×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

"Skończył się czas udawania, że jesteśmy twardzielami"

Krzysztof Marcinkiewicz
Kurier MP

Wiele osób gra w totolotka, ale nikt nie wie, kto wygrywa. Dla niektórych tak wygląda pandemia COVID-19. Tylko akurat my widzimy zakażonych koronawirusem każdego dnia, widzimy zgony – przekonuje w rozmowie z MP.PL kpt. dr Tomasz Kubiak, wojewódzki koordynator ratownictwa medycznego PSP w Szczecinie.


Kpt. dr Tomasz Kubiak. Fot. arch. wł.

Krzysztof Marcinkiewicz: Co Pan myśli widząc codzienne statystyki zakażeń i zgonów w Polsce?

Kpt. dr Tomasz Kubiak: Przede wszystkim mam wrażenie, że są niedoszacowane. Koronosceptycy uważają, że to tylko promil wszystkich chorób. Ja im mówię: racja, ale ten promil zabija ludzi. Skoro dzisiaj z nim walczymy, to dlaczego nie chcemy się podporządkować obostrzeniom w walce o powrót do codzienności?

Widać efekty szczepień w grupie 0, w której liczba zachorowań spadła. W stacji pogotowia w Szczecinie, w której dyżuruję tych przypadków już praktycznie nie ma. Mam nadzieję, że zapowiadanie zaszczepienie całej populacji pozwoli nam pożegnać się z pandemią w tym roku, ale trzeba mieć na uwadze, że nie można zdejmować z tej okazji od razu wszystkich obostrzeń. To, że ktoś jest zaszczepiony nie oznacza, że nie zachoruje.

Czy wielu pacjentów nie przestrzega obostrzeń związanych z pandemią?

Myślę, że co najmniej 80 procent. Wszyscy widzimy przechodząc ulicą maseczki na brodzie. Dla wielu pandemia nie istnieje. Nazywają nas mafią covidową, która na pewno ma z aktualnej sytuacji epidemiologicznej jakieś pieniądze. Sam usłyszałem, że dodatki do wynagrodzeń to pieniądze na to, byśmy wszyscy pracowali 24 godziny na dobę.

Zdarza się Panu transportować „antycovidowców”?

Oczywiście, często. Ostatnio miałem przypadek pacjenta, który wezwał karetkę do bólu brzucha. W efekcie okazało się, że miał przepuklinę rozworu przełykowego. Ale na koniec kolega zaproponował, by zmierzyć mu temperaturę, bo miał wrażenie, że jest podwyższona. Było 39 stopni. Zrobiliśmy szybki test, natychmiast pojawiły się dwie kreski. Źrenice pacjenta naprawdę zrobiły się bardzo szerokie... Nie wierzył w pandemię. Uważał, że to niemożliwe.

Wiele osób gra w totolotka, ale nikt nie wie, kto tam wygrywa. Dla niektórych tak wygląda pandemia COVID-19, tylko akurat my widzimy zakażonych koronawirusem każdego dnia, widzimy zgony.

Do jakich pacjentów najczęściej wysyłane są zespoły ratownictwa medycznego?

Wiadomo, że osoby starsze nierzadko mają choroby przewlekłe i dlatego stany zagrożenia życia zdarzają się w tej grupie dużo częściej. Zauważam jednak wiele wyjazdów do błahych dolegliwości u ludzi młodych. Ale co najciekawsze, zwróciłem ostatnio uwagę na coraz większą liczbę wyjazdów pod hasłem „duszność”. To przecież nie jest choroba tylko subiektywne odczucie każdej osoby, z którą nie zawsze wiąże się niewydolność krążeniowo-oddechowa. Myślę, że spowodowały to pulsoksymetry. Pomiar 92 proc. nasycenia tlenu we krwi wskazuje na stan zagrożenia życia. Ja się z tym zgadzam, ale pod warunkiem, że pacjent wie, jak wykonać prawidłowy pomiar, nie ma lakieru na paznokciach, spokojnie usiadł do pomiaru, nie jest zmęczony i ma sprawny certyfikowany sprzęt. Polski rynek niestety zalewają pulsoksymetry z popularnych azjatyckich sklepów internetowych, a to nie jest odpowiednie narzędzie do badania. Często mamy sytuacje, że saturacja mierzona naszym urządzeniem jest dużo wyższa, niż na tych kupionych na portalu aukcyjnym.

Zwracajmy uwagę na europejskie certyfikaty, które są potwierdzeniem jakości sprzętu. To pozwala mieć poczucie, że wskazania urządzenia nie są przekłamane. Pamiętajmy, że jeden zespół ratownictwa medycznego spędza na jednej wizycie średnio 40 minut. To jest czas, kiedy ktoś może potrzebować pomocy w ratowaniu życia.

Czy oprócz wspomnianych duszności zdarzają się inne nieuzasadnione wyjazdy?

Niestety zdarzają się perfidne pobudki wzywania karetki, jak np. niepotwierdzone bóle w klatce piersiowej. Pomimo pandemii COVID-19 wciąż panuje przeświadczenie: „pojadę na SOR, zrobię wszystkie badania, będę miał wyniki szybciej”. Niestety zdarzają się przypadki cynicznego wezwania pogotowia, czasami możemy usłyszeć od pacjentów: „ja chcę do szpitala, po to was wezwałem, proszę nie dyskutować, płacę na was podatki, musicie wykonywać moje polecenia”. Na szczęście to cwaniactwo stanowi margines wszystkich wyjazdów.

Kolejnym problemem jest samotność starszych pacjentów. Takie osoby najczęściej nie wiedzą, co robić, gdzie szukać pomocy, nie mają do kogo się odezwać, a cierpią na przewlekłe choroby i wzywają karetkę – bo się boją. Bardzo często kończy się na rozmowie, uspokojeniu pacjenta i pozostawieniu go w domu, wydając zalecenia. W takich sytuacjach zdarza się, że ratownicy medyczni dzwonią do lekarza rodzinnego, dopytując o więcej informacji.

My naprawdę nie chcemy być wrogami ludzi, którzy nieumiejętnie lub nieświadomie wezwali zespół ratownictwa medycznego, ale trzeba nas zrozumieć, że pracując w naprawdę ciężkich warunkach, mając na sobie kombinezon po parę godzin, jesteśmy po prostu zmęczeni. Nawet siedzenie w kombinezonie w oczekiwaniu na przekazanie pacjenta nie jest w takich warunkach odpoczynkiem. To wysiłek dla całego organizmu.

Z jednej strony mamy pacjentów, którzy wzywają ZRM z niczym niepopartego lęku o swoje zdrowie, a z drugiej cyniczne wykorzystywanie sytuacji.

Zdarza się, że trzeba wzywać policję. Czasami pacjenci nie pozwalają nam wykonywać czynności ratujących życie. Nie możemy również powiedzieć pacjentowi bez żadnego uzasadnienia: „nic panu nie jest, proszę się zamknąć w domu”. Jeżeli pacjent sobie życzy, musimy go przewieźć na Szpitalny Oddział Ratunkowy. W Polsce ratownictwo medyczne zostało tak zbudowane, że co do zasady każdy wyjazd ma na celu ratowanie życia i jest podstawą do zabrania pacjenta do szpitala, ale proszę zwrócić uwagę na to, jaką mamy teraz sytuację w szpitalach. Nawet świadomość, że w dobie pandemii pacjent będzie siedział obok drugiego, który najpewniej ma koronawirusa, potwierdzonego testem lub nie, kompletnie nie przemawia do pacjentów życzących sobie przewiezienia do szpitala.

Wielokrotnie miałem do czynienia z cynicznymi pacjentami, którzy dodatkowo składają skargi do dyrekcji. Dużym problemem stają się anonimowe donosy na pracę ratowników medycznych, na które trzeba odpowiadać. To dla mnie niezrozumiałe, tym bardziej, że skargi często dotyczą zbyt szybkiej jazdy karetką, a przecież my ratujemy wtedy życie. Takie sytuacje ukazują, że wciąż brakuje nam schematów postępowania, cały czas kierujemy się naszą wiedzą i doświadczeniem.

Z jakimi jeszcze problemami mierzą się dzisiaj ratownicy medyczni?

Zauważalne są problemy wynikające z braków kadrowych wśród ratowników medycznych w wielu województwach. Po dobowym dyżurze nie mamy już siły funkcjonować, a dodatkowo będąc kierowcą dochodzi kolejny stres i wysiłek związany z prowadzeniem karetki. To jest wysiłek ponad miarę, a my też mamy żony i dzieci.

Moim zdaniem wciąż największym problemem jest brak zrozumienia tego, kim w ogóle są ratownicy medyczni. Teleporady i brak kontaktu z lekarzem rodzinnym u wielu osób budzą lęk o własne życie i zdrowie. Pacjenci zgłaszają się często w pierwszej kolejności do Państwowego Ratownictwa Medycznego, co bardzo mocno zapycha system. Część lekarzy podpowiada swoim pacjentom, co mają mówić, aby takie zgłoszenie zostało przyjęte przez dyspozytora numeru alarmowego, ale po przyjeździe na wezwanie okazuje się, że nie ma podstaw do przetransportowania takiej osoby do szpitala. Kwestia edukacyjna i profilaktyczna pacjentów praktycznie leży. Ludzie nie zdają sobie sprawy również z tego, ile jest karetek w danym mieście, bezzasadne wezwanie choćby jednej może pogorszyć sytuację.

Nie chcę generalizować, bo jest naprawdę wielu lekarzy rodzinnych, którzy pomimo trudności wykonują swoją pracę na niezwykle wysokim poziomie. Mogę podać przykład z mojej rodziny. Do mojej mamy dwa dni po potwierdzeniu zakażenia koronawirusem przyjechał do domu lekarz, zbadał ją i wezwał zespół transportowy a nie systemowy, ponieważ podejrzewał zapalenie płuc. Ten przykład pokazuje, że można dobrze współpracować. Czasami jednak spotykamy się z sytuacją, że lekarz POZ wzywa karetkę i nie czeka na przyjazd zespołu. Okazuje się, że lekarz był, ale już poszedł i zostawił karteczkę. Myślę, że przekazywanie pacjenta to dobre rozwiązanie, budujące wzajemny szacunek do naszej pracy i dające komplet niezbędnych informacji na temat zdrowia osoby, do której zostaliśmy wezwani. A my przecież jedziemy na jednym wózku. Niektóre podszczecińskie przychodnie mają dyżury i dojeżdżają do pacjentów, tam karetki nie są wzywane. Chylę czoła przed takimi lekarzami. W znakomitej większości wykonują naprawdę kawał świetnej roboty. To kwestia chęci, planowania i możliwości. Dzisiaj wszyscy jesteśmy zapracowani.

Kolejnym problemem moim zdaniem jest zbyt mała popularność ogólnopolskiej infolinii medycznej, podejrzewam, że 90 proc. społeczeństwa w ogóle nie wie o jej istnieniu. Przecież to tam można uzyskać wszelkie niezbędne informacje, a nie pod numerem alarmowym.

Cieszę się, że ratownicy medyczni są dostrzegani i doceniani w swojej pracy. Dzisiaj na szczęście jest nas o wiele więcej. Wielu ratowników posiada tytuły i prowadzi badania naukowe, dodatkowo kształci się za granicą i ma olbrzymie doświadczenie zawodowe.

Jesteście państwo zmęczeni psychicznie.

W Państwowym Ratownictwie Medycznym nie ma na etacie psychologa dla ratowników. Jest w Centrach Powiadamiania Ratunkowego dla operatorów numeru 112, jest w Państwowej Straży Pożarnej, ale w ratownictwie już nie. Odreagowujemy w trakcie spotkań towarzyskich, ale przecież teraz nie mamy czasu nawet dla naszych rodzin, a co dopiero na grilla z kolegami. Moim zdaniem psycholog jest niezbędny. Bardzo często bierzemy udział w ekstremalnych sytuacjach, jak na przykład ratowanie dzieci, a przecież mając swoje w podobnym wieku, bywa to niezwykle trudne dla naszego zdrowia psychicznego. Tego się nie zapomina. Czas udawania, że jesteśmy twardzielami dawno się skończył. Myślę, że niektóre przypadki śmierci samobójczych wśród ratowników wynikają z zespołu stresu pourazowego.

Czego Pańskim zdaniem najbardziej brakuje pracownikom ratownictwa medycznego?

Być może bardzo mocno się narażę, ale uważam, że brakuje przekazania zarządzania ratownictwem medycznym właśnie ratownikom. Z całym szacunkiem dla wieloletnich dyrektorów-lekarzy stacji pogotowia, nikogo nie obrażając. Często lekarz zarządzający stacją wojewódzką czy rejonową nie rozumie naszej pracy. Inaczej jest, jeżeli dyrektor wsiada do karetki i pełni dyżury, ale najczęściej decyduje zza biurka i tutaj zauważam problem. Może warto by było wrócić do tematu menadżera i dyrektora do spraw ratownictwa? Myślę, że skończyły się czasy, kiedy kadra zarządzająca musi mieć ponad 50 lat i olbrzymie doświadczenie zawodowe. Młodsi ratownicy, którzy w różnych częściach Polski biorą na siebie odpowiedzialność kierowania pogotowiem robią to z sukcesem.

Drugim olbrzymim problemem jest brak szkoleń z komunikacji medycznej. W toku naszych studiów nie ma żadnych kursów dotyczących tego, jak powinno się rozmawiać z pacjentami. Niestety są to zagadnienia, które w czasie pandemii jeszcze bardziej dają nam w kość. Brakuje szkoleń z asertywności, argumentowania decyzji, prowadzenia wywiadu. Nikt mnie nie uczył, jak powinienem rozmawiać z pacjentami o śmierci. Ratownicy medyczni mogą czasami powodować agresję, ponieważ sami nie wiemy, jak przekazać pewne rzeczy, by były one zrozumiałe i dobrze uargumentowane.

Często wracają tematy dotyczące dodatkowych czynności jakie mieliby wykonywać ratownicy medyczni, jak na przykład stwierdzanie zgonów, ponieważ u nas, tak jak wszędzie, brakuje lekarzy. Dlatego jesteśmy przygotowani do wykonania wszystkich niezbędnych działań mających na celu stabilizację pacjenta w stanie zagrożenia życia. W zespole z lekarzem nie wykona się więcej czynności ratujących życie niż w podstawowym ratowniczym. Zestaw leków jest ten sam. Tylko lekarz może dokonać działań inwazyjnych w ciało pacjenta, np. poprzez skalpel. Na Zachodzie obserwuję zmiany tego paradygmatu i coraz częściej zauważalne jest stopniowanie w karierze ratowników medycznych, a ci najbardziej wyspecjalizowani mają ogromną wiedzę i możliwości ratowania pacjentów.

Słyszałem, że na Śląsku przygotowuje się ratowników do drobnych zabiegów chirurgicznych na izbach przyjęć, ponieważ brakuje chirurgów.

To nie są rozwiązania systemowe, tylko inicjatywy oddolne?

Tak, bo my je widzimy i wiemy, że są potrzebne. Ale jednocześnie podkreślamy: gdybyśmy chcieli zostać lekarzami, to bylibyśmy lekarzami. Ratownictwo było moim świadomym wyborem. Wielu kolegów od lat podnosi, że przecież my nie chcemy zabrać pracy lekarzom. Myślę, że stopniowanie ratowników jest niegłupim pomysłem, ponieważ dałoby konkretną ścieżkę rozwoju, który dzisiaj uwarunkowany jest chęciami i zapałem do wykonywania zawodu.

Rozmawiał Krzysztof Marcinkiewicz

08.04.2021
Zobacz także
  • Gardias: krach w zawodzie pielęgniarki
  • "Nie ma medyków, nie ma leczenia"
Wybrane treści dla Ciebie
  • Szczepienie przeciwko meningokokom
  • Przeziębienie, grypa czy COVID-19?
  • Szczepienie przeciwko błonicy, tężcowi i krztuścowi
  • Szczepienie przeciwko odrze, śwince i różyczce
  • Szczepienie przeciwko środkowoeuropejskiemu odkleszczowemu zapaleniu mózgu
  • Szczepienie przeciwko gruźlicy
  • Szczepienia obowiązkowe dla podróżnych
  • Szczepienia przed wyjazdem na Karaiby (Wyspy Karaibskie)
  • Szczepienia przed wyjazdem do Afryki Północnej
  • Test combo – grypa, COVID-19, RSV
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta