×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

dziennikarski_Od czego może uzależnić się dziecko

Małgorzata Solecka

Rozmowa z dr Ewą Woydyłło, psycholożką, specjalistką terapii uzależnień

Małgorzata Solecka: Od czego może uzależnić się dziecko, nastolatek?

Ewa Woydyłło: Od wszystkiego, od czego uzależniają się ludzie dorośli. Tutaj nie ma żadnego rozróżnienia. Od wszystkiego, co zapewnia przyjemność, ulgę. Przyjemność w jej ekstatycznym wymiarze, przyjemność biologiczną. To mogą być chemiczne substancje, które wywołują fale rozkoszy, wprawiają umysł w stan nirwany, prowadzą do utraty świadomości. To może być pornografia czy po prostu seks. A może to być tablet, gry komputerowe, telewizor, słodycze czy też szerzej – śmieciowe jedzenie. Dosłownie wszystko, jedynym ograniczeniem jest dostępność.

Dzieci uzależniają się szybciej niż dorośli?

Szybciej i łatwiej. Choćby dlatego, że większość dorosłych jest ograniczona zadaniami, poczuciem odpowiedzialności. Mają swoją pracę, muszą zarabiać, spłacać zobowiązania, opiekować się rodziną. To ich w pewnym sensie ogranicza, chroni przed szybkim uzależnieniem. Dziecko, nastolatek, takich ograniczeń nie ma. Poczucie obowiązku się dopiero wykształca – przecież nawet szkolne sprawy bardziej są obowiązkiem rodziców, niż dziecka.

Dzieci przeżywają trudności, z którymi nie potrafią sobie poradzić. To może być strach przed szkołą, przed niepowodzeniem, obawa przed odrzuceniem przez kolegę albo całą grupę czy po prostu – uczucie niepewności, niepokoju. Dorośli przeżywają podobne lęki, ale proces dorastania polega na nabywaniu doświadczeń, jak sobie z tymi lękami radzić. To, co dla dorosłego jest przykrością, dla dziecka często jest przeżyciem traumatycznym, czymś na kształt końca świata. Niektóre dzieci bardzo łatwo wpadają w przygnębienie, poddają się strachowi czy rozpaczy. Stąd prosta droga do szukania czegoś, co przyniesie ulgę. Im więcej problemów, z którymi dziecko musi się mierzyć samotnie, tym większe prawdopodobieństwo, że sięganie po papierosa, piwo, grę komputerową czy seksualne doznania, a po pewnym czasie wejdzie to w nawyk.

Kiedyś nie było to tak oczywiste.

Życie przez ostatnie dekady bardzo się zmieniło. Z jednej strony pojawiło się wiele nowych, stresogennych sytuacji czy bodźców. Z drugiej – eksplodowały możliwości konsumpcji przeróżnych dóbr. Cokolwiek byśmy nie mówili na temat biedy w Polsce, jest oczywiste, że żyjemy w czasach dobrobytu, otoczeni przedmiotami, doznaniami, możliwościami. Nie to jednak przesądza o zmianie.

Dziś dzieci, w każdym razie większość czy duża część, są puszczone samopas. Bez nadzoru. Bez obecności najbliższych. Rodzice pracują, chcą realizować swoje pasje, korzystać z życia, żyją w pędzie. Dziecko jest podrzucane do przedszkola, szkoły, zostawiane z opiekunkami, jak się da – z babciami, które kochają, ale czasami w tej miłości brakuje mądrości. Takiej, która na przykład nie pozwoli dziecku objadać się słodyczami, bo wie że to jest szkodliwe. Nie tylko dlatego, że grozi otyłość czy próchnica, ale również – uzależnieniem od cukru, które może się prowadzić do innych używek.

Samotność dzieci jest dziś powszechnym zjawiskiem?

Może nie powszechnym, ale bardzo poważnym. Na pewno są rodziny, w których najważniejsza jest bliskość, bycie razem, w których jest dużo śmiechu, zabawy. Domy, w których dzieci lubią przebywać i w których więzy rodzinne są mocne i naturalne. Ale dużo jest domów, w których dzieci po prostu się boją. I nie musi to oznaczać patologii, tak jak ją rozumie się powszechnie. Dziecko nie czuje się pewnie w domu, w którym od małego, niemal natychmiast gdy zacznie mówić, słyszy: - Daj mi spokój! Nie gadaj tyle! A gdy skończy osiem lat, rodzice rozmawiają tylko na temat stopni, postępów w szkole.

Ale przecież tylu młodych rodziców chce się edukować. Czytają książki, uczestniczą w warsztatach, logują się na portalach z poradami na temat wychowania…

W ostatnich latach, tak. To jest widoczny trend. Ale mówimy o pokoleniu co najwyżej trzydziestolatków. Większość dzieci, o których mówimy – dziesięcio, jedenastoletnich i nieco starszych urodziło się i jest wychowywana w rodzinach, które nie miały dobrych wzorców.

Bo ich rodzice też byli „porzuceni” przez zapracowanych rodziców, którzy mierzyli się z początkami transformacji?

Tak. Do tego dochodzi kwestia zmian obyczajowych. Eksplozja rozwodów w latach 90. i później. Rozwodzą się nie tylko młodzi, po kilku latach nieudanego związku. Rozsypują się rodziny z dwudziesto, trzydziestoletnim stażem. Dzieci, już dorosłe, czy prawie dorosłe widzą, że rodzice nie są bez skazy, że się przez lata zdradzali, oszukiwali. Klimat do tworzenia dobrych domów jest trudny. Również dlatego, że życie się nam straszliwie zmaterializowało. Rozmawiam z parą. Planują drugie dziecko, ale mają kłopot – muszą zmienić mieszkanie na większe. Trzypokojowe jest za małe, bo każde dziecko musi mieć swój pokój, sypialnia rodziców, salon… Naprawdę każde dziecko musi mieć swój pokój? Dziecko teraz, bardzo często oznacza – pieniądze. Przeliczamy dzieci na pieniądze, szacujemy, ile potrzebujemy, żeby je mieć. Tymczasem dziecko to zawsze była, i jest, przede wszystkim praca i czas. Czas i praca. Dużo czasu, dużo pracy. A najwięcej bycia razem.

Są jeszcze takie rodziny?

Oczywiście, że są. I dzieciom, którym rodzice dają dużo swojego czasu i swojej pracy, zaangażowania, nic nie grozi. Bo takie dziecko nawet jak popełni głupstwo, wie że rodzice czekają i są gotowi, żeby je ratować. Takie dzieci nie boją się przyznać do błędów.

Ale co zrobi dziecko, które od małego słyszy, że jak nie będzie spełniać oczekiwań, to mama nie będzie kochać? Trudno w to może uwierzyć, ale zdarzają się eleganckie, zadbane mamy, które potrafią tak powiedzieć swoim naprawdę małym dzieciom – tylko dlatego, że dziecko zamiast się bawić, pcha się mamie na kolana, a ona akurat rozmawia z koleżankami. „Jak nie pójdziesz się bawić, mamusia cię nie będzie kochać”. Smutne.

Może to jest nieco przerysowane, ale w mojej ocenie – dziś dzieci są często emocjonalnie zaniedbane. I przez rodzinę, i przez szkołę, która zamiast uczyć dobrych relacji jest wylęgarnią lęków i agresji, i przez media, i przez państwo. Duża część dzieci jest rozpaczliwie samotna. Te dzieci nie mają poczucia bezpieczeństwa, boją się i łatwo dają się ponieść wszelkim atrakcjom, które niosą chwile zapomnienia.

Skoro podstawowym problemem jest to, że rodzice nie mają właściwej więzi z dzieckiem, pozwalają mu dorastać samotnie, to czy pytanie o sygnały ostrzegawcze, które powinny zaalarmować rodzica, że z dzieckiem dzieje się coś złego, ma w ogóle sens?

Oczywiście, że ma. Rodzice popełniają błędy, ale są w stanie wychwycić pierwsze niebezpieczne symptomy.

Poradniki piszą o to, by zwracać uwagę na zmiany nastroju, nienaturalne pobudzenie, rozszerzone źrenice…

… Pierwszą oznaką, że z dzieckiem dzieje się coś złego, jest jego izolowanie się od rodziny. Dziecko odcina się od rodzinnych spraw – wspólnych posiłków, wizyt u babć, wyjść do kościoła czy na niedzielne lody. Mówimy o dziecku 11-13-letnim, które jeszcze nie jest nastolatkiem, dopiero wkracza we wczesną adolescencję. W przypadku dziecka starszego, powyżej 14. roku życia, na pewno zaś po szesnastych urodzinach takie ograniczanie fizycznej obecności z rodziną jest czymś normalnym. Ale wtedy z kolei ważne jest to, aby rodzice wiedzieli – na bieżąco – z kim dziecko się przyjaźni, u kogo bywa, znali i kolegów i ich rodziców, mieli do nich telefony. Starszy nastolatek nie musi przebywać z rodziną, ważne by rodzice, wiedzieli gdzie i z kim przebywa, co robi. Jeśli rodzice takich kontaktów nie mają, albo są od nich w pewnej chwili odcięci – to też jest alarmujący sygnał, że dzieje się, lub może stać się coś złego.

Nie ma niczego dziwnego z punktu widzenia stosunków międzyludzkich, że rodzice chcą znać i znają rodziców kolegów i przyjaciół. Polacy nie mają skłonności do integrowania się i nawiązywania bliższych relacji, jeśli nie muszą.

Codzienny parawanning?

Niestety – dzieci kopiują zachowania dorosłych. Tak czy inaczej, jeśli rodzic dostrzega, że dziecko zaczyna się izolować, to czas na rodzinny alert. Mobilizacja – siebie, rodzeństwa, dziadków, kuzynów. Trzeba zrobić wszystko, by dziecko wróciło – fizycznie lub mentalnie – do rodziny. Trzeba odbudować bliskość. Dzieci nie lubią być odepchnięte. Każde dziecko najlepiej czuje się w dobrym, bezpiecznym domu.

Dodam jeszcze, że te problemy nie występują tylko w rodzinach, które kojarzą się z zaniedbywaniem dziecka. Wręcz przeciwnie. Jest wielu rodziców, którzy nigdy sami o sobie by nie pomyśleli, że nie zapewniają dziecku tego, co ono potrzebuje. Przecież posyłają do najlepszych szkół, zapisują na zajęcia dodatkowe, kursy językowe, lekcje muzyki. Gdy dziecko przejawia talent, pilnują by ćwiczyło, rozwijało się, ćwiczyło, ćwiczyło. A dziecko pozostaje dzieckiem. Ma takie same potrzeby jak rówieśnicy, ale one nie są zaspakajane, mimo że dziecko jest zadbane.

22.10.2015
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta