W Polsce jest prawie 360 tys. placówek uprawnionych do sprzedaży leków. Z tego zaledwie 13 tys. to apteki i punkty apteczne – pisze „Rzeczpospolita”. Faktyczny nadzór sprawowany przez inspekcję farmaceutyczną dotyczy jedynie 4% rynku medykamentów – dodaje „Dziennik Gazeta Prawna”. Tymczasem z raportu dla Reckitt Benckiser wynika, że poza aptekami kupujemy 489 mln tabletek przeciwbólowych rocznie.
Fot. Martin Vorel/Unsplash
Z odpowiedzi Głównego Inspektora Farmaceutycznego na zapytanie posła PO Rajmunda Millera wynika, że organy państwa nie dysponują nawet dokładną informacją o liczbie miejsc prowadzących obrót produktami leczniczymi. Placówki te nie mają bowiem obowiązku zgłaszania prowadzenia takiego obrotu. Ani inspekcja farmaceutyczna, ani sanepid nie mają możliwości skontrolowania, czy punkty sprzedaży funkcjonują prawidłowo oraz czy leki są właściwie przechowywane.
Część farmaceutów uważa, że należałoby z przepisów wykreślić możliwość sprzedaży leków przez sklepy ogólnodostępne. Miller sądzi jednak, że takie rozwiązanie nie zyskałoby społecznego poparcia. Jak mówi, realną do wprowadzenia zmianą jest ograniczenie wielkości opakowań w sklepach do nieprzekraczających dawki maksymalnej.
– Ustawodawca zakłada, że „w sklepach ogólnodostępnych osoby wydające produkty lecznicze muszą posiadać wiedzę z zakresu: zastosowania, przechowywania sprzedawanych produktów leczniczych, nabytą z informacji zawartych w ulotkach załączanych do produktów leczniczych”. Mamy egzaminy na kartę rowerową i pływacką, ale przyjmujemy fikcję, że na lekach kilkadziesiąt milionów Polaków zna się z automatu – komentuje Marek Tomków, członek Naczelnej Rady Aptekarskiej, były wojewódzki inspektor farmaceutyczny. – Uprawnienia kontrolne inspekcji farmaceutycznej są mniejsze niż kontrolera w tramwaju. W dodatku nie wiadomo, gdzie iść na kontrolę, bo nie ma rejestrów.