Dlaczego zamiast ambulansu jedzie wóz strażacki

07.02.2018

Poszkodowany w stanie nagłego zatrzymania krążenia to idealny przykład na to, że integracja działań wszystkich służb ratujących życie jest niezbędna – mówi Jerzy Jaskuła, ratownik medyczny, założyciel i prezes Fundacji „Ratuj Życie”.


Prezes Fundacji "Ratuj Życie" Jerzy Jaskuła. Fot. 3KStudio

Renata Kołton: Zabrakło karetki, więc do reanimacji mężczyzny z zatrzymanym krążeniem dyspozytor wysłał strażaków. Czy takie zdarzenie, jakie ostatnio odnotowano w Bydgoszczy, powinno niepokoić?

Jerzy Jaskuła: Moim zdaniem to bardzo dobra wiadomość, że dyspozytor Pogotowia Ratunkowego poprosił o pomoc Państwową Straż Pożarną, co przyspieszyło rozpoczęcie resuscytacji osoby będącej w stanie zagrożenia życia. Strażacy przechodzą 66-godzinny kurs kwalifikowanej pierwszej pomocy. Są merytorycznie i praktycznie przygotowani do udzielania pierwszej pomocy. Ponadto ich wozy są wyposażone w odpowiedni sprzęt: worek samorozprężalny, tlen, sprzęt do udrażniania dróg oddechowych, coraz częściej również defibrylator AED.

Warto dodać, że ustawa o Państwowym Ratownictwie Medycznym zakłada współpracę wszystkich podmiotów, które są ustawowo powołane do pomocy osobom w stanie nagłego zagrożenia życia. Zespoły Ratownictwa Medycznego (ZRM), Straż Pożarna, Policja – wszystkie te służby są szkolone z zakresu pierwszej pomocy. Oczywiście w różnej formie i w różnym zakresie, ale dla każdej z nich najwyższą wartością jest ludzkie życie.

W Polsce nie jesteśmy jednak przyzwyczajeni do sytuacji, w których zamiast karetki przyjeżdża Straż Pożarna.

Doświadczenia innych krajów pokazują jednak, że sytuacjach, kiedy czas dotarcia z pomocą jest krytyczny, integracja działań ZRM z pozostałymi służbami znacznie zwiększa szansę poszkodowanego na przeżycie. W Londynie przeprowadzono program pilotażowy dotyczący skuteczności resuscytacji krążeniowo-oddechowej u osób, które doznały nagłego zatrzymania krążenia w miejscu publicznym. O zdarzeniu informowano równocześnie członków ZRM i policjantów. W 80% przypadków na miejsce pierwsze docierały zespoły ratownictwa medycznego, w 20% pierwsi byli policjanci. Łącznie w 510 przypadkach na 754 przypadki użyto AED, a powrót spontanicznego krążenia nastąpił u 155 osób, czyli u prawie 30%! To bardzo dobry wynik.

Poszkodowany w stanie nagłego zatrzymania krążenia stanowi idealny przykład, który pomaga zrozumieć, jak bardzo potrzebna jest integracja działań wszystkich służb w sytuacji, kiedy potrzebne jest natychmiastowe podjęcie działań ratujących życie. Statystycznie tylko co 10 osoba, która doznaje nagłego zatrzymania krążenia, ma szansę przeżyć do momentu wypisu ze szpitala. Skuteczność defibrylacji spada o około 10% z każdą minutą, w której poszkodowany czeka na pomoc.

Istnieje jednak cały szereg wytycznych, których wdrożenie może poprawić statystykę przeżywalności w takich sytuacjach. Jeżeli uciskanie klatki piersiowej rozpocznie od razu świadek zdarzenia, np. instruowany telefonicznie przez dyspozytora medycznego, to szanse poszkodowanego rosną nawet trzykrotnie. Jeśli jest możliwe natychmiastowe dostarczenie na miejsce defibrylatora AED, czy to z budynku publicznego, czy to przywiezionego np. przez strażaków, to szansa na przeżycie znowu kilkakrotnie rośnie. Dlatego możliwość zaalarmowania w takich przypadkach wszystkich służb w wielu krajach funkcjonuje już od dawna.

Operator numeru alarmowego 112 przyjmując zgłoszenie np. o katastrofie na autostradzie, może jednym kliknięciem przekazać tę wiadomość do Pogotowia Ratunkowego, Straży Pożarnej i Policji. Nie ma też żadnych przeciwwskazań, żeby w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia dyspozytor Pogotowia Ratunkowego mógł zrobić to samo. Zwłaszcza jeśli widzi, że najbliższy ZRM może dojechać na miejsce zdarzenia później niż wóz strażacki – karetki mają wbudowane systemy GPS. Ma to szczególne znaczenie, jeśli do zdarzenia dochodzi na terenach trudno dostępnych. Ponadto niejednokrotnie w danej gminie czy miejscowości nie stacjonuje ZRM, ale jest remiza i Ochotnicza Straż Pożarna.

A czy wysyłanie Straży Pożarnej do rodzącej kobiety – takie zdarzenie kilka miesięcy temu także miało miejsce w Bydgoszczy – to również właściwa decyzja?

Jeżeli w systemie nie ma wolnej karetki, to dyspozytor medyczny może poprosić o pomoc strażaków w pierwszej fazie udzielania pomocy, zanim na miejsce dotrze ZRM. Strażacy nie są szkoleni stricte w odbieraniu porodów, ale wiedzą, jak postąpić z nieprzytomną ciężarną, jak resuscytować noworodka. Te zagadnienia należą do programu kursu kwalifikowanej pierwszej pomocy.

Dlatego wydarzenia z Bydgoszczy to dla mnie bardzo pozytywny sygnał. Przykład skutecznej współpracy między służbami, z których każda ma oczywiście swój zakres obowiązków, ale w wielu sytuacjach ich działania powinny być zintegrowane.

Obydwa przypadki dysponowania Straży Pożarnej, o których rozmawiamy, wynikały jednak bezpośrednio z chwilowego braku karetki. Wszystkie ZRM były zajęte, choć w okolicy nie nastąpiło żadne zdarzenie masowe czy katastrofa, w wyniku której wezwań mogło być więcej. To budzi obawę, że mamy po prostu za mało ambulansów.

W Polsce od kilku lat liczba ZRM utrzymuje się na podobnym poziomie – około 1500. W poszczególnych województwach ta liczba jest ustalana z uwzględnieniem wskaźników dla danej populacji i wymagań dotyczących czasu dojazdu. Zgodnie z ustawą mediana czasu dojazdu ZRM w mieście powinna wynosić 8 minut, a maksymalny czas dotarcia – 15 minut. Poza miastem medianę ustalono na 15, a maksymalny czas na 20 minut.

Problem nie dotyczy zbyt małej liczby karetek. Chodzi o sposób, w jaki są one dysponowane. System Państwowego Ratownictwa Medycznego jest dziś nadużywany do interwencji, w których nie mamy do czynienia ze stanami zagrożenia życia. Niewydolność innych podmiotów opieki zdrowotnej sprawia, że przeładowane są szpitalne oddziały ratunkowe i pogotowie łata deficyty w różnych obszarach ochrony zdrowia. Karetkę pacjenci bardzo często wzywają w sytuacjach, w których nie zadziałała odpowiednio podstawowa, ambulatoryjna czy nocna opieka zdrowotna, a lekarz bądź pielęgniarka środowiskowa nie dotarli na wizytę domową.

ZRM często realizują więc zlecenia, które tak naprawdę nie należą do ich kompetencji. Brakuje jednak zarówno jasnych kryteriów, kiedy zgłoszenia można nie przyjąć, jak i ochrony prawnej dyspozytorów, których odmowa przyjęcia zgłoszenia obarcza ryzykiem odpowiedzialności zawodowej.

Myślę, że przy obecnej organizacji systemu Państwowego Ratownictwa Medycznego powinniśmy rozważyć aspekt etyczny. Czy wysłanie ZRM do stanów, które nie są stanami zagrożenia życia, nie naraża tych, których życie rzeczywiście jest zagrożone.

Czy wiemy, jak często zdarza się w Polsce sytuacja, w której z powodu braku karetki do poszkodowanego jedzie w pierwszej kolejności Straż Pożarna?

Statystki takich przypadków w skali całego kraju nie są obecnie prowadzone, ale nie ma ich dużo. Do zatrzymania krążenia w miejscu publicznym najczęściej dochodzi w dużych miastach; statystycznie są to 1–2 przypadków na dobę. Myślę, że strażacy i policjanci nie mają powodu, żeby się obawiać, że będą mocno obciążeni wezwaniami do udzielenia pierwszej pomocy.

Pogotowie Ratunkowe, Straż Pożarna, Policja – wszystkie trzy służby powołane są do ochrony życia ludzkiego. Z pewnością nie powinno nas dziwić ich równoczesne zadysponowanie w przypadku nagłego zatrzymania krążenia, gdy czas rozpoczęcia uciśnięć klatki piersiowej i dostarczenia defibrylatora jest krytyczny. Mam nadzieję, że dobra współpraca służb pozwoli na to, że w podobny sposób będą one działać w całej Polsce. Życzę tego wszystkim poszkodowanym, którzy doznają nagłego zatrzymania krążenia. Nie ma bowiem znaczenia, kto podejmie pierwsze uciśnięcia – ważne, by stało się to jak najszybciej!

Rozmawiała Renata Kołton

Jerzy Jaskuła – ratownik medyczny, instruktor, nauczyciel akademicki. Założyciel i prezes Fundacji Ratuj Życie. Współautor inicjatywy „Ratownictwo Po Godzinach”.

Leki

Napisz do nas

Zadaj pytanie ekspertowi, przyślij ciekawy przypadek, zgłoś absurd, zaproponuj temat dziennikarzom.
Pomóż redagować portal.
Pomóż usprawnić system ochrony zdrowia.