Jak biedni, jak skrzywdzeni są pacjenci – wiemy. Ale dlaczego ofiarą systemu padają także lekarze, nie wiemy i wiedzieć nie chcemy. A powinniśmy – podkreśla „Dziennik Gazeta Prawna” i publikuje reportaż na ten temat.
– Zastanawiasz się, główkujesz, jak go wyleczyć, jak uratować życie człowieka. Nie śpisz nocami, wymyślasz sposoby terapii. W zamian zderzasz się z agresją, chamstwem i pretensjami. Dobrze, jeśli występują tylko w sferze werbalnej, bo zdarza się oberwać po głowie – mówi w rozmowie z dziennikarką jeden z podwarszawskich lekarzy.
– Nie mam chwili, żeby się zresetować, choćby uspokoić tętno – dodaje. Podkreśla, że pracuje jak niewolnik: kwadrans na zbadanie, przejrzenie wyników badań, postawienie diagnozy, przepisanie leków i wstukanie przebiegu wizyty do systemu komputerowego. A gdzie rozmowa z chorym?
Plakat sporządzony przez OZZL i wykorzystany podczas niedawnej pikiety przez resortem zdrowia. Arch. wł.
- Gdyby nie ideały, które kazały mi iść na medycynę, gdyby nie chęć pomagania ludziom, to dawno pracowałbym w firmie farmaceutycznej – mówi lekarz.
Tymczasem w społeczeństwie panuje wszechobecne przekonanie, że lekarzy i szpitale należy omijać z daleka. Aby zrozumieć tę atmosferę, wystarczy porównać liczbę wyników w internetowej wyszukiwarce po wpisaniu „lekarz łapówka”i „lekarz skuteczna pomoc”.
Z pochodzących z ubiegłego roku, przeprowadzanych przez EuropeanTrustedBrands dla „Reader's Digest”, wynika, że choć największym zaufaniem cieszą się zawody ratujące zdrowie i życie, to lekarze w odbiorze polskich respondentów mają wśród nich najniższą pozycję. Ufa im zaledwie 57 proc. (średnia europejska 76 proc.). I to zaufanie spada z roku na rok.
Nie jest tego w stanie zrozumieć dr Jarosław Pinkas, w latach 2005–2007 wiceminister zdrowia: – Czy ci wszyscy ludzie, którzy przeszli przez szpitale i kliniki są tak bardzo niezadowoleni? Nie uzyskali tam pomocy? Tak bardzo cierpieli? Nie wrócili do domu z nowymi soczewkami, stawami biodrowymi, zreperowanymi sercami, przeszczepionymi nerkami?
Niewdzięczność czasem idzie w parze z niegodziwością. Dr Jerzy Jakubiszyn, prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Opolu, opowiada: - Dzieciak całymi miesiącami chorował, ojciec z matką biegali od lekarza do lekarza, żaden nie potrafił pomóc, ciężkie infekcje wciąż wracały. Wreszcie znalazł się doktor, który trafił z diagnozą i kuracją. Maluch wrócił do zdrowia. A rodzice pobiegli do adwokata pisać pozew. Bo wyczytali na ulotce, że ten specyfik nie był odpowiedni dla dziecka w tej grupie wiekowej. I wygrali.
Jarosław Pinkas radzi, by uważnie przyjrzeć się przypadkowi z Gdańska, o którym przed paroma tygodniami donosiły gazety: że pijana lekarka leczyła niemowlaki. A jak było? Do domu cenionej neonatolog przyjechali rodzice z 6-miesięcznym dzieckiem i błagali, żeby ich przyjąć. Była po paru drinkach, ale w końcu im uległa. A ci na nią donieśli.
Efekty? Krzysztof Bukiel, przewodniczący OZZL obserwuje w Polsce trend podobny do tego, jaki od lat panuje w USA: przychodzi pacjent ze złamanym palcem, a lekarz ordynuje tomograf całego ciała. Na wszelki wypadek. Bo jeśli czegoś nie zauważy, za płotem już czekają akwizytorzy z kancelarii prawnych, przepytujący pacjentów i ich rodziny: a może jesteście niezadowoleni, a może coś się nie wygoiło, ciągle boli...
Do tego dochodzi nieprzychylny klimat w mediach: a to lekarz ukradł, a to wziął łapówkę, a to zamordował. – A ministerstwo szczuje, podżega jeszcze ten konflikt – ocenia Bukiel. – Lekarz jest dziś tym, kim był w PRL sprzedawca mięsa. Temu, że system jest niewydolny, że nie ma pieniędzy, że pacjenci czekają w kilometrowych kolejkach, ktoś musi być winien. Kto? Lekarz. Tak jak za komuny brakowi mięsa w sklepach winien był sprzedawca. To o tyle wygodne dla resortu, że osłabia pozycję przetargową tej grupy zawodowej w rozmowach ze stroną rządową, np. o podwyżkach. Bo po co słuchać nieuków i przestępców.