Psychiczne koszty pandemii

20.04.2020
Karolina Krawczyk

– Poczucie bezradności może być paraliżujące dla pracowników ochrony zdrowia, a przez to powodować zwiększone ryzyko rozwoju stresu pourazowego – mówi dr Małgorzata Wypych, psycholog, interwent kryzysowy, wieloletni wykładowca akademicki, redaktor strony z poradami psychologicznymi Kod Czerwony.


Fot. istockphoto.com

Karolina Krawczyk: Zna Pani dobrze środowisko personelu medycznego, zwłaszcza ratowników medycznych. W związku z epidemią koronawirusa można w tym środowisku zaobserwować m.in. narastający lęk, frustrację, złość. Jak Pani ocenia to, co obecnie dzieje się w tej grupie zawodowej?

Dr Małgorzata Wypych: Przede wszystkim nie można zapominać, że ratownicy medyczni to tacy sami ludzie, jak my – ich także dotyka lęk o zdrowie swoje i bliskich. Każdy z nas obawia się także tego, że np. za chwilę czegoś zabraknie w sklepie. Borykamy się z chaosem związanym z edukacją naszych dzieci. To stresory ogólnoludzkie, z którymi także personel medyczny musi sobie radzić. Do tego dochodzą stresory zawodowe. Chyba każdy pracownik ochrony zdrowia obawia się, że może być nosicielem wirusa i tym samym nieświadomie zakazić członków rodziny. Poza tym pojawia się lęk o to, czy ratownik jest – od technicznej strony – gotowy do udzielania pomocy. Pojawiają się pytania i obawy, czy pacjent nie okłamuje personelu, czy nie zabraknie środków ochrony indywidualnej (ŚOI), czy nie trzeba będzie się udać na przymusową kwarantannę, co się wtedy stanie.

Nie bez wpływu na pogorszenie nastrojów pozostaje chaos związany z ciągle zmieniającymi się procedurami postępowania w przypadku zakażenia koronawirusem. Do tego obecnie dochodzi ryzyko stygmatyzacji społecznej, agresywnych zachowań np. na widok ratowników w sklepach.

Mogę sobie wyobrazić, że podczas każdego wyjazdu zespół ratownictwa medycznego zadaje sobie pytanie o ryzyko zakażenia.

Z tego, co mi wiadomo, często zdarzają się wyjazdy do nagłego zatrzymana krążenia, które nastąpiło m.in. w wyniku duszności. To sytuacje, które mogą się wiązać z zakażeniem, ale nie muszą. W takich momentach ratownicy nie mają poczucia, że dostali jasne wytyczne co do tego, jak się zachować. To budzi gniew na system i poczucie bezradności. Najlepiej założyć, że każdy wyjazd wiąże się z zagrożeniem, i stosować potrzebne zabezpieczenia.

Pojawia się też obawa o to, że za chwilę zabraknie personelu.

Tak, bo niedobory były widoczne jeszcze w czasach przed koronawirusem. Poza tym wiele osób przebywa na zwolnieniach lekarskich, po to, żeby zajmować się m.in. dziećmi. Rozumiem te potrzeby i ludzi, którzy podjęli takie decyzje. Coraz częściej jesteśmy świadkami wyłączenia zespołów, które są skierowane do odbywania kwarantanny. Personel będzie jeszcze mniej liczny, niż teraz, a to przełoży się na większe zmęczenie ratowników, kolejne dyżury do wzięcia, konieczność łatania dziur w grafikach. Potencjalnie grozi to konfliktami w zespołach, irytacją, brakiem uwagi i skupienia, a w efekcie może się przełożyć na błędy. Ponadto personel może gorzej traktować poszkodowanych, a współpraca nie będzie się układać tak, jak do tej pory. A do tej pory też nie zawsze układała się dobrze. Na SOR-ach może dochodzić do bardzo trudnych sytuacji – to personel będzie musiał decydować, jak i kogo leczyć. To pracownicy ochrony zdrowia będą obserwować cierpienie pacjentów, przekazywać trudne informacje rodzinom chorych, to oni zetkną się z własną bezradnością. Dużym problemem są braki w wyposażeniu i skłonność poszkodowanych do zatajania prawdy o objawach. Mam nadzieję, że nie czeka nas wariant włoski, ale musimy się liczyć także z najczarniejszym scenariuszem.

Wszystko, o czym Pani mówi, to uzasadnione emocje i postawy. Z pretensjami muszą zmagać się także ci, którzy zdecydowali, że zostają w domu, ze swoimi rodzinami.

Jeśli w domu jest ktoś chory onkologicznie, po przeszczepie, z osłabioną odpornością, astmą, POChP, inaczej mówiąc – należący do grupy ryzyka, to wiadomo, że lekarze czy ratownicy boją się o swoich bliskich i o to, że staną się źródłem zakażenia dla kogoś ze swojej rodziny. Znając personel medyczny, wiem, że ci, którzy zdecydowali się pozostać w domu, doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ta decyzja może wzbudzić – delikatnie mówiąc – niezadowolenie wśród kolegów. Dla nich odmowa wzięcia dyżuru nawet w „zwyczajnych czasach” wiąże się z dyskomfortem, strachem przed tym, że za chwilę ktoś im wypomni, że nie chcą pracować więcej. Skorzystanie ze zwolnienia lekarskiego na pewno wywołuje wiele emocji. Może też być tak, że wśród osób, które zdecydowały się na ten krok, są tacy, którzy odczuwają silne skutki wypalenia zawodowego i czują taką złość na system, że wolą się odizolować i nie patrzeć na to, co się dzieje. Ludzie, którzy mają motywację, silne poczucie misji i służby, zdają sobie sprawę z tego, że są teraz potrzebni. Oni prawdopodobnie podejmują ryzyko i wciąż przychodzą do pracy. Ci, którzy mają dość, zaczną się wycofywać. Mówiąc eufemistycznie – mają duży dystans do tego, co się dzieje. Istotna jest też kwestia zapewnienia sobie bezpieczeństwa finansowego – ratownik nie pracując na kontrakcie, po prostu nie zarabia, co może wywoływać duży lęk i zatajanie objawów przez pracowników. Nic mi o takich zachowaniach nie wiadomo, ale zakładam, że to się może zdarzyć.

Personel medyczny nie może liczyć na systemowe wsparcie – to pojawia się tylko w pojedynczych placówkach. Coraz częściej na pracowników ochrony zdrowia nakładane są zakazy wypowiedzi.

Nie ma systemowego wsparcia psychologicznego, to fakt. A przydałoby się m.in. uruchomienie miejsc, w których pracownicy mogliby przenocować, jeśli nie chcą wracać do domu, bo boją się, że zakażą domowników. Nie stworzono też systemu wsparcia indywidualnego dla pracowników ochrony zdrowia. Personel medyczny w Polsce stosuje mechanizmy wyparcia, zamrażania emocji, dysocjacji, żartów czy czarnego humoru. Ciągle panuje przekonanie, że „jakoś sobie poradzimy”. Nie ma przestrzeni do tego, by osoby, które czują niepokój, bez przeszkód mogły o tym opowiadać. Dziś raczej bez zrozumienia przyjmuje się fakt, że ktoś mówi np. „boję się”, „przerasta mnie to”, „trudno mi patrzeć na cierpienie pacjentów”. Warto pamiętać o tym, że nie każdy chce rozmawiać o swoich obawach na forum, stąd warto ludziom pokazać, gdzie można zadzwonić i uzyskać indywidualne wsparcie psychologiczne. Z drugiej strony mamy do czynienia z przedłużającym się działaniem kryzysowym, co powoduje, że personel musi być zmobilizowany i odcięty emocjonalnie, „zamrożony”. To jest mechanizm obronny, który będzie wymagał przepracowania po zakończeniu tych działań właśnie po to, żeby zapobiec długoterminowym skutkom tłumienia emocji.

Ratownicy medyczni coraz częściej – i niemal jednym głosem – mówią, że o problemach w ochronie zdrowia alarmowali dużo wcześniej, jeszcze przed epidemią. Nietrudno wyczuć złość i frustrację.

Doskonale rozumiem ten żal i złość. To uzasadnione uczucia i postawy. Ale pytanie, jakie mi się narzuca, brzmi: „Co z tego wynika na dzisiaj?”. Rozważanie czy wspominanie tego, co było, nie zmieni naszego obecnego stanu, nie sprawi, że będziemy lepiej przygotowani na trudności ani nie spowoduje, że emocjonalnie lepiej sobie z nimi poradzimy. Jeśli ktoś wyraża taki żal, trzeba to oczywiście zaakceptować, ale warto zapytać: co teraz? Teraz mamy epidemię i trzeba skoncentrować się na krótkiej perspektywie czasowej, bo tak się zarządza kryzysami i wspiera ludzi w trudnym czasie. „Gdybanie” o przeszłości niepotrzebnie „nakręca” ludzi, powoduje gniew, jest przyczyną konfliktów. Taka postawa nic nie zmienia, a jedynie pogarsza stan emocjonalny i wciąga kolejne osoby w spiralę narzekania. W tym trudnym czasie odradzam koncentrowanie się na przeszłości.

Jak stworzyć bezpieczną przestrzeń do rozmowy o swoich obawach czy złości?

Jeżeli chcemy z kimś na ten temat porozmawiać, to dobrze wybrać osobę, która nie będzie pomniejszać i lekceważyć naszych reakcji, która nie powie „weź się w garść”, „no co ty, nie warto o tym myśleć, skupmy się na czymś innym”. Po prostu trzeba porozmawiać z kimś, z kim na co dzień czujemy się dobrze, z kim rozmowa nam pomaga. Dobrze też unikać takich rozmów w większym gronie, np. podczas posiłku, spotkań zespołu itd. To ważne, ponieważ jeśli ktoś otwarcie mówi o swoich obawach, nie zawsze spotyka się ze zrozumieniem. Jeżeli każdy z rozmówców doda coś trudnego od siebie, jeśli te negatywne bodźce będą podtrzymywane, wszyscy poczują się gorzej, a nie lepiej. Zalecam natomiast kontakty z psychologami, zwłaszcza tymi, którzy pracują w szpitalach i znają specyfikę środowiska. Oni na pewno są dobrze przygotowani do tego typu rozmów.

Jakie koszty psychiczne pandemii ponosi personel medyczny?

Począwszy od bezpośredniego kontaktu z pacjentem – każdy lekarz czy ratownik może być świadkiem czyjejś śmierci, zarówno w czasie epidemii, jak i bez niej. To ogromne obciążenie dla człowieka. Poza tym ratownicy mogą przejąć stres np. od rodziny pacjenta, który zachorował, a która nie była przygotowana na taki rozwój wydarzeń. Wtedy mówimy o wtórnym stresie pourazowym (PTSD – posttraumatic stress disorder).

Trudne jest także spotkanie z rodzinami, które nie mogą odwiedzać swoich bliskich na oddziałach zakaźnych. Trzeba przekazywać im informacje, które nie zawsze są pomyślne. Dla lekarzy to sytuacja, z którą wcześniej się na pewno spotykali, ale teraz, w czasie pandemii, zdarza się częściej. Takie momenty niełatwo odreagować. Lekarze zamrażają te emocje i odkładają je „na później”, co bywa bardzo trudne i może spowodować ostry stres i właśnie wtórne PTSD.

Dla wielu pracowników przekształcenie oddziału na zakaźny oraz troska o pacjentów, których się wcześniej nie znało, uruchomi poczucie braku kompetencji i braku kontroli. To także są potencjalne wyzwalacze stresu pourazowego. Poczucie kompletnej bezradności może być paraliżujące dla pracowników ochrony zdrowia i powodować tzw. kompleksowe PTSD. Podobnie wielokrotne narażenie na sytuacje związane z obserwowaniem śmierci czy cierpienia są prostą drogą do zwiększonego ryzyka wystąpienia PTSD. Dużym problemem jest też brak jasnych procedur postępowania w przypadku podejrzenia zakażenia u pracownika i bezwład służb, które mają pomóc w takich sytuacjach. To rodzi duży gniew i przekłada się też na zdrowie fizyczne.

Czy można się ochronić przed skutkami psychicznymi pandemii? Jak dbać o higienę umysłu?

W tym momencie na prewencję jest już za późno. Ważną rolę pełni edukacja prowadzona przed wydarzeniami, które mogą nastąpić. Personel musi usłyszeć, że w czasie pandemii spotka się z ryzykiem brania na siebie nadmiernej odpowiedzialności, z uczuciem bezradności, wściekłości, żalu. Rozwiązanie to zamrożenie emocjonalne, „odwrażliwienie” na sytuacje, które ich czekają. Taki proces rozpoczyna się w czasie studiów, gdy studenci słuchają opowieści kolegów, oglądają zdjęcia z wypadków. Wówczas przyzwyczają się do bodźców, sygnałów, z którymi w przyszłości się zetkną. Jednak to nie oznacza, że całkowicie się uodpornią. Są sytuacje, które zaskakują siłą oddziaływania na emocje.

Personel medyczny powoli zbliża się do momentu, w którym będzie musiał zadecydować, u kogo zastosować respirator, a u kogo nie. Pojawią się dylematy etyczne, które lekarze będą musieli rozwiązywać. Pomaga w takich momentach odwołanie się do procedur, które mają chronić pracowników przed braniem ciężaru decyzji na siebie. Częstszy też stanie się widok pacjentów, którzy umierają w samotności, lęku i tęsknocie za najbliższymi, a to nie pozostaje bez wpływu na psychikę personelu. Tutaj pomoże zrobienie czegoś dla pacjenta, co wykracza poza obowiązkowe procedury – potrzymanie za rękę, pogłaskanie, opowiedzenie dowcipu. Jest to próba zadbania o tych samotnych pacjentów, która zrekompensuje im brak bliskich przy łóżku szpitalnym.

Warto też przeprowadzić rozmowy z personelem na temat możliwości zdejmowania z nich nadmiernego poczucia odpowiedzialności. Doświadczone osoby czują już, że nie na wszystko mają wpływ, a młodsi stażem uczą się tego, że bezradność będzie emocją, która prędzej czy później (raczej prędzej) pojawi się w ich pracy. Warto pamiętać, że wielu rzeczy nie można kontrolować, że praca nie jest jedynym czynnikiem, który wpływa na szanse wyleczenia i uratowania pacjenta. Na to, jak obecnie funkcjonuje system ochrony zdrowia, składa się przecież wiele czynników, a to, czy uratuje się pacjenta, zależy też od jego indywidualnych cech i od czasu, w którym trafi do szpitala. Wyobrażam sobie jako psycholog, nie lekarz, że sposób „przechorowania” wirusa zależy także od stanu zdrowia pacjenta, od tego, czy dbał on o swoje zdrowie przed zachorowaniem, w jakim jest wieku itd. Te wszystkie czynniki, jeśli są uświadomione, mogą sprzyjać redukowaniu poczucia winy. Podobnie jak fakt, że system ma ograniczenia, na które pojedyncza osoba nie ma wpływu.

Kto ma im pomóc w przejściu przez czas pandemii?

Niestety, brakuje systemowego wsparcia psychologicznego dla pracowników. Nie każdy przełożony czy kierownik zespołu potrafi o takich sprawach rozmawiać ze swoimi podwładnymi. Niektórzy o tym rozmawiają, kierując się własną intuicją, ale warto zastanowić się nad tym, żeby – gdy tylko wszystko wróci do normy – prowadzić więcej szkoleń w tym zakresie i zadbać o odpowiednie wsparcie psychologiczne dla pracowników ochrony zdrowia. Na szczęście w obecnej sytuacji pojawiło się wiele organizacji i prywatnych instytucji, które personelowi medycznemu służą pomocą psychologiczną – za darmo. Na Kod Czerwony (fanpage na Facebooku dla ratowników medycznych o pomocy psychologicznej ) udostępniamy dane organizacji, które udało nam się ustalić i które się do nas zgłaszają.

Od początku wybuchu epidemii obserwujemy wiele akcji społecznych, mających na celu wsparcie personelu w tym trudnym czasie. Czy to również wpływa na samopoczucie medyków?

Myślę, że dla wielu z nich jest to duże wsparcie, na pewno też wielu jest wzruszonych taką reakcją społeczeństwa. Jednak trzeba zauważyć, że jest też sporo głosów osób, które mówią: „dopiero teraz sobie o nas przypomnieliście”.

Są rozżaleni.

Trudno się dziwić, bo chyba każdy, kto zna środowisko medyków, wie, że to nie jest łatwa praca, a warunki są czasem bardzo ciężkie. Niemniej uważam, że personel medyczny powinien docenić zaangażowanie Polaków i to, że chcą w jakikolwiek sposób pomóc w czasie pandemii i wyrazić prostą wdzięczność, żeby nie zniechęcać ludzi do siebie. Warto przyjąć to, co obywatele pragną ofiarować: posiłki, maseczki, czepki itd., i po prostu za to podziękować. To też okazja do tego, żeby zbudować pozytywny, ciepły wizerunek pracowników ochrony zdrowia. O tym też warto mówić we własnym gronie, bo jak to wszystko przycichnie, to – znając tendencje Polaków – rozpocznie się tylko rozliczanie z błędów. Rzadko wyciągamy pozytywne lekcje z takich sytuacji. Z drugiej strony to oddolne wsparcie może się kiedyś skończyć, bo zaangażowane firmy czy osoby prywatne również mogą mieć problemy z utrzymaniem płynności, więc to, co dobre, będzie limitowane i pojawi się lekkie rozczarowanie. W obecnej sytuacji trudno wyrokować, co nas czeka. To bardzo dynamiczne. Warto być elastycznym i uświadomić sobie, że to, co jest dzisiaj, jutro może być nieaktualne. Otwartość na zmiany i umiejętność kreatywnego rozwiązywania problemów to teraz dość istotne cechy wspomagające ogólną odporność psychiczną.

Zobacz także
  • #NieKłamMedyka
  • Ratownicy medyczni: ciągle brakuje sprzętu
  • Koronawirus a bezpieczeństwo personelu medycznego
Wybrane treści dla pacjenta
  • Koronawirus (COVID-19) a grypa sezonowa - różnice i podobieństwa
  • Test combo – grypa, COVID-19, RSV
  • Przeziębienie, grypa czy COVID-19?

Leki

Napisz do nas

Zadaj pytanie ekspertowi, przyślij ciekawy przypadek, zgłoś absurd, zaproponuj temat dziennikarzom.
Pomóż redagować portal.
Pomóż usprawnić system ochrony zdrowia.