×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

W ogniu emocji

Małgorzata Solecka
Kurier mp.pl

„Jak tu ufać lekarzom, którzy dobijają rannych, zamiast ich ratować, handlują organami, mordują w majestacie prawa? Jak to nieprawda? Przecież w telewizji pokazywali, wszyscy tak mówią”. Rzecz o lekarzach i mediach.

Strażacy, którzy pracują na lotniskach, mówią że gdy zapali się benzyna lotnicza, mają dosłownie ułamki sekund na opanowanie i ugaszenie pożaru. Jeśli reakcja będzie choć trochę spóźniona, ogień strawi wszystko, a sama akcja – przez temperaturę sięgającą kilku tysięcy stopni i zagrożenie eksplozją – będzie ogromnym niebezpieczeństwem dla nich samych.

Rafał Szymczak, współwłaściciel agencji PR „Profile” odpowiedź na pytanie na temat strategii radzenia sobie przez środowisko medyczne w sytuacjach kryzysowych zaczyna nie bez kozery od przytoczenia przykładu z benzyną lotniczą. – Emocje związane z ludzkim zdrowiem i życiem to materia porównywalna. Nieugaszone zawczasu, będą płonąć gwałtownie, a gdy już się wypalą, pozostawiają zgliszcza.

Rozmawiamy kilka dni po tym, jak przez media przetoczyła się tzw. sprawa Kamila.

Do wrocławskiego szpitala siedemnastolatek trafił po wypadku samochodowym. Według relacji dyrektora placówki, pacjent już w momencie przyjęcia był w stanie bardzo ciężkim, wręcz agonalnym. Lekarze robili wszystko, by go uratować, ale w końcu musieli postawić podejrzenie śmierci mózgowej. W piątek komisja złożona z lekarzy różnych specjalności potwierdziła te przypuszczenia. Odłączenie respiratora zaplanowano na poniedziałek na godz. 14.25.

Zgodnie z przepisami lekarze zapytali ojca, jedynego opiekuna prawnego Kamila, o zgodę na pobranie narządów do przeszczepu. Ojciec zgodę wyraził, ale zdecydowany sprzeciw matki, wspieranej przez grupę przyjaciół Kamila, sprawił że lekarze odstąpili od pobrania narządów.

Chaos i oskarżenia

W sobotę przed wrocławską placówką zaroiło się od dziennikarzy. Koczujący przed szpitalem młodzi ludzie, z transparentami różnej treści („Handel organami zamiast ratowania życia!”, „Morderstwo w majestacie prawa” etc.) to świetny temat nie tylko dla mediów lokalnych – w niedzielę o Kamilu głośno było już we wszystkich programach informacyjnych, również w głównym wydaniu „Wiadomości”.

W Polskę poszedł przekaz: udało się podważyć decyzję lekarzy, Kamil nie zostanie odłączony od aparatury. Widzowie mieli okazję zobaczyć prof. Jana Talara, kontrowersyjnego specjalistę od rehabilitacji, który stawił się w szpitalu na konsultację. Nie powiedział wprawdzie jednoznacznie, że Kamil żyje – ale rekomendował, by chłopaka głaskać i masować. Matka przed kamerami tłumaczyła, że Kamil uścisnął jej rękę. Podważała też orzeczenie komisji lekarskiej (która stwierdziła śmierć pnia mózgu), przypominając że pacjentowi wcześniej podano leki sedacyjne. Wypowiadali się również przyjaciele chłopaka.

Kto nie wyrobił sobie zdania na temat słuszności walki o „utrzymanie Kamila przy życiu” oglądając „Wiadomości” i inne programy informacyjne, mógł sięgnąć do mediów „prawicowych”. Portal wpolityce.pl pisze o „zwolennikach odłączania od aparatury ludzi w śpiączce”, cytując wypowiedź transplantologa, prof. Andrzeja Kwiatkowskiego. Radio Maryja donosi o planowanej eutanazji na siedemnastoletnim Kamilu a portal prawy.pl alarmuje „Uwaga! W szpitalu we Wrocławiu chcą zabić człowieka”.

Media głównego nurtu zafundowały widzom i czytelnikom szum – trudno rozeznać, o co w sporze chodzi (poza tym, że matka nie może się pogodzić z diagnozą). W tę atmosferę wpisały się media społecznościowe. Wystarczy wrzucić w wyszukiwarkę trzy słowa: „Kamil, Wrocław, szpital” – by w wynikach pojawiły się niepoliczalne linki do for i blogów.

Jest też lider – Facebook. Założona bodaj w sobotę 13 lipca strona społeczności „Wybudzimy – Kamila” rośnie jak lawina. Do momentu, kiedy Kamilowi przestaje bić serce, zbiera ponad 80 tysięcy „lajków”. Kilka dni później jest już ponad 102 tysiące. Pojawiające się na niej wpisy, że może wypadałoby stronę zlikwidować, są zagłuszane przez „prawdziwych fanów”.

Standardy społeczności

Przeanalizowałam ten fanpage. I zgłosiłam administracji Facebooka naruszenia. Używanie wulgarnego języka, nawoływanie do przemocy, sianie nienawiści. Administratorzy zareagowali standardowo. Przyjęli zgłoszenia, ale ani strona, ani pojedyncze posty nie zostaną usunięte, ponieważ nie naruszają standardów społeczności Facebooka. Czy rzeczywiście?


Fragment „dyskusji” na Facebooku o sprawie Kamila

„Zaj...ć ch...” – to o dyrektorze szpitala (w oryginale wulgaryzmów nie wykropkowano - red.). „Ja bym się przeszedł do tego szpitala z kałachem i zrobił porządek z tymi lekarzami” – pisze inny fan. Ale przyznaje z rozbrajającą szczerością, że kałachem nie dysponuje. „Po co kałach, bejsbol wystarczy” – radzi inny. O tym, ile razy w komentarzach pada „skur...”, „mordercy”, ile razy powtarzane są opinie o domniemanym handlu organami, o tym, że najwyraźniej ktoś bardzo potrzebował nerki, więc lekarze postanowili dobić chłopaka – nie ma nawet co pisać.

Można powiedzieć: Szambo, ściek. My jesteśmy ponad to.

Problem w tym, że nie można. – Nie można lekceważyć treści, które pojawiają się w takim medium. Ponad sto tysięcy osób dostaje te wpisy do czytania. Część z nich udostępnia posty swoim znajomym, którzy nie muszą „lajkować” strony, by poznawać jej treść – mówi Rafał Szymczak. Taka strona to medium potężne nie tylko ze względu na zasięg (porównywalny z wielkonakładowymi dziennikami), ale też na zaangażowanie emocjonalne odbiorców. Jaka powinna być reakcja? Oczywiste – zgłoszenie do administracji Facebooka, najlepiej poparte pismem z kancelarii prawnej.

Żądania usunięcia strony lub obraźliwych, agresywnych treści, powinny być też skierowane do mediów, które – wbrew panującej opinii – odpowiadają za treści publikowanych pod materiałami komentarzy.

Opłakane skutki bierności

Dopiero w środę i w czwartek niektóre media – np. „Gazeta Wyborcza – zaczynają przedstawiać sprawę z innej strony. Pojawiają się materiały o tym, czym jest śmierć mózgowa, jaka jest procedura pobierania organów do przeszczepu. Pojawiają się pytania, czy „sprawa Kamila” odbije się na statystykach polskiej transplantologii. Niektórzy wyrażają wątpliwości co do roli mediów w całej sprawie.

- Zabrakło zdecydowanej reakcji ze strony środowiska medycznego. Już w sobotę powinna być uruchomiona procedura kryzysowa – ocenia Rafał Szymczak. Przez kogo? Przez szpital, przez izbę lekarską. Problem polega na tym, że choć lekarze od dłuższego czasu doświadczają na własnej skórze, jak bardzo zmieniły się media i jakim wyzwaniem są nowe media, media społecznościowe, środowisko nadal reaguje tak, jak kilka lat temu.

A teraz nie ma co czekać, aż redaktor z gazety czy radia zadzwoni do rzecznika prasowego. W dziewięciu przypadkach na dziesięć – nie zadzwoni. Pojedzie pod szpital, zbierze wypowiedzi tych, którzy są pod ręką – i materiał jest prawie gotowy. Jeśli dyrektor czy lekarz wyjdzie pod szpital albo zaprosi dziennikarzy – też zostanie nagrany i „zrelacjonowany”.

Czy dziennikarze zapomnieli o obowiązku bezstronności? Częściowo tak. A częściowo jest to wynik nowego statusu dziennikarza, który zmienił się w dostarczyciela treści. Artykuły (czy materiały radiowe) coraz rzadziej są wynikiem syntetycznej i analitycznej pracy dziennikarza czy też redakcji. Coraz częściej są to proste „wrzutki” – dziennikarz przekazuje redakcji to, co udało mu się nagrać, spisać, „obrobić”.

- Dlatego w takich sytuacjach jak ta we Wrocławiu nie można nie reagować. Racji biernych nikt nie weźmie pod uwagę, albo weźmie z opóźnieniem, kiedy nie ma już czego ratować – mówi Rafał Szymczak.

Czym skutkuje zaniechanie działań informacyjnych? W rozmowie z Konstantym Radziwiłłem rozważaliśmy problem zaufania do lekarzy, relacji pacjent-lekarz. – Oczywiście, że takie pojedyncze zdarzenia też mają wpływ na ogólne nastawienie do środowiska medycznego. I co ważne, są pożywką dla rozmaitych alternatywnych rozwiązań. Choćby ruchów antyszczepionkowych – mówi Rafał Szymczak. No bo jak tu ufać lekarzom, którzy dobijają rannych, zamiast ich ratować, handlują organami, mordują w majestacie prawa? Jak to nieprawda? W telewizji pokazywali, wszyscy tak mówią.

W tym kontekście można też mówić o zaniechaniu w podjęciu tematu przez Ministerstwo Zdrowia. Przynajmniej jeden aspekt sprawy – transplantologia – jak najbardziej nie tylko zasługiwała, ale wręcz wymagała zajęcia stanowiska przez ministerstwo. Na nic wszelkiego rodzaju kampanie społeczne, jeśli w sytuacji kryzysowej nikt nie jest zdolny stanąć w obronie transplantologów, procedur związanych z pobieraniem narządów do przeszczepu itd. Nikt z urzędników, odpowiedzialnych za system.

25.07.2014
strona 1 z 2
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta