"Ludzie umierają, bo ten system tak funkcjonuje"

22.08.2019
Gazeta Wyborcza

Najdłuższy dyżur, jaki miałem, to było 96 godzin, czyli cztery doby. To były wakacje, wtedy zawsze pracujemy więcej. Jeśli pracuję zwykle ok. 300 godzin miesięcznie, to w wakacje zdarza się, że 450-500 – mówi w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” Adam Piechnik, ratownik medyczny z 12-letnim stażem. – Ponad połowa z nas pracuje na podstawie jednoosobowej działalności gospodarczej. Nie z naszego wyboru. Ratownikom kiedyś powiedziano, że szpital dywersyfikuje koszty i albo zakładacie firmy i dalej pracujecie, albo nie.

Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta

– Żyję w rzeczywistości, w której na 24-godzinnym dyżurze wracam z 13. wyjazdu i po drodze chcę się napić, bo mi tak po prostu zaschło w gardle, i skręcam do restauracji, a klienci dzwonią stamtąd z pretensjami na numer alarmowy, że karetka stoi, a ratownicy siedzą, nie jeżdżą, nie ratują ludziom życia, tylko jedzą – opisuje Piechnik.

– Nie mamy wątpliwości, że bez zdecydowanych działań nie uda się zmusić władz do zmian. Raczej będą stosować uniki – przyznaje ratownik. – Rzecz w tym, że szantażowanie nas tym, że ludzie umrą bez tych karetek, które nie wyjadą, jest nietrafione. Codziennie widzimy ludzi, którzy umierają, bo ten system tak funkcjonuje, jak funkcjonuje – kończy.

Leki

Napisz do nas

Zadaj pytanie ekspertowi, przyślij ciekawy przypadek, zgłoś absurd, zaproponuj temat dziennikarzom.
Pomóż redagować portal.
Pomóż usprawnić system ochrony zdrowia.