Teoretycznie pacjent ma prawo wyboru, w której placówce będzie leczony. W praktyce nie dysponuje jednak danymi, na podstawie których mógłby taką decyzję podjąć – pisze "Dziennik Gazeta Prawna".
Publiczne placówki nie ujawniają wyników leczenia. Pacjenci muszą więc liczyć na polecenia przekazywane pocztą pantoflową, nieoficjalne rankingi w internecie i zestawienia publikowane w prasie.
– Transparentność prowadzonej przez szpitale działalności w postaci publikacji własnych wyników leczenia wciąż jeszcze nie należy w Polsce do powszechnej praktyki. Szpitale nie przekazują takich danych opinii publicznej, a przecież takie informacje byłyby niezwykle cenne dla pacjentów, którym łatwiej byłoby dokonać wyboru najlepszej dla nich placówki medycznej – uważa Marek Król, wiceprezes zarządu Polsko-Amerykańskich Klinik Serca, które opublikowały część raportu dotyczącego wyników leczenia w ich placówkach.
Miernikami pracy placówek medycznych pozostają liczne mniej i bardziej oficjalne certyfikaty. Szpitale z jednej strony mogą ubiegać się o akredytację Centrum Monitorowania Jakości w Ochronie Zdrowia, certyfikat ISO czy HACCP dotyczący bezpieczeństwa żywności. Za wszystkie zdobywają punkty liczone przy staraniach o kontrakt z NFZ. Pacjentom znaki i symbole mówią jednak niewiele.
– Nie ma żadnego miejsca, gdzie brano by pod uwagę oceny pacjentów. A to one są najważniejsze. Statystyki nie powinny mówić tylko, czy pacjent przeżył, czy nie, ale też uwzględniać to, na ile zadowolony jest z usługi – mówi Adam Sandauer ze stowarzyszenia Primum Non Nocere.
Dodaje też jeszcze jeden wskaźnik, który może świadczyć o jakości usług medycznych. – Referencyjność ośrodka, czyli to, ilu pacjentów przyjeżdża do niego z innych województw, mając do wyboru podobną usługę w swoim. Jeśli do jednego miasta na operacje przyjeżdżają pacjenci z całego kraju, to musi znaczyć, że szpital jest dobry – mówi.