×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Poradnik człowieka zestresowanego
Część 1. Przewlekła choroba dziecka

Ewa Stanek-Misiąg

Stres jest przeżywany na poziomie ciała. Wydaje się, że myśl jest czymś ulotnym, nie do uchwycenia, otóż nie. Każda myśl wywołuje reakcję w ciele. Trzeba dbać o siebie, codziennie. Nie planować tego na urlop, czy święta, albo emeryturę.


Fot. iStock.com

Przypisując różnym wydarzeniom życiowym odpowiednią liczbę punktów, przeszło 50 lat temu, dwaj psychiatrzy – Thomas Holmes i Richard Rahe – opracowali listę stresujących wydarzeń – Social Readjustment Rating Scale (SRRS).

W pierwszej dziesiątce stresorów znalazły się: śmierć współmałżonka (100 punktów), następnie rozwód (73), separacja małżeńska (65), pobyt w więzieniu (63), śmierć bliskiego członka rodziny (63), zranienie ciała lub choroba (53), zawarcie małżeństwa (50), zwolnienie z pracy (47), pogodzenie się ze skłóconym współmałżonkiem (45), przejście na rentę lub emeryturę (45).

Według badaczy, osiągnięcie 150–199 jednostek stresu w ciągu roku oznacza 37% prawdopodobieństwo zachorowania na poważną chorobę w ciągu kolejnych 2 lat, 200–299 to 51%, a 300 to aż 79%.

Długotrwały stres może powodować różne objawy: bezsenność, bóle głowy, mięśni, kręgosłupa, ramion, brzucha, dolegliwości żołądkowo-jelitowe i wiele innych. Może też przyczyniać się do występowania różnych chorób.

Jak sobie radzić ze stresem? Co robić, żeby nie kosztował nas zdrowia? Kiedy szukać pomocy?

Poradnik człowieka zestresowanego odpowie na te pytania.

Odcinek 1: Przewlekła choroba dziecka. Napięcie non stop

Ola i Piotr, rodzice rezolutnej Julki dowiedzieli się, że ich drugie dziecko jest nieuleczalnie chore, kiedy Piotruś miał 12 tygodni. Diagnoza: atrezja dróg żółciowych. To polega na tym, że żółć, która tworzy się w wątrobie nie spływa, tylko gromadzi się w wątrobie i ją niszczy – tłumaczy Ola.
Jak przyjęła diagnozę? Nie uwierzyła. Powiedziałam lekarce „ale pani mnie z kimś chyba pomyliła”.
Dwa dni później ich synek przeszedł pierwszą operację. O tym, że dotrwał do 5. roku życia, kiedy wykonano przeszczepienie (im większe dziecko, tym większa szansa na powodzenie), opowiadają w kategoriach cudu. Dawczynią była Ola. Trzeciego dnia po przeszczepieniu przyszedł kryzys.
Najgorszy dzień mojego życia. Wyszłam ze szpitala o 1 w nocy, siedziałam na przystanku autobusowym z tym moim brzuchem poklejonym i modliłam się o śmierć dla mojego dziecka, bo wydawało mi się, że już dłużej nie mogę patrzeć, jak cierpi. Kompletna bezsilność.
Piotruś chodzi teraz do IV klasy. Co pół roku ma badania kontrolne. Z ostatnich, w październiku, wracał zadowolony. Wyniki stabilne.

Najtrudniej było mi pogodzić się z chorobą syna – opowiada Ola. Mojemu Piotrkowi od chwili diagnozy przysługuje orzeczenie o niepełnosprawności. Długo nie składałam wniosku, ponieważ uważałam, że to będzie skazanie dziecka na niepełnosprawność, że wydam na niego wyrok.
Rodzice chorych dzieci są tak skupieni na opiece nad nimi, że zapominają o sobie, bagatelizują sygnały, które daje im własne ciało. Kłopoty zaczyna sprawiać żołądek, źle pracują jelita, pojawiają się problemy z krążeniem, psują się zęby. Jedni się głodzą, inni kompulsywnie jedzą. Zmienia się zachowanie. To może być wycofanie, ucieczka, ale też wybuchowość, agresja.
W poprzednie wakacje zrozumiałam, że potrzebuję wsparcia – przyznaje Ola. Nagle zaczęłam płakać. Po latach heroicznej walki o to, żeby Piotrek żył, puściły mi wszystkie zawory. Tak po prostu. Siedziałam i ryczałam nad moim dzieckiem, nad moją rodziną, nad jego przyszłością.
Co pomaga?
Drugie dziecko. Tym, że jest. Rodzice i dzieci poznani w szpitalu. Terapia. Tylko to nie może być tak – zastrzega Ola – że ktoś wchodzi i mówi: „rozumiem, co czujesz”. To kończy rozmowę. Gówno rozumiesz. Nigdy nie byłeś w takiej sytuacji.


Joanna Szeluga, fot. arch. własne

Ewa Stanek-Misiąg: Potwierdza Pani, że najtrudniejsze dla rodziców w chorobie dziecka, chorobie przewlekłej, jest to, żeby się z nią pogodzić?

Joanna Szeluga: O tak. Rodzice zmagają się zwykle z ogromnym poczuciem winy i odpowiedzialności...

Że coś zaniedbali?

Albo że zrobili coś źle, albo że to za karę. Takie ma się wtedy myśli. Przyjęcie i akceptacja, że oto mamy w rodzinie chore dziecko jest najtrudniejsze, i to jest też proces na całe życie. Dziecko będzie rosło, będą nowe wyzwania.


Rodzice, kiedy dowiadują się o chorobie dziecka, na ogół zostają z diagnozą sami.

Najbardziej zasmucające dla mnie są opowieści o tym, że rozmawiał z nimi psycholog, ale nie było to dla nich realne wsparcie. Słyszeli „będzie dobrze”, „proszę myśleć pozytywnie”, a oni nie umieli myśleć pozytywnie. I było im jeszcze trudniej i wyrzucali sobie, że coś jest z nimi nie tak, bo przecież dziecko rzeczywiście potrzebuje ich pozytywnego myślenia, a oni nie potrafią.

Kiedy pracuję z rodzicami, to podpowiadam im, żeby budowali sieć wzajemnej pomocy.

Coś w rodzaju grup wsparcia?

To jest bardzo potrzebne, tworzenie takich wspólnot przez ludzi, których łączy podobne doświadczenie, cierpienie. Wsparcie często postrzegamy jako coś, co wynika ze zrozumienia. Musimy rozumieć, co ludzie przeżywają, przez co przechodzą, żeby móc im pomóc. Dobrze byłoby, żeby rodzice mieli też od początku świadomość, że jest taki mechanizm, który powoduje, że im trudniej jest nam w życiu, tym bardziej się wycofujemy, zamykamy się w sobie, gramy rolę bohatera, który sobie ze wszystkim poradzi. I że należy to dla własnego dobra przezwyciężyć. A z kolei rodzina, przyjaciele, znajomi powinni wiedzieć, że osoba w stresie czasem kłuje kolcami, ale to wcale nie może oznaczać, że ją zostawimy samą sobie.

Ludzi, którzy żyją w permanentnym stresie dopaść muszą prędzej czy później problemy zdrowotne. Skuteczna terapia pozwoliłaby może tego uniknąć, zminimalizować konsekwencje.

Stres jest potrzebny, żebyśmy sobie poradzili z trudnościami, daje nam siłę, żeby sprostać, żeby znaleźć rozwiązanie, natomiast w sytuacji, kiedy nasze dziecko jest chore na całe życie, ta mobilizacja się przeciąga i to się musi odbić na zdrowiu. Proszę rodziców, żeby sobie podzielili w głowie swoje życie na kawałki, krótkie. Żeby nie wybiegali w przyszłość, zastanawiając się jak to będzie, kiedy ich 3-latek, czy 10-latek będzie dorosły, tylko skoncentrowali na tym co dziś jest dla nich wyzwaniem. Rozmyślanie o tym, co może się zdarzyć za rok odbiera siły, zwiększa stres.

Mówi się, że choroba to rodzaj testu dla rodziny.

Tak.

Czyli jest to jeszcze stres dodatkowy, bo oprócz tego, że trzeba żyć z chorobą własnego dziecka, to należy się też – tak się może okazać - pogodzić się z tym, że ktoś bliski, na kogo liczyliśmy nam nie pomoże...

Albo jeszcze dodatkowo będzie ranił. Często tak się dzieje z powodu bezsilności. Babcie, dziadkowie cierpią, ale zamiast sobie z tym cierpieniem konstruktywnie poradzić, to sprawiają ból tym, którzy już są w bólu bardzo pogrążeni. Wtedy poczucie osamotnienia staje się jeszcze dotkliwsze, no bo to własna mama, siostra, brat, tata nie potrafią być ze mną. Wtedy też weryfikują się znajomości. Ktoś mi kiedyś opowiadał, co usłyszał od znajomych. „Teraz musisz się zaprzyjaźnić z takimi rodzicami, żeby Twojego dziecko miało się z kim bawić”. Te „normalne” dzieci, przepraszam za to słowo, i te „normalne” rodziny nie bardzo wiedzą, jak się zachować...

Więc wolą się nie zachowywać w ogóle i się wycofują ze znajomości.

Albo idą w pocieszanie typu „będzie dobrze”.

Jak jeszcze mogą sobie pomóc rodzice, oprócz tego, że się nie zamkną w czterech ścianach? Co mogą zrobić dla swojego ciała?

Ciało cierpi tu bardzo. Stres jest przeżywany na poziomie ciała. Wydaje się, że myśl jest czymś ulotnym, nie do uchwycenia, otóż nie. Każda myśl wywołuje reakcję w ciele. Trzeba dbać o siebie, codziennie. Nie planować tego na urlop, czy święta, albo emeryturę. Naprawdę, jak by to trywialnie nie brzmiało, musimy umieć się opiekować sobą, żeby opiekować się innymi. Stres napina ciało. Tak działa adrenalina. To hormon, który powoduje wzrost napięcia w mięśniach. Tego napięcia można się pozbyć tylko w ruchu. Ono się nie rozpuści na poduszce medytacyjnej, ani od czytania książki...

Czy głębokiego, świadomego oddychania?

Nie. Trzeba popracować mięśniami. Jest coś takiego, jak trening Jacobsona. Prosta technika relaksacyjna, która polega na napinaniu i rozluźnianiu grup mięśni. Można się jej nauczyć choćby z YouTube`a. Żeby nie być wiecznie w zadaniu, dobrze jest mieć coś, do daje nam radość.

Już widzę mamę, która jest sama z chorym dzieckiem, jak to czyta i się złości, bo nie ma czasu na nic.

Ale ja wiem, że to się udaje. Znam mamę, która samotnie wychowuje chłopaków, jedno z dzieci jest po przeszczepieniu. Jej ogromną pasją jest fotografowanie. Mam ogromną radość, jak widzę jej zdjęcia w internecie. Ona bierze synów na rowery, na spacer, są razem, a przy okazji mama robi coś dla siebie. Jasne, że to nie jest łatwe. Sama się z tym codziennie mierzę. Jednak, proszę mi wierzyć, wystarczą 3 minuty skupienia na przykład na smaku kawy, pocelebrowaniu chwili przyjemności. Ale trzeba się skoncentrować naprawdę na kawie, a nie myśleć w tym czasie o telefonach do doktorów czy lekach.

Te dobre emocje będą przeciwwagą dla emocji związanych ze stresem. Złość, strach, bezradność zrównoważymy radością. Byłam kiedyś w górach na Przeszczepiadzie (zimowisko dla dzieci po przeszczepie wątroby) i oni tam wszyscy biegali za sankami, rzucali się śnieżkami, tarzali w śniegu, coś cudownego.

Radość życia w czystej postaci?

Dokładnie tak. Choroba jest cały czas, wieczorem trzeba dać dzieciom leki, jak dziecko przyjdzie i powie „mamo”, to mama od razu zaniepokojona pyta „źle się czujesz?”, chociaż ono jest po prostu tylko zmęczone, więc gotowość utrzymuje się w rodzicach non stop i napięcie, ale są też dobre chwile. Trzeba się bardzo o nie starać.

A co zrobić, kiedy się człowiek obudzi w środku nocy i nie ma żadnych pozytywnych myśli tylko same zmartwienia o to, jak się dalej sprawy potoczą. Jak się ich pozbyć?

Treningiem uważności. Inaczej ta metoda nazywa się mindfulness. Bardzo ją wszystkim polecam niezależnie od tego, czy mamy chore dzieci czy nie. Jak coś nas budzi w nocy to jest sygnał, że w ciągu dnia nazbieraliśmy za dużo emocji i nie udało się nam tego odreagować. Więc następuje pobudka zwykle ok.2–3 w nocy, bo wtedy zmienia się wewnętrzny program spania, co się wiąże z naturalnym wydzielaniem kortyzolu, czyli hormonu stresu. Jeśli mamy go już dużo w organizmie, to następuje gwałtowne przebudzenie. Wtedy najlepszym sposobem jest skoncentrowanie się na ciele. Trzeba posłuchać swojego oddechu, poczuć pod sobą łóżko, głowę na poduszce, sprawdzić „jak się mają nasze nogi, biodra, plecy, ręce”. Włączyć taki wewnętrzny radar na odczytywanie sygnałów płynących z ciała, żeby to ciało poczuć i żeby go doświadczyć. Wiem, że to może dziwne...

Jak ktoś chodził na różne ruchowe zajęcia i się na koniec poddawał komendom: „twoja lewa ręka jest ciężka”, to wie co pani mówi i raczej wierzy w skuteczność.

Jest taka technika, która się nazywa „skanowanie ciała”. To rodzaj przeglądu, który polega na tym, że się w wolnym tempie skupia na odczuciach, które płyną kolejno ze stóp, z łydek, z kolan, z ud, bioder, brzucha. Po kolei, każda część ciała. Trzeba zauważyć co się tam dzieje, czy jest ciepło, czy jest zimno, czy jest napięcie, może mrowienie. To pozwala zapanować nad myślami. Można też spróbować czegoś takiego: każdą myśl, jaka się pojawi, traktujemy jak chmury na niebie. Zauważam myśl i patrzę jak sobie płynie, albo się rozprasza. Nie wchodzę w tę historię, nie stwarzam żadnego scenariusza, nie układam planu, stwierdzam tylko np. „aha, teraz myślę o dorosłości mojego syna” i żadnego ciągu dalszego. Kiedy nas coś dopadnie w nocy, to nie należy się rozbudzać, wstawać, jeśli tego nie potrzebujemy, zapalać światła, włączać telefonu. Powiem jeszcze o oddechu nazywanym taktycznym. On pomaga w stanach lęku, paniki. Pomaga ogarnąć myśli. Trzeba oddychać na cztery, czyli – licząc do czterech – biorę wdech, potem zatrzymuję na cztery, wypuszczam powietrze na cztery i zatrzymuję, licząc do czterech i znowu od początku. W swoim, równym rytmie. Ważna w tym oddechu jest pauza i koncentracja na liczeniu. Myślę, że jak damy sobie tyle troskliwej uwagi, to nawet jeżeli nie zaśniemy, nawet jeśli myśli wciąż nas będą atakowały, to i tak zrobimy coś dobrego dla siebie, nie będziemy tylko w świecie stresu.

Joanna Szeluga – psycholog, prowadzi praktykę w Warszawie. www.joannaszeluga.pl

Rozmawiała: Ewa Stanek-Misiąg

W następnym odcinku: Praca zawsze kosztuje

08.01.2019
Zobacz także
  • Moczenie nocne - przyczyną nie jest psychika
  • Jak wychować szczęśliwe dziecko?
  • Muzyka leczy
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta