Altruizm i egoizm dla zdrowia publicznego

25.04.2019
Z Łukaszem Jankowskim, prezesem Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie, rozmawia Jerzy Dziekoński
Jerzy Dziekoński

– Narracja dopuszczająca ruchy antyszczepionkowe do debaty sprawia, że głosy szkodzące zdrowiu publicznemu zaczynają funkcjonować w przestrzeni publicznej i zatruwają umysły osób bez dostępu do wiedzy profesjonalnej – mówi Łukasz Jankowski, Prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie.


Łukasz Jankowski

Jerzy Dziekoński: W zeszłym roku, jako lekarz rezydent, został Pan wybrany na stanowisko prezesa Okręgowej Izby Lekarskiej (OIL) w Warszawie, największej w Polsce. Dlaczego zdecydował się Pan kandydować i jak postrzega Pan działalność OIL za swojej kadencji?

Łukasz Jankowski: Kandydując, miałem poczucie, że izby lekarskie nie robią tyle, ile mogłyby robić dla zabezpieczenia praw lekarzy i poprawy naszego wizerunku w społeczeństwie. Na forach internetowych wielokrotnie czytałem niepochlebne opinie lekarzy na temat izb lekarskich. Zadawałem sobie pytanie, skoro jest tak źle z izbami lekarskimi, skoro jest to tak niepopularna instytucja, a przecież jesteśmy jej członkami i płacimy składki, to dlaczego sami nie weźmiemy udziału w wyborach i nie spróbujemy tej instytucji zmienić? Z poziomu prezesa widzę, że nie jest to takie proste. Mam jednak wrażenie, że idziemy do przodu. Mam silne poczucie, że to nasz samorząd. Izby lekarskie to jedyna instytucja, która z mocy ustawy zrzesza wszystkich lekarzy. W województwie mazowieckim jest to ogromna grupa prawie 32 000 osób, które chciałyby usłyszeć w samorządzie swój głos. Czuję się reprezentantem tego środowiska. Wiem też, że izba lekarska ma narzędzia, dzięki którym może wpływać na decyzje rządzących. Izba lekarska sama w sobie może być narzędziem do przeprowadzania zmian, bo to organizacja prestiżowa i z długimi tradycjami. Wchodząc do izby lekarskiej, jako lekarz rezydent z dość dużym doświadczeniem w negocjacjach, chcę to narzędzie wykorzystywać na rzecz środowiska lekarskiego.

Jak sądzę takie doświadczenie dała Panu działalność w Porozumieniu Rezydentów?

Moja działalność w Porozumieniu Rezydentów odegrała niebagatelną rolę – to ogromna liczba spotkań z decydentami, doświadczenie zebrane w czasie protestu rezydentów, sieć kontaktów i konkretne działania zmierzające w kierunku realizacji postulatów protestującego środowiska lekarskiego. Kandydowanie do izby lekarskiej było naturalną kontynuacją mojej działalności.

Szczepienia ochronne od dłuższego czasu są jednym z ważniejszych i głośniejszych tematów ochrony zdrowia podejmowanych przez różne środowiska. Jak widzi Pan miejsce warszawskiej OIL, ale też samorządu w ogóle, w działalności na rzecz propagowania wiedzy na temat szczepień ochronnych?

Temat szczepień rozpoczął się dla nas od pikiety antyszczepionkowców pod OIL w obronie lekarza, którego sprawa trafiła do Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej właśnie z powodu propagowania postaw antyzdrowotnych polegających na unikaniu szczepień ochronnych. To był pierwszy moment, w którym jako instytucja powołana do tego, aby nadzorować wykonywanie zawodu i sprawować nad nim pieczę, oprócz pracy poprzez sąd lekarski i rzecznika odpowiedzialności zawodowej poczuliśmy, że kwestia szczepień dotyczy nie tylko naszego środowiska, ale wychodzi znacznie szerzej, że jest to sprawa zdrowia publicznego. Oplakatowaliśmy wówczas izbę lekarską, zorganizowaliśmy punkt informacji o szczepieniach. Narodziła się myśl, że musimy się włączyć do działania i spróbować zahamować zwiększanie się liczby osób odmawiających zgody na szczepienia. Jeżeli pozostaniemy bezczynni, to i tak ten temat nas nie ominie. Środowisko lekarskie byłoby w takiej sytuacji stroną bierną, dlatego stanęliśmy na kolejnej barykadzie, tym razem naprzeciwko problemu coraz większej liczby odmów zgody na szczepienia. Mam poczucie, że najważniejsze jest tutaj nasze zaangażowanie i jednoznaczne opowiedzenie się za edukacją. Dotychczas wizja, która przyświecała w dyskursie publicznym, była zero-jedynkowa i polegała na unikaniu dyskusji z osobami, które są przeciwne szczepieniom ochronnym, potępianiu ich zachowania, straszeniu konsekwencjami chorób zakaźnych oraz ewentualnym karaniu, jeśli nie zastosują się do naszych zaleceń. Poszliśmy inną drogą, pokazując nasze lekarskie powołanie. Jesteśmy doradcami zdrowotnymi, którzy powinni również edukować. Pacjent sam podejmuje decyzję, a my musimy sprawić, aby ta decyzja była w pełni świadoma i oparta na rzetelnej wiedzy. Stąd wszystkie działania propagujące szczepienia ochronne nadal trwają.

Jesteśmy doradcami zdrowotnymi, którzy powinni również edukować. Pacjent sam podejmuje decyzję, a my musimy sprawić, aby ta decyzja była w pełni świadoma i oparta na rzetelnej wiedzy.

Jak ocenia Pan aktywność prozdrowotną i edukacyjną swoich kolegów po fachu w mediach społecznościowych, na przykład na Facebooku i Instagramie? W mediach społecznościowych obecny jest również m.in. Główny Inspektor Sanitarny (GIS). Czy uważa Pan, że to dobre miejsce do edukacji zdrowotnej społeczeństwa?

Media społecznościowe, biorąc pod uwagę zasięg, jaki można osiągnąć, są idealnym miejscem do edukacji i propagowania wiedzy na tematy prozdrowotne. Wydaje mi się, że środowisko lekarskie wciąż za mało działa w tym zakresie, o czym świadczy duża liczba odmów szczepień. W ostatnim kwartale 2018 roku było tylko 4000 odmów szczepień, czyli zaledwie 10% z całego roku (ok. 40 000). Trend mamy spadający. Czy przez nasze działania? Niestety, pewnie bardziej z tego powodu, że w ostatnim kwartale roku w Europie wybuchły epidemie odry, a u nas odnotowano zwiększoną zachorowalność na tę chorobę. Naszą rolą nie jest jednak straszenie. Nie chcemy, aby pacjenci szczepili się ze strachu, bo to krótkotrwała motywacja. Przestanie być głośno o nowych zachorowaniach na odrę i pacjenci wrócą do swoich nawyków. Mówimy więc wprost – to ma być świadoma decyzja oparta na ugruntowanej wiedzy medycznej. Ogromnie nas cieszy sondaż Centrum Badania Opinii Społecznej, według którego 93% respondentów uważa, że szczepienia ochronne są najlepszą metodą zapobiegania chorobom. Świadczy to o sporej świadomości, ale póki co mamy krajobraz negatywny – często to strach motywuje pacjentów do szczepień, a nie wiedza.

Jesień 2018 roku była bardzo gorącym okresem dla szczepień ochronnych – w Sejmie debatowano nad projektem ustawy znoszącej obowiązek szczepień ochronnych. Jak ocenia Pan dyskusję, która się wówczas toczyła? Czy w sejmowym głosowaniu powinny być w ogóle podejmowane decyzje kluczowe dla zdrowia publicznego?

To bardzo trudne pytanie. Mamy przecież demokrację i każdy powinien mieć prawo głosu w dyskusji. Z drugiej strony, polityczna dyskusja niesie ze sobą naprawdę dużą odpowiedzialność. Na grunt społeczeństwa, które chce być edukowane w zakresie szczepień (a w mojej ocenie nie jest dostatecznie edukowane), padły słowa, które spotęgowały już istniejący informacyjny chaos. Byliśmy zdecydowanie przeciwni skierowaniu projektu do komisji. Uważam, że ustawa znosząca obowiązek szczepień, która jest szkodliwa dla zdrowia publicznego, powinna być przez posłów, a zwłaszcza przez posłów lekarzy, od razu odrzucona. Narracja dopuszczająca ruchy antyszczepionkowe do debaty sprawia, że w przestrzeni publicznej zaczynają funkcjonować głosy, które szkodzą zdrowiu publicznemu, ponieważ zatruwają one umysły osób nie mających dostępu do rzetelnej wiedzy. Sejm jest miejscem podejmowania decyzji, ale powinny one się opierać na fachowej wiedzy i opiniach ekspertów, a nie na głosach i sporze ideowym.

Przy okazji sejmowych dyskusji nad szczepieniami ochronnymi pojawił się problem lekarzy, na szczęście marginalny, którzy są „sceptyczni” wobec szczepień ochronnych. Interweniował Pan natychmiast i złożył wniosek do Naczelnego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej Naczelnej Izby Lekarskiej w sprawie lekarzy-posłów, którzy 4 października ub.r. w głosowaniu opowiedzieli się za zniesieniem obowiązku szczepień. Czy jest postęp w tej sprawie? Czy zawodowo często spotyka się Pan z taką postawą u swoich kolegów?

Stawiam na solidarność społeczną – skoro zaszczepiłem własne dzieci, to mam prawo oczekiwać, że moje dziecko bawi się w bezpiecznym środowisku.

Myślę, że w sytuacji, kiedy jestem prezesem Izby Lekarskiej, koledzy nie odważyliby się prezentować takich poglądów. W sprawie posłów-lekarzy zwracaliśmy uwagę, że nie jest ważne to, że oni głosowali, ale to, że jako lekarze propagują postawy antyzdrowotne. To nie licuje z Kodeksem Etyki Lekarskiej i daje paliwo ruchom antyszczepionkowym. Doskonale pamiętam nadinterpretację antyszczepionkowców: „jesteśmy popierani przez posłów-lekarzy”. Posłowie ci, jako lekarze, dali sygnał, że widzą miejsce na publiczną dyskusję na temat utrzymania lub zniesienia obowiązku szczepień, podczas gdy tak naprawdę miejsca na tę dyskusję nie było, bo nie było argumentów merytorycznych, tylko emocjonalne. W całej tej sprawie była za to możliwość doinformowania społeczeństwa, z korzyścią zdrowotną dla Polaków, którzy chcą mieć wpływ na swoje zdrowie, chcą się edukować. I tę szansę zmarnowano! To edukacja powinna być podstawą rozsądnych wyborów na „tak” dla szczepień.

Jeśli chodzi o posłów-lekarzy, sprawa jest w toku. Została skierowana do Okręgowego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej Wielkopolskiej Izby Lekarskiej w Poznaniu. Jestem stroną w tej sprawie, miałbym zatem informacje, jeśli zostałyby podjęte jakieś decyzje.

W listopadzie 2018 roku OIL oraz Naczelna Izba Lekarska wystosowały również pismo do prokuratora krajowego o wszczęcie postępowania w związku z działalnością jednego z bardziej znanych działaczy i propagatorów nienaukowych metod leczenia i profilaktyki. Dlaczego zdecydował się Pan na taki krok? Czy nie jest to trochę walka z wiatrakami?

Ruchy antyszczepionkowe i pozamedyczne bardzo często posiłkują się działaniami prawnymi w celu zastraszenia swoich oponentów. Uważam, że w niektórych sytuacjach przedstawiciele tych ruchów posuwają się zbyt daleko, i jeżeli może dojść do szkalowania dobrego imienia, jak było w tym przypadku, do zarzutów niepopartych dowodami, które rozpowszechniają się w przestrzeni publicznej i naruszają zaufanie do zawodu lekarza w ogóle i zaufanie do lekarzy z danego szpitala, których sprawa bezpośrednio dotyczy, trzeba dać temu zdecydowany odpór. Droga prawna jest częściowo wyrazem naszej bezradności. Tylko w jaki sposób mamy dyskutować, skoro we wpisach w mediach społecznościowych pojawiają się oszczerstwa, kalumnie, granie na emocjach i manipulacje? Niestety z taką osobą dyskusja jest niemożliwa, dlatego trzeba było poprosić organy ścigania o zebranie materiału i udowodnienie, że ta osoba mija się z prawdą, a przedstawione oskarżenia kierowane pod adresem lekarzy są nieprawdziwe. Z tego, co wiem, w sprawie, którą na Facebooku opisywał pan, na którego działanie złożyliśmy zawiadomienie w prokuraturze, lekarze wykazali się empatią i należytą starannością. Nie mam dalszych informacji, na jakim etapie jest ta sprawa.

Gdy sejm odrzucił projekt ustawy znoszącej obowiązek szczepień, pojawiła się obywatelska inicjatywa ustawodawcza „Szczepimy, bo myślimy”, która zakłada możliwość egzekwowania realizacji obowiązku szczepienia dzieci przed przyjęciem do publicznych żłobków i przedszkoli. Izby lekarskie w całej Polsce poparły tę inicjatywę. Czy uważa Pan, że taka propozycja może wejść w życie?

Inicjatywa pojawiła się we Wrocławiu. Zostaliśmy do niej zaproszeni, ja sam jestem członkiem komitetu inicjatywy ustawodawczej. Chcemy zebrać 150 000 podpisów (ostatecznie nie udało się zebrać wystarczającej liczby podpisów - przyp. red.). Uważamy, że zbieranie podpisów jest bardzo dobrą okazją do edukacyjnych rozmów. Znam oczywiście historię społecznych projektów ustaw. Zawsze te projekty trafiają do szuflady albo są natychmiast odrzucane. Nie łudzę się, że tym razem będzie inaczej. Uważam jednak, że każdy podpis pod tym projektem to widoczny znak braku zgody na działalność ruchów antyszczepionkowych. Zależy nam na wywołaniu dobrej merytorycznie, edukacyjnej dyskusji. Nie uciekam od argumentów emocjonalnych. Szczepię moje dzieci, które są w żłobku, i mam prawo oczekiwać, że dzieci bawiące się z moimi dziećmi nie są narażone na odrę, bo są przeciwko niej zaszczepione. Stawiam na solidarność społeczną – skoro zaszczepiłem własne dzieci, to mam prawo oczekiwać, że moje dziecko bawi się w bezpiecznym środowisku. W pełni popieram ten projekt. Altruistycznie dla zdrowia publicznego i egoistycznie ze względu na moje dzieci.

W grudniu OIL w Warszawie razem z Markiem Posobkiewiczem, byłym GIS, oraz Michałem Byliniakiem, prezesem Okręgowej Rady Aptekarskiej w Warszawie, zorganizowała wykład dla rodziców oraz osób zainteresowanych szczepieniami „#Tak-DlaSzczepień – stawiamy na edukację”. Czy ten wykład cieszył się dużym zainteresowaniem? O co najczęściej pytano?

Chcielibyśmy, aby to zainteresowanie było większe. Na wykładzie było około 40 osób. Nawiązała się dyskusja. Na końcu padały pytania sprowokowane danymi, które zaprezentował doc. Wojciech Feleszko, na temat bezpieczeństwa szczepień, w tym bezpieczeństwa szczepionek skojarzonych. W społeczeństwie pokutują mity, że jeśli dziecko zaszczepimy sześcioma szczepionkami naraz, to podamy ogromną liczbę antygenów i zaszkodzimy mu. Wciąż żywe są też obawy o zawartość glinu w szczepionkach (p. Najczęstsze kontrowersje związane z bezpieczeństwem szczepień – przyp. red.). Doc. Wojciech Feleszko fenomenalnie omówił zmniejszenie ilości antygenów w szczepionkach w ostatnim czasie i udowodnił bezpieczeństwo szczepień. Rodzice oraz dziadkowie pytali przede wszystkim o bezpieczeństwo, pytania były bardzo praktyczne. Nie było przedstawicieli ruchów antyszczepionkowych. Najwyraźniej nie chcą się z nami edukować.

W oficjalnym piśmie skierowanym do GIS, Jarosława Pinkasa, wskazał Pan, że zamiast kar finansowych lepiej zorganizować obowiązkowe szkolenia dla rodziców, którzy nie wyrażają zgody na szczepienie swoich dzieci. Takie rozwiązanie wprowadzono m.in. w Niemczech. Czy taką edukację można by realizować w izbach lekarskich?

(…) kwestia szczepień dotyczy nie tylko naszego środowiska, ale wychodzi znacznie szerzej, że jest to sprawa zdrowia publicznego.

Jest to trudne do realizacji, ponieważ mamy problem z rejestrami osób, które nie szczepią dzieci. Antyszczepionkowcy twierdzą, że znają wiele sposobów na to, jak uniknąć szczepień, jak zmieniać placówki, żeby nie zostawiać śladu w rejestrach. Uważają, że w zasadzie do wieku szkolnego można unikać szczepień, nie będąc nigdzie raportowanym. To jest ogromny problem dotyczący e-dokumentacji i ogólnopolskiego rejestru, który przeszkadza w dalszym działaniu. Gdybyśmy mogli wychwycić osoby, które nie szczepią dzieci, mielibyśmy szansę na rozmowę i ustalenie przyczyny odmowy. Analiza dokumentacji daje wiedzę, czy są przeciwwskazania medyczne i pozamedyczne do szczepień. Jeśli pozamedyczne, to postulujemy szkolenie, a nie karanie. Wszyscy zgodzimy się z tym, że w ostatecznym rozrachunku kary nic nie dają. O realizację projektu należałoby zapytać Ministerstwo Zdrowia. Izba, nie tylko w Warszawie, lekarze pediatrzy i rodzinni przy odpowiedniej organizacji szkoleń na pewno wzięli by w niej aktywny udział. W dyskusji pojawiło się pytanie, kto miałby finansować takie szkolenia? Myślę, że izby lekarskie mogłyby zagwarantować kadrę. Natomiast jeśli chodzi o organizację, mogłyby się nią zająć urzędy wojewódzkie albo wojewódzkie stacje sanepidu.

Warszawska OIL finansuje również szczepienia dla dzieci członków OIL w Warszawie. W ramach akcji „Szczepimy – chronimy” pod patronatem GIS zaszczepiono blisko 500 lekarzy i farmaceutów. Czy uważa Pan, że takich akcji powinno być więcej? A może szczepienia personelu medycznego powinny być obowiązkowe?

Dostawaliśmy sygnały od lekarzy o tym, że nie dotarły do nich informacje, że izba lekarska prowadzi szczepienia, a w szpitalu dostali na przykład 20 szczepionek na 800 osób personelu.

500 osób do zaszczepienia, poza standardowym gabinetem lekarskim, to spory wyczyn organizacyjny. Byliśmy jednak profesjonalnie przygotowani, również na ewentualne niepożądane odczyny poszczepienne. „Szczepimy – chronimy” to wydarzenie nie tylko praktyczne – ze względów epidemiologicznych i edukacyjnych – ale i symboliczne: samorząd lekarski pomaga lekarzom zadbać o zdrowie lekarzy, a więc pośrednio pacjentów, stąd patronat GIS dla naszej akcji. Będziemy tę akcję cyklicznie powtarzać.

Na pewno wyszczepialność na grypę wśród lekarzy jest dalece niewystarczająca i powinna wynosić 100%. Musimy sami dać przykład, stąd akcja „Szczepimy – chronimy”.

Jestem coraz bliższy opinii, że szczepienia pracowników ochrony zdrowia powinny być obowiązkowe. Jeżeli pracodawca jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo i higienę pracy, i został do tego prawnie zobowiązany, to jednym z jego obowiązków jest zabezpieczenie pracownika przed możliwością zarażenia się, na przykład grypą. Wiem, że tym co blokuje lekarzy przed szczepieniem, jest przede wszystkim brak czasu. Gdyby skoordynowano szczepienia w miejscu pracy, myślę, że wyszczepialność znacznie zwiększyłaby się w środowisku lekarskim.

W ramach akcji „Szczepimy – chronimy” rozpoczęliśmy także refundację szczepień przeciwko meningokokom dla dzieci lekarzy z OIL w Warszawie. Ryzyko zakażenia się mamy lub taty w pracy zwiększa ryzyko zakażenia u naszych dzieci. Widok pacjenta chorego z powodu zakażenia meningokokowego rozszerza wyobraźnię i zachęca do szczepień. Statystyki pokazują, że wielu rodziców będących lekarzami interesuje się realizacją zalecanych szczepień przeciwko meningokokom.

Dziękuję za rozmowę.

Łukasz Jankowski – lekarz rezydent, w trakcie specjalizacji z nefrologii. Prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie. Doktorant I Wydziału Lekarskiego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Ukończył I Wydział Lekarski WUM, jest także absolwentem Podyplomowych Studiów Menedżerskich z Zarządzania w Ochronie Zdrowia na Uniwersytecie Warszawskim. Członek Naczelnej Rady Lekarskiej, członek Zarządu, a wcześniej wiceprzewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL. Jeden z sygnatariuszy Porozumienia z 8 lutego 2018 roku pomiędzy Ministrem Zdrowia a Porozumieniem Rezydentów.

Reklama

Napisz do nas

Zadaj pytanie ekspertowi, przyślij ciekawy przypadek, zgłoś absurd, zaproponuj temat dziennikarzom.
Pomóż redagować portal.
Pomóż usprawnić system ochrony zdrowia.

Przegląd badań