×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Więcej szacunku - strona 2

Małgorzata Solecka
Kurier MP

Zwłaszcza, że poradę „więcej pokory” minister mógłby dedykować sobie i kierowanej przez siebie instytucji. Znów przywołam GUS, tym razem informację o długości trwania życia. „W 2019 r. w Polsce mężczyźni żyli średnio o 18 lat dłużej niż w połowie ubiegłego stulecia, natomiast kobiety o 20 lat dłużej. Na skutek epidemii COVID-19 i związanej z nią zwiększonej liczby zgonów, trwanie życia w 2021 r., w porównaniu z 2019 r., uległo skróceniu o 2,3 roku w przypadku mężczyzn oraz o 2,1 roku w przypadku kobiet”. Polska ma jeden z najwyższych w UE wskaźników zgonów nadmiarowych. Oczywiście, nie za wszystko odpowiada minister zdrowia i rząd, ale nawet tylko częściowa odpowiedzialność za popełnione błędy, zwłaszcza jesienią 2020 r., wystarczyłaby, by uderzyć się we własne piersi i w sobie szukać pokładów pokory.

Tymczasem minister rozgrzeszył się z owych nadmiarowych zgonów już dawno, mówiąc, że Polacy w sumie sami są sobie winni, bo nie dbają o zdrowie. Klasyczna półprawda.

Właśnie na takich półprawdach Adam Niedzielski buduje swój przekaz. Rezydenci nie chcą pracować w szpitalach powiatowych? Nieprawda. Podejmą tam pracę chętnie, jeśli zostaną określone akceptowalne warunki, i bynajmniej nie chodzi wyłącznie o wynagrodzenie czy kwestie socjalne, jak mieszkanie czy dojazd. Również o program kształcenia, lekarz podczas specjalizacji musi się kształcić, a nie łatać luki w grafikach.

Sporo już powiedzieliśmy o kłamstwach i półprawdach dotyczących finansowania ochrony zdrowia. Ale ja mam inny przykład żonglowania liczbami. Emigracja zarobkowa lekarzy. Nie ma to jak porównać odległy już rok 2015 z rokiem 2021. Niby wszystko w porządku – początek rządów PiS i ostatni rok z pełnymi danymi. Tylko że przez przypadek jest to rok pandemii, w którym wszystko zostało zamrożone. Ci, którzy pracowali za granicą, zostali tam…

… choć jedna z posłanek PiS domagała się od Niemiec, by oddali polskich lekarzy na potrzeby walki z pandemią.

Lekarze z Polski w czasie pandemii nie wyjeżdżali, bo po pierwsze wiedzieli, że tu są potrzebni, pracy był ogrom, były oczywiście też lepsze warunki finansowe. To też nie był dobry czas na zmiany, czego dowiodły też nasze doświadczenia z otwarciem rynku pracy dla lekarzy spoza UE – do początku 2022 r. przybywało ich niezwykle wolno, sytuację zmienił atak Rosji na Ukrainę, ale tu też zahaczamy o żonglerkę: minister chwali się, że w systemie przybyło lekarzy, bo więcej przyjechało z Ukrainy i Białorusi, niż z Polski wyjechało. Zmiana netto poniżej jednego procenta. Kontra wiedza, wynikająca z rejestrów, że co trzeci lekarz jest już w wieku emerytalnym.

A może jest tak, że to nie jest półprawda, tylko brak wiedzy? Gdy minister mówi o emigracji lekarzy, wspomina lata 90. i kierunki – Niemcy, Francja, Skandynawia. Rzeczywiście, od połowy lat 90. w ciągu dekady z Polski wyjechało, według szacunków, ok. 15 tys. lekarzy – przede wszystkim młodych, często zaraz po skończeniu studiów, niektórzy z nich zresztą w ogóle nie podejmowali pracy w zawodzie. Największa fala, i to jeszcze ciągle młodych, ale już specjalistów, ruszyła po naszej akcesji do UE, a głównym kierunkiem była Wielka Brytania. I to ta wyrwa przesądza o naszych problemach kadrowych.

A gdy minister mówi o wynagrodzeniach lekarzy, to wie o czym mówi? „Jeśli chodzi o poziom średnich wynagrodzeń lekarzy, to od pewnego czasu nie mogą narzekać. Analiza zeznań skarbowych w grupie lekarzy pokazuje średnie zarobki na poziomie wynagrodzeń powyżej 20 tys. zł. To nie są małe pieniądze. I nawet jeśli zarobki te wynikają z pracy w więcej niż jednym miejscu na tle średnich zarobków Polaków, lekarze wypadają naprawdę bardzo dobrze”. Bardzo łatwo ministrowi przychodzi powiedzieć „zarobki te wynikają z pracy w więcej niż jednym miejscu”, a to oznacza, nierzadko, pracę w wymiarze 250-300 godzin miesięcznie. Dobrze ponad dwóch etatów przeliczeniowych. Są zawody, w których zarabia się znacząco więcej niż owe 20 tys. zł na jednym etacie. Zawody, w których odpowiedzialność niekoniecznie jest tak ogromna, jak w przypadku lekarzy.

A może właśnie tu dochodzimy do sedna i wątki się łączą? Bo jeśli minister zapowiada, że będzie chciał premiować lekarzy pracujących tylko w publicznym systemie i podejmie prace nad takimi rozwiązaniami, a jednocześnie już podejmuje pewne kroki – umożliwienie otwierania kierunków lekarskich w niemal każdej szkole wyższej, kredytowanie studiów, związane z obowiązkiem przepracowania dziesięciu lat w publicznym systemie, to łatwiej zrozumieć niepokój lekarzy: minister chce rozerwać spiralę wynagrodzeń, przynajmniej w sektorze publicznym, a może w ogóle. Lekarze przestaną dyktować stawki. To brzmi sensownie.

Brzmiałoby, raczej. Nie ma raczej wątpliwości, że dyplom „starej” uczelni będzie mieć inną wagę niż dyplom – nie chciałbym nikogo urazić, więc nie wymienię żadnej szkoły wyższej, która uruchomi kierunek lekarski w najbliższych latach. Czarny scenariusz to rzeczywista felczeryzacja medycyny, kształcenie „lekarzy dwóch prędkości”, a z czasem – obniżenie poziomu studiów medycznych, być może poza najbardziej elitarnymi uczelniami, i – obym był złym prorokiem – problemy z uznawaniem dyplomów lekarskich w ramach UE. To oczywiście zapewni przyrost kadr w polskim systemie ochrony zdrowia. Czy zapewni jakość, którą Ministerstwo Zdrowia dzierży wysoko na sztandarze?

Ministerstwo Zdrowia może oczywiście twierdzić, że lekarze bronią swoich zdobyczy płacowych, miejsc pracy. Może przeciwstawiać nasze postulaty interesom pacjentów. Ale w najgłębszym interesie pacjenta jest to, by leczył go dobrze wykształcony lekarz, a nie jakikolwiek.

Lepszy zmęczony lekarz niż żaden – przypomniała mi się wypowiedź byłego ministra zdrowia, przy okazji akcji „jeden lekarz, jeden etat” z 2017 roku. Ale problem polega na tym, że nawet nadprodukcja lekarzy – nadprodukcja w stosunku do naszych możliwości – nie zaspokoi potrzeb. Mamy tak ogromną lukę, która będzie rosnąć ze względu na demografię, że owi niedostatecznie wykształceni lekarze też nie zmienią, za bardzo, układu sił. Chyba że rzeczywiście będą mogli znaleźć zatrudnienie wyłącznie w polskim sektorze publicznym.

To jest bardzo realny scenariusz, nawet jeśli w tej chwili wydaje się z gatunku science-fiction. Pozostając w klimacie opowieści nie z tego świata – czy nie wydaje się dziwne, że minister, który powołał zastępcę ds. dialogu, który podczas konferencji naukowych mówi o humanistycznych aspektach uprawiania medycyny, o koniecznym partnerstwie i odejściu od patriarchalnych wzorców uprawiania tego zawodu, staje i wygłasza połajanki, poucza i wyznacza granice, kto może się czym zajmować?

Minister nie jest lekarzem.

W całym kierownictwie ministerstwa jest jeden profesjonalista medyczny, lekarz. Może to jest jedno ze źródeł problemów ze zrozumieniem naszej perspektywy. Może dlatego minister uważa, że nic się nie stanie, gdy zaatakuje frontalnie lekarzy rodzinnych, nawet zaznaczając, że mówi tylko o części z nich, czyli o Porozumieniu Zielonogórskim i Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce. Może dlatego tak łatwo powiela oskarżenia, że w czasie pandemii lekarze byli niedostępni, nadużywali teleporad. „Porozumienie Zielonogórskie już wielokrotnie pokazywało, że bezpardonowo walczy o warunki finansowe, podejmując strajki kosztem bezpieczeństwa pacjentów”. To bardzo ostre słowa. Przypomnę może, że w 2019 roku Sąd Lekarski Wojskowej Izby Lekarskiej ukarał byłego ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza za bardzo podobną wypowiedź pod adresem lekarzy rodzinnych ze stycznia 2015 roku. Arłukowicz jest lekarzem, więc został ukarany za naruszenie Kodeksu Etyki Lekarskiej, bo „wypowiadając się publicznie w mediach w dniach 5 i 6 stycznia 2015 roku, nie dochował należytej staranności w formułowaniu opinii o działalności zawodowej grupy lekarzy rodzinnych w Polsce, publicznie ich dyskredytując”. Obecny minister zdrowia nie jest lekarzem, ale to nie znaczy, że nie powinien dochowywać należytej staranności w formułowaniu ocen, ani tym bardziej, że może dyskredytować tych, którzy nie zgadzają się z jego decyzjami, którzy je krytykują. Polemika – jak najbardziej. Dyskredytacja – nie.

Minister powiela oskarżenia, bardzo często fałszywe, o nadużywaniu teleporad w czasie pandemii. Tymczasem przypomnę, że za organizację systemu na wszystkich poziomach odpowiadają nie lekarze, ale właśnie minister zdrowia. Lekarze poruszają się w takich granicach, jakie zakreślają urzędnicy.

Pana nazwisko w wywiadzie pojawia się bodaj raz, w kontekście systemu no-fault. W materiale przypomiano, że wprowadzenie tego systemu ogłosił Pan podstawowym celem tej kadencji samorządu.

Zdania nie zmienię, choć okoliczności w stosunku do maja się wyraźnie zmieniły. Choćby dlatego, że minister Adam Niedzielski najwyraźniej zapomniał o wszystkich rozmowach, jakie odbyliśmy na ten temat. O wszystkich swoich wypowiedziach, i o wypowiedziach swojego współpracownika, Rzecznika Praw Pacjenta, na temat tego, jak kluczowe znaczenie w budowie systemu opartego o jakość ma system, w którym państwo nie skupia się na szukaniu winnych niepożądanych zdarzeń medycznych, ale na ich sprawnej i godziwej kompensacji oraz wyciąganiu wniosków ze zgłoszonych błędów tak, by im zapobiegać w przyszłości.

Projekt, jaki ministerstwo przedstawiło w ubiegłym roku, był dla nas nie do zaakceptowania. Ale dziś minister zdaje się nie pamiętać nawet o tym, że sam przecież proponował okrojony, wypaczony, ale jednak system no-fault. Taki, który byśmy kontestowali i krytykowali, ale jednak zwalniający lekarza czy pielęgniarkę, warunkowo, z odpowiedzialności karnej.

Dziś Adam Niedzielski mówi: „My skonstruowaliśmy system, który gwarantuje, że po zgłoszeniu błędu, będzie instytucja nadzwyczajnego złagodzenia kary. Środowisko lekarskie chciało pełnego braku odpowiedzialności karnej, ale jest to coś, co jest nieakceptowalne nie przez samo ministerstwo zdrowia, ale społecznie. Całkowity brak odpowiedzialności karnej oznaczałby, że zawód lekarza jest traktowany zupełnie inaczej niż wszystkie inne zawody, gdzie również może dochodzić do śmiertelnych incydentów. Nie ma więc przesłanek, żeby akurat ten zawód miał takie uprzywilejowanie”. Jeśli dodam, że nigdy środowisko lekarskie nie chciało „pełnego braku odpowiedzialności karnej”, bo jest dla nas oczywiste, że w przypadku działania umyślnego czy rażącego zaniedbania, zwłaszcza gdy mowa o zgonie pacjenta, taka odpowiedzialność musi być, chyba nikt nie będzie zdziwiony. Kolejna półprawda.

Podobnie jak to, że minister rozgranicza w tej sprawie, czego chcą lekarze (braku odpowiedzialności karnej), czego pacjenci (kompensacji), a czego samo ministerstwo „patrząc ekspercko” (rejestru zdarzeń niepożądanych). Otóż środowisko lekarskie wspólnie z organizacjami pacjentów bardzo jasno mówi, że chce systemu no-fault, łączącego te elementy.

Minister deklaruje, że cały czas możliwy jest dialog. Wystarczy przyjść, drzwi pozostają otwarte, dla wszystkich.

Jestem zdecydowanym zwolennikiem dialogu. I w ciągu tych już ponad dwóch miesięcy kierowania samorządem lekarskim miałem nadzieję, że dialog z Ministerstwem Zdrowia jest i będzie możliwy. W tej chwili zastanawiam się jednak, czy aby na pewno. Prowadzenie dialogu jest możliwe wyłącznie przy dobrej woli obu stron. Ja tej dobrej woli po stronie ministra zdrowia nie widzę, widzę natomiast wiele czynników, które rozmowę opartą na wzajemnym szacunku i zaufaniu utrudniają. Uniemożliwiają.

Rozmawiała Małgorzata Solecka

30.07.2022
strona 2 z 2
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta