielkich inwestycji, oprócz nakładów na leczenie, są uzdrowiska.

Rozmawiała Katarzyna Pelc

12.03.2021
Zobacz także
  • NFZ zaleca ograniczenie udzielania świadczeń planowych
  • Filmy promujące samodzielną rehabilitację pacjentów po COVID-19
  • "Choroba ustąpiła, ale są pozostałości"
  • Coraz więcej pacjentów po COVID-19 wymaga rehabilitacji
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta