×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Być rodzicem w czasie pandemii

Ewa Stanek-Misiąg

Rozmowa z dr Aleksandrą Piotrowską, psychologiem dziecięcym


dr Aleksandra Piotrowska

dr Aleksandra Piotrowska: W wielu osobach jest bardzo widoczna potrzeba doświadczania czegoś wyjątkowego, czegoś niezwykłego. Ci ludzie z każdej małej potyczki są gotowi robić w swoich wypowiedziach wojnę, z każdej infekcji dramatyczny pomór. Nic na to nie poradzimy.

Ewa Stanek-Misiąg: Niektórzy z nich są rodzicami. Czy taką postawą wyrządzają swoim dzieciom krzywdę?

Mogą wyrządzić sporo zła. Przede wszystkim mogą doprowadzić do tego, że będziemy mieć do czynienia z całkiem liczną grupą dzieciaków ze stresem pourazowym. Dzieci przeświadczonych, że przytrafiła się im jakaś wielka życiowa tragedia, że cudem ocalały, że każdy dzień to było zagrożenie ich życia.
Jeśli wiemy, że wśród naszych bliskich jest ktoś o takiej osobowości, to starajmy się mu uświadomić, że krzywdzi tym dzieciaki, które przejmują jego pogląd na to, co się dzieje.

Jak mówić małym dzieciom o obecnej sytuacji?

Trzeba udzielać im informacji, bo brak danych zawsze sprzyja powstawaniu plotek, a także lęków i niepokojów. Rzetelne informacje należy przekazywać każdemu człowiekowi – niezależnie od jego wieku.
Generalna zasada jest taka, że podążamy za dzieckiem. Jeśli dziecko nas o coś pyta, odpowiadamy, jeśli przynosi jakąś informację zasłyszaną od kolegów, a jest ona nieprawdziwa, to ją prostujemy. Na pewno nie można milczeć. Dziecko przecież żyje razem z nami, rzuca okiem na włączony telewizor, słucha radia, widzi, co się dzieje, doświadcza zmiany sposobu życia.

Rodzice, którzy mówią wyłącznie o koronawirusie czy robią ogromne zakupy, nie budują poczucia bezpieczeństwa u dzieci. Jak ich powstrzymać?

Żaden apel nie zadziała na tych, którzy rzucają się na towary w sklepach. Z całą pewnością. A nie zadziała, ponieważ ci ludzie chcą doświadczać czegoś wyjątkowego i opowiadać za 10 czy 20 lat, jakie to chwile grozy były ich udziałem. Dodatkowo w Polsce chęć wykupywania towarów może wzmagać pamięć o pustych półkach z czasu kryzysu albo opowieści mam czy babć, jakie to pustki były kiedyś w sklepach. Jest w nas dużo niepokoju, ale – proszę zobaczyć – Włosi reagują tak samo, a nie przechodzili przez okres kartek żywnościowych.
Jeśli chodzi o dzieci, większy problem widzę w tym, że wielu rodziców stanęło przed problemem, co zrobić z dzieciakami, które nie chodzą do szkół i przedszkoli.

Nie wiedzą, czym zająć dzieci?

Jak nie oszaleć w domu z dziećmi. Myślę, że w wielu domach trwają zażarte kłótnie o to, kto będzie tym szczęśliwcem i pójdzie do pracy, a kto zostanie z dziećmi. Nasza umiejętność spędzania czasu z dziećmi przedstawia się naprawdę kiepściutko. Od ładnych paru lat mamy do dyspozycji różnego rodzaju ekrany, które wyręczają nas, absorbując uwagę dzieci. Rodzice nie potrafią śpiewać piosenek, nie przychodzą im do głowy żadne dziecięce zabawy. Nie organizują dzieciom czasu, jedynie podwożą na dodatkowe zajęcia. W wielu domach panuje dziś nastrój grozy wywołany tym, że dzieci są w domach cały czas.

W sieci krąży obrazek z podpisem: „Dramat rodzica. Bawisz się z dzieckiem już 3 godziny, patrzysz na zegarek, a tu minęło 15 minut”.

Potakujemy, kiedy nam mówią w mediach, jakie to niewiarygodne szczęście nas spotkało, bo możemy wreszcie spędzić ze sobą więcej czasu. Na święta zwykle życzymy sobie „wspaniałej rodzinnej atmosfery”. A przecież w większości domów to jest fikcja. Bardzo oddaliliśmy się od siebie w obrębie rodzin. Nigdy zresztą nie byliśmy mistrzami spędzania czasu razem. Nie mogę powiedzieć, że 40 lat temu rodzice mieli mnóstwo pomysłów na inicjowanie dziecięcych zabaw, bo wcale tak nie było. Dziećmi się specjalnie nie zajmowano, były z reguły pozostawione same sobie.

Czy jest to komunikat: nie miejcie złudzeń, że nagle nauczycie się czegoś, o czym nie macie bladego pojęcia?

Raczej: nie miejcie złudzeń, że z faktu bycia rodzicem wynika automatycznie wiedza, jak zająć czas dzieciom. Myślę, że większość rodziców będzie się teraz głównie denerwowała, sykała na dzieci, oczekując, że dadzą im święty spokój. Obawiam się mocno, że w bardzo wielu domach czas zamkniętych przedszkoli i szkół oznaczać będzie głównie siedzenie dzieci przed ekranem telewizora czy smartfonu.

A jak okiełznać starszą grupę? Nastolatki – wszyscy to widzimy – spotykają się towarzysko mimo powtarzanych próśb o pozostanie w domu. Jak im wytłumaczyć, że to nierozsądne? Przecież nie można zamknąć drzwi na klucz.

No właśnie. Tutaj nakłada się na siebie parę spraw. Kiedy się ma naście lat, przeogromnie silna staje się potrzeba przebywania w grupie rówieśniczej. Ta grupa staje się punktem odniesienia. Jej opinie, jej poglądy są ważniejsze od tego, co mówią, kochani skądinąd, dorośli. Nie można mieć o to pretensji ani do dzieci, ani do siebie. W okresie adolescencji dziecko ma się przygotować do przekształcenia więzi z rodziną generacyjną (tą, w której się urodziło), co pozwoli mu za parę lat stworzyć nową rodzinę, prokreacyjną, w której będzie rodzicem. Stadium pośrednim jest związek z grupą rówieśniczą. To normalne zjawisko rozwojowe, niezależne od koronawirusa i innych tego rodzaju kłopotów. Z poluzowaniem relacji z dorosłymi i przestawianiem się na kontakt z rówieśnikami idzie w parze budzenie się potrzeb, które we wcześniejszych latach życia dziecka nie były tak intensywne. Mówię o potrzebie niezależności i autonomii, potrzebie bycia traktowanym z szacunkiem, jak osoba dorosła. Przy czym młodzież w tym wieku jest przekonana, że tylko ona rozumie świat i wie, co się dzieje naprawdę. Jeśli dorośli nie respektują tej naprawdę silnej potrzeby bycia szanowanym, pozwalają sobie na uwagi lekceważące wiedzę i doświadczenie nastolatków...

Pod tytułem: „co ty możesz wiedzieć o życiu”?

...dokładnie tak, a to rokuje bardzo niedobrze. A dodać do tego trzeba kolejną rozwojową prawidłowość – sytuacje ryzykowne, niebezpieczne dla nastolatków są bardzo pożądane. Adolescencja to jedyny okres w życiu, kiedy dzieje się coś takiego, i to nagminnie. Dojrzewające główki uważają, że jak coś jest ryzykowne, to jest świetne.
Biorąc to wszystko pod uwagę i pamiętając o tym, że specyfika COVID-19 polega na tym, że młodzi są najczęściej jedynie nosicielami, a nie ofiarami, można zrozumieć, skąd w młodzieży przekonanie, że nie ma się czym przejmować. A nawet jeśli młodzi martwią się o los dziadków, pradziadków i cioć, to przed grupą się do tego zmartwienia nie mogą przyznać, bo w ich rozumieniu to nie honor.
Jako rodzice nie możemy w tej sytuacji prezentować postawy: jestem dorosły, a więc wiem więcej niż ty i na pewno mam rację.

Najgorszą rzeczą jest wydanie nakazu siedzenia w domu?

Dokładnie. I próby kontrolowania i sprawdzania. Takie zachowania uruchomią wszelkie możliwe siły oporu w młodych ludziach. Nastolatkom trzeba dostarczać informacji, chłodnych informacji. Najlepiej przekazywać je w bezstronny sposób. Mówić: „wiesz, przeczytałam wczoraj... jak sądzisz, czy to twoim zdaniem odpowiada prawdzie?”, „czy mówicie o tym między sobą z kolegami?”. Tylko w ten sposób mamy szansę wpłynąć na zachowanie nastolatków.

Elementem przymusowego pobytu dzieci w domu jest nauka. Szkoły próbują wdrożyć naukę on-line, co wydaje się szczególnie ważne w przypadku starszych uczniów. Nie sądzę, żeby młodzież odpowiedziała na to z entuzjazmem. Jak ich przekonać?

Skojarzenia ze szkołą i nauką młodzież ma takie, jakie ma, a nasza szkoła, przeważnie opresyjna i nieprzyjazna młodym ludziom, w pełni na ten brak entuzjazmu zasługuje. Kiedy słucham ministra Piontkowskiego, który opowiada, jakie to mamy wielkie możliwości e-learningu, to się zastanawiam, czy on w ogóle wie, o czy mówi. Nauka on-line nie polega przecież na tym, że przez librusa są wysyłane informacje o tym, które ćwiczenia należy zrobić i jaki materiał z jakich stron przyswoić. Nie wierzę, absolutnie nie wierzę w głoszoną obecnie edukację on-line. Tego nie robi się na łapu capu. Do tego trzeba przygotować nauczycieli, uczniów, zapewnić wszystkim sprzęt. Łącze z internetem to za mało, a nawet to nie jest dostępne we wszystkich naszych domach. Boję się, że dyrektorzy szkół pod presją ministerstwa, które chce ogłosić wielki sukces edukacji on-line, zacznie przerzucać odpowiedzialność na nauczycieli, a ci z kolei – na rodziców. Proszę mi wierzyć, że w przeogromnej części polskich domów mnóstwo codziennych konfliktów i nieporozumień wiąże się ze szkołą, z tymi nieszczęsnymi pracami domowymi, w których muszą uczestniczyć rodzice, choć nikt ich nie pyta, czy mają do tego wystarczające kompetencje i ochotę. Przecież wracają z pracy. Mogą być zmęczeni.

Namawia Pani do tego, żeby nie organizować teraz dzieciom na siłę domowej edukacji?

Zdecydowanie. Trzeba z tego materiału, który jest przewidziany do końca roku szkolnego, starannie wybrać te tematy, które dzieci mogą w miarę samodzielnie bez szkoły przerobić. Można wykorzystać to, że dzieci mają ze sobą kontakt poprzez media społecznościowe i poćwiczyć działanie w grupie – współpracę. To by było coś wartościowego. Nie wyobrażam sobie, żeby dzieci miały samodzielnie przerabiać treści z gramatyki, matematyki, czy biologii.

A jak sobie poradzić z niepokojem o przyszłość? Ósmoklasiści raczej nie napiszą w przyszłym miesiącu egzaminu, od którego zależy ich dalsza ścieżka edukacyjna, maturzyści raczej nie przystąpią w maju do matur, od których zależy ich los.

O nie. Od matury zależą co najwyżej ich studia. To absolutnie nie jest to samo, co ich los. Najwyższy czas, żebyśmy przestali, my – rodzice, wywierać nieustanną presję na dzieci. Straszyć, że jak napiszą na mniej niż 85%, to w ich życiu już nic dobrego się nie wydarzy. Strach naprawdę nie jest dobrym doradcą, nie jest dobrym sposobem pobudzania chęci do nauki. Poza tym dzieci nie są durne i z łatwością zasypią nas przykładami nieudanej kariery szkolnego prymusa oraz doskonałego radzenia sobie na rynku osób, które ledwo się przeczołgały przez szkołę.

Rozmawiała Ewa Stanek-Misiąg

Dr Aleksandra Piotrowska, psycholog, autorka książek m.in. „Szczęśliwe dziecko, czyli jak uniknąć najczęstszych błędów wychowawczych” (z Ireną Stanisławską), „Nastolatki pod lupą. Poznaj, by zrozumieć” (z Ewą Świerżewską); wykłada na Wydziale Pedagogicznym Uniwersytetu Warszawskiego.

24.03.2020
Zobacz także
  • Na rzecz dzieci
  • Każdemu według potrzeb
  • Porozumieć się ze światem
  • Styl życia polskich nastolatków
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta