Samarytanie

17.04.2019
Karolina Krawczyk

Czasem ciężko podnieść głowę i iść tam, gdzie pacjent na ciebie pluje. Ale kiedy poświęci się takiemu człowiekowi chwilę, okaże się, że on krzyczał dlatego, że się bał – mówi Bartłomiej Matyszewski z Fundacji Fortior, wyróżnionej w tegorocznym plebiscycie „Miłosierny Samarytanin” organizowanym przez krakowskie Stowarzyszenie Wolontariat św. Eliasza.

Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta

Karolina Krawczyk: Spodziewaliście się takiego wyróżnienia, jakim jest statuetka „Miłosierny Samarytanin”?

Bartłomiej Matyszewski: Nie mam pojęcia, kto nas zgłosił do tego plebiscytu. Jesteśmy mile zaskoczeni. Nie jesteśmy fundacją czy organizacją religijną, nie zależy nam na rozgłosie, a jednak ktoś zauważył nasze działania.

Działania na Dworcu Centralnym w Warszawie na rzecz osób w kryzysie bezdomności.

Sebastian Parafjańczuk: Tak. Dwa razy w tygodniu jesteśmy na dworcu i tam pomagamy osobom w kryzysie bezdomności, ale nie tylko. Nasz zespół składa się z dwóch lekarzy, ratowników medycznych, ratowników kwalifikowanej pierwszej pomocy, pielęgniarki, pani psychotraumatolog, pracownika socjalnego, prawnika i fizjoterapeutki. Dzięki temu naszym podopiecznym udzielamy pomocy na możliwie najwyższym poziomie. Oprócz karetki udało nam się niedawno zakupić sprzęt do EMDR, czyli jednej z uznanych na całym świecie metod terapii zaburzeń potraumatycznych.

Od ilu lat działacie?

SP: Od około dziewięciu. Przez kilka lat działaliśmy jedynie w oparciu o to, co sami przekazaliśmy z naszych dochodów, które przestały wystarczać na pokrycie kosztów związanych z bieżącymi wydatkami – a te rosły wprost proporcjonalnie do liczby osób przychodzących do nas po pomoc. Wciąż przeznaczamy na ten cel część pieniędzy, bo staramy się nie prosić naszych darczyńców o zbyt wiele i nie nadwyrężać ich dobroci. To, co jesteśmy w stanie zrobić sami, robimy. Dopiero od dwóch lat działamy już „na swoim” jako Fundacja Fortior, realizując projekt „Medycy na Ulicy”.

Kim są Wasi pacjenci z dworca? Ilu ich jest?

BM: Nie jestem w stanie policzyć wszystkich, którym do tej pory pomogliśmy. W czasie jednego dyżuru przychodzi nawet 35 osób. Najwięcej wiosną i latem, czyli wtedy, kiedy pojawiają się dodatkowe kłopoty – oparzenia, owrzodzenia, konsekwencje odwodnienia i niedożywienia czy niechciani lokatorzy – wszy, pasożyty, larwy, robaki itd. W miesiącach letnich mamy zdecydowanie więcej pracy. Zimą z naszej pomocy korzysta około 10 pacjentów w czasie jednego dyżuru.

Czy te osoby do was wracają, czy to raczej jednorazowa pomoc?

BM: Zdecydowanie wracają. Część naszych pacjentów staramy się prowadzić metodą harm reduction, czyli redukcji szkód. Z drugiej strony zależy nam na tym, żeby osoby w ostrym kryzysie, które nie są długo na ulicy i jeszcze nie zdążyły „przesiąknąć” bezdomnością, zostały szybko objęte procesem interwencji kryzysowej, czyli otrzymały prawidłową diagnozę swojego problemu i jak najszybciej trafiły do różnego rodzaju ośrodków niosących pomoc . Tak naprawdę wiele zależy od możliwości, chęci i potrzeb naszych podopiecznych. Czasem zdarza się tak, że ktoś całkowicie wychodzi z bezdomności.

Z jakimi przypadkami medycznymi spotykacie się najczęściej?

BM: W dużej mierze są to owrzodzenia wynikające z braku higieny – zajmujemy się więc pielęgnacją i opatrywaniem ran, także tych pooperacyjnych. Bezdomni bardzo często są wypisywani ze szpitali z zaleceniami do dalszego leczenia... w domu. Na Dworzec Centralny przychodzą jednak nie tylko osoby w kryzysie bezdomności, ale również takie, które są życiowo nieporadne. Czasem ktoś może mieć dom, ale niekoniecznie potrafi zmienić sobie opatrunek. A jeśli on jest niezmieniany przez miesiąc czy dwa... Widzimy naprawdę różne rzeczy.

Kiedy odbieraliście nagrodę, powiedział Pan, że „taką statuetkę powinien dostawać każdy, kto widzi w człowieku człowieka”.

SP: Staramy się zmieniać stereotyp człowieka bezdomnego, który jest „panem żulem”, w dodatku pretensjonalnym i krzyczącym, że „jemu się wszystko należy”. Wcześniej pytała pani o to, kim są nasi podopieczni. To naprawdę różne osoby: wśród nich są np. policjanci, którzy doświadczyli przemocy. Są także weterani cierpiący na zespół stresu pourazowego, którzy nie poradzili sobie z tym, co widzieli w czasie działań zbrojnych. Nie otrzymali na czas niezbędnej pomocy ani wsparcia, zarówno ze strony rodziny, jak i specjalistów. Najczęściej po prostu nie wiedzieli, że mogą o taką pomoc prosić, albo też zwyczajnie bali się prosić o wsparcie.

BM: Kolejnym problemem jest to, że w Polsce wciąż pokutuje przekonanie, że mężczyzna nie powinien prosić o pomoc, że powinien być twardy i silny. Staramy się zmieniać takie myślenie i pokazywać, że z chorym sercem idzie się do kardiologa, a z chorą głową – do psychologa czy psychiatry. Poza tym bezdomni wciąż kojarzą się z alkoholem. A tak naprawdę alkohol często pojawia się wtórnie, jako sposób na radzenie sobie z emocjami wywołanymi przez traumatyczne doświadczenia życiowe i nie jest prawdziwą przyczyną bezdomności.

Dziś trudno jest przejść przez życie z taką postawą i zasadami, które zakładają szacunek dla drugiego człowieka. Czasem ciężko podnieść głowę i iść tam, gdzie pacjent na ciebie pluje, kiedy obrzuca łajnem – bo i tak się zdarza. Ale kiedy poświęci się takiemu człowiekowi chwilę, kiedy porozmawia i poda rękę, okaże się, że on krzyczał dlatego, że się bał. Dlatego uważam, że każdy, kto widzi w człowieku człowieka, zasługuje na taką statuetkę.

Wierzycie w to, że taka praca u podstaw coś zmieni?

BM: A co innego nam pozostaje? Staramy się po prostu dobrze wykonywać swoją robotę. Jestem przekonany, że pracujemy nie tylko wedle wytycznych, ale także w zgodzie z własnym sumieniem i z pełną empatią. Jeśli będziemy przez kolejne lata nieustępliwie iść według tego klucza, to mamy choć odrobinę szans na to, by zmienić postrzeganie ludzi, którzy żyją na ulicy, by nauczyć społeczeństwo, że każdy zasługuje na szacunek. To, co widać powierzchownie, może bardzo mocno mylić.

Gdyby ktoś chciał Wam pomóc, w jaki sposób może to zrobić?

SP: Możliwości jest kilka. Po pierwsze, potrzeba nam rąk do pomocy – szukamy specjalistów, czyli lekarzy, ratowników medycznych, pielęgniarek, psychologów, psychiatrów. Wsparcie osobowe jest nam potrzebne cały czas. Oprócz tego potrzebujemy wsparcia rzeczowego dla naszych podopiecznych: bielizny, zwłaszcza męskich skarpet oraz majtek, butów, środków higienicznych.

Poza tym zużywamy bardzo dużo środków medycznych i opatrunków, które są niezbędne do leczenia ran, zwalczania zakażeń pasożytniczych oraz utrzymywania podstawowej higieny. Chętnie przyjmiemy rękawiczki nitrylowe (w rozmiarach S-L), kompresy jałowe i niejałowe, flizelinowe, wysokochłonne, bandaże półelastyczne w każdym rozmiarze i w każdej ilości. Korzystamy także z opatrunków parafinowych, antybakteryjnych, prześcieradeł jednorazowych, płynów do dezynfekcji sprzętu, powierzchni i rąk.

BM: Ośmielę się także poprosić o darowizny – z pieniędzy, które otrzymujemy od naszych darczyńców, opłacamy m.in. szkolenia dla naszych wolontariuszy. Wszystko po to, aby pomoc, którą niesiemy, nie była tylko „jakakolwiek”, ale by była profesjonalna i na możliwie najwyższym poziomie.

Dlaczego właściwie wychodzicie na Dworzec Centralny? Co Wami kieruje?

SP: Robię to, bo zwyczajnie uważam to za słuszne zachowanie.

BM: Wiem, że kiedyś dostałem swoją szansę – już ze dwa razy w życiu byłem jedną nogą po tamtej stronie. Czuję, że tym razem to ja powinienem się podzielić tym, co dostałem. Być może teraz ktoś inny potrzebuje tej szansy, wyciągniętej ręki. Skoro już mam zapewnione bezpieczeństwo swoje i swojej rodziny, to mogę tym, co mam – czyli czasem i umiejętnościami – dzielić się dalej. Uważam, że to uczciwe wobec Boga i ludzi.

Rozmawiała Karolina Krawczyk

Działania Fundacji Fortior można wesprzeć wpłatą na konto Fundacji: FORTIOR – Fundacja dla Wielu – PL18 1140 2004 0000 3702 7743 0366 z tytułem: „Darowizna na cele statutowe”.

Leki

Napisz do nas

Zadaj pytanie ekspertowi, przyślij ciekawy przypadek, zgłoś absurd, zaproponuj temat dziennikarzom.
Pomóż redagować portal.
Pomóż usprawnić system ochrony zdrowia.