×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Nie mówię, że świat ma być płaski - rozmowa z Moniką Kuszyńską

Z piosenkarką Moniką Kuszyńską rozmawia Justyna Tomska
mp.pl/komunikacja

Monika Kuszyńska (ur. w 1980 r. w Łodzi) – piosenkarka, autorka tekstów. Pod koniec roku 2000 zaczęła śpiewać z zespołem Varius Manx. Jej głos pojawił się na takich krążkach tego zespołu jak: „Eta” (2001), „Eno” (2002), „Emi” (2004), „Varius Manx Symfonicznie” i „Tyle siły mam” (2011). Na Festiwalu Krajów Nadbałtyckich w 2002 roku zdobyła Grand Prix za wykonanie utworu „Moje Eldorado”. 28 maja 2006 roku wraz z członkami zespołu miała wypadek samochodowy pod Miliczem. Od tamtego czasu pozostaje sparaliżowana od pasa w dół. W 2012 wydała swoją pierwszą solową płytę pt. „Ocalona”. W 2012 roku wystąpiła jako trenerka jednej z grup w drugiej edycji programu „Bitwa na głosy” TVP2. W lutym 2013 otrzymała nominację do nagrody Wiktory 2012 w kategorii Gwiazda Piosenki i Estrady. W „Dzień dobry TVN” prowadzi program, w którym rozmawia z ludźmi po dramatycznych przejściach. W 2013 roku otrzymała Złoty Krzyż Zasługi za promowanie sportu osób niepełnosprawnych. Jej mężem jest muzyk Jakub Raczyński. Mieszka w Łodzi.

Nikt nigdy nie przyszedł i nie zaczął rozmowy?

Notowałam pytania, żeby zadać je lekarzowi w czasie obchodu, ale nigdy nie było na to czasu. Ten lekarz był ordynatorem i głównym chirurgiem. Był na pewno zajętą osobą.
Musimy też pamiętać, że byłam jednak w szoku, a także pod wpływem leków przeciwbólowych. Może ci lekarze niewiele mogli dla mnie zrobić? Może dla nich to też było trudne? Ale to prawda, nikt mi nic nie powiedział. Może chcieli mi czegoś oszczędzić?

Czego?

Nie wiem.

Ale uważasz, że taka rozmowa nie jest potrzebna?

Potrzebna, bardzo potrzebna. Ale nie taka, w której lekarz bombarduje pacjenta niedobrymi wiadomościami, wykłada je kawa na ławę, nie wiedząc tak naprawdę, jaką wytrzymałość ma pacjent. Nie można powiedzieć: proszę pana, proszę pani, niestety nie ma nadziei, musi się pan/pani nauczyć żyć teraz na nowo, powodzenia.
Co tu dużo mówić, taki wypadek to jest dla człowieka szok. Musi mieć jakąś nadzieję. Następne miesiące, a nawet lata, są osadzone na tej nadziei. Tylko dzięki niej chce się jeszcze cokolwiek robić, chce się wstawać, rehabilitować. Nie rehabilitujemy się po to, by być w dobrej formie na wózku, by zachować constans. Rehabilitujemy się, by wrócić do zdrowia. Nie ma mocniejszej motywacji. Przez pierwsze trzy lata ćwiczyłam codziennie. W takiej sytuacji, po wypadku, prawie nikt nie ma silnego charakteru. Dlatego odebranie nadziei to koniec.

A w jaki sposób można dać nadzieję?

Na przykład mówiąc: na dzień dzisiejszy zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy, ale przecież nie jesteśmy bogami, kto wie, co będzie za jakiś czas. Poza tym są przypadki, które zaprzeczyły naszym teoriom. To też trzeba brać pod uwagę.

Czy w którymkolwiek szpitalu – byłaś w trzech – przyszedł do ciebie psycholog?

Nie ma żadnej poważnej opieki psychologicznej. A nie, przepraszam, teoretycznie jest. W Bydgoszczy zapytano mnie: wiesz, jest taka dziewczyna, chcesz, żeby do ciebie przyszła?

Chciałaś?

Chciałam. Przyszła. Pamiętam, że była bardzo młoda i nie wzbudziła mojego zaufania.
W praktyce funkcję psychologa pełnił personel. Kiedy leżałam w szpitalu wojskowym we Wrocławiu, siedziały ze mną pielęgniarki, rozmawiały, podnosiły na duchu, poświęcały mi dużo czasu, choć to nie leżało już w zakresie ich obowiązków.
Spodziewałam się, że w następnym szpitalu, w Konstancinie, będzie tak samo. Nie było. Było wręcz odwrotnie. Wielka niechęć do pacjentów. Znieczulica i przedmiotowe traktowanie. Poczułam się odarta z godności. Przy zabiegach – jak mięso.

Buntowałaś się?

Byłam wtedy w takim bólu, że jedyną rzeczą, o której marzyłam, było to, żeby mnie nie bolało. Więc wtedy głównie zaciskałam zęby. Wiedziałam, że jestem zależna od tych ludzi.
Właściwie to wszystko, co powinny wykonywać pielęgniarki, robiła moja rodzina, która na szczęście była przy mnie. Pielęgniarki wykonywały swoje obowiązki tak, żeby zniechęcić do siebie, a nie żeby pomóc.
Nabawiłam się tam traumy i na myśl o szpitalu robi mi się słabo. Wiem, że istnieją szpitale bardzo dobre, sama w takim byłam – choćby we Wrocławiu, ale co zrobić, gdy złe doświadczenie wryje się nam w pamięć? Jak to wyrzucić z siebie? Zwłaszcza że to był dla mnie najtrudniejszy okres, bo zaraz po wypadku. Miałam tam jeszcze dwie operacje. A OIOM, to był jakiś trzeci świat!

Spróbujesz mi to opisać?

We Wrocławiu wszystko było świeże, czuło się, że się jest w fajnym miejscu. Natomiast w Konstancinie nie było czegoś tak banalnego jak dzwonek przy łóżku. Trzeba było krzyczeć, gdy coś się działo.
To był 2006 rok i jakieś mistrzostwa w piłce nożnej. Cały personel siedział sobie w tej swojej budce i oglądał. Próbowałam się przebić do nich. Byłam po operacji, potrzebowałam czegoś mocniejszego na ból. Nie miałam siły krzyczeć. Pacjent, który leżał obok, usłyszał, jak się morduję, aby wydobyć z siebie głos. Okazało się, że miał więcej siły niż ja. Gdybym trafiła tam od razu, to pewnie myślałabym, że tak po prostu jest w szpitalach. Gdy tylko mogłam już siąść na wózku, od razu uciekałam na zewnątrz. Na szczęście na zewnątrz było pięknie, zielono, było lato.

Powiedziałaś, że byłaś smutna po wypadku, że to był twój wybór i że w pewnym momencie dokonałaś innego. Jak się dokonuje innego wyboru?

Smutek był naturalną reakcją, ale to, że zaczęłam się znów uśmiechać, było już własnym wyborem. W pewnym momencie zaczęłam szukać pozytywów. Nie wiem do końca, jak można sobie coś takiego wykalkulować. Bo rzeczywiście to była pewna kalkulacja, pytanie do samej siebie: co mi się bardziej opłaca w życiu?

Taki zakład jak u Pascala. Lepiej wierzyć, niż nie wierzyć.

Tak, masz rację, trochę jak u niego. Przekonywałam samą siebie, że skoro w tym stanie, w stanie smutku, jest mi źle, to chyba lepiej będzie coś zmienić. Na pewno nic nie stracę. Do końca nie wiem, jak to wtedy wymyśliłam. Właściwie to próbowałam nie myśleć nadmiernie. Nauczyłam się też szybko wyrzucać z głowy zbędne informacje, zapominać. To bardzo wygodne, ale ma także złe strony. Czytam dużo książek, ale nie potrafię powtórzyć tytułów.

To się zdarza każdemu.

Ale u mnie wygląda to tak, jakbym wyłączyła zapamiętywanie. Mam taką taktykę od jakiegoś czasu, że zapominam to, co przeminęło. Nie gromadzę informacji o przeszłości, skupiam się na tu i teraz. Może to głupie, ale dążę do tego, aby nie być obciążona myślami. Trochę jak w buddyzmie. Takie praktykowanie pustki.

Gdy pijesz kawę...

To piję tylko kawę. Gdy gotuję, to tylko gotuję. Kroję warzywka, powolutku, starannie. Bardzo to lubię. Skupiam się na obecności w teraźniejszości. Nie wychodzę poza. A przynajmniej staram się.

Od czego zaczęłaś?

Po wypadku najpierw odcięłam się od świata i stworzyłam swój własny, w którym uczyłam się od nowa funkcjonować. Nie obchodziło mnie nic, co działo się na zewnątrz. Po pewnym czasie dopiero sobie przypomniałam, że mam rachunki, kredyt i tak dalej. Ale pierwsza faza to było zamknięcie. Dużo się nie działo. To było pomocne w tym, aby się nie rozpraszać. Poza tym każdy dzień był podobny do kolejnego. To też mi pomagało. Moim głównym zajęciem była rehabilitacja.

Wstawanie, mycie, ubieranie?

Było wyzwaniem. Zabierało dużo czasu. Na tym też musiałam się skupić za każdym razem. Ty bierzesz prysznic i nie myślisz o tym, że go bierzesz. Wyskakujesz, żeby po coś sięgnąć, wziąć łyk kawy, ugryźć kawałek bułki. Ja musiałam mieć wszystko zaplanowane. Mogłam robić jedną rzecz naraz. Zresztą fizycznie nie było to możliwe, żebym wyszła spod prysznica, coś szybko zrobiła w międzyczasie i ponownie wróciła do łazienki. Zatem myślałam tylko o tym prysznicu.

Na początku mieszkałaś sama?

Przez rok z siostrą, która wzięła urlop dziekański na studiach, żeby ze mną być. A potem sama. Chciałam się usamodzielnić.

Przeprowadziłaś się do Bielska, bo znalazłaś tam rehabilitanta. Twoje bielskie mieszkanie było w jakiś sposób przystosowane do twoich potrzeb?

Nie do końca. Prysznic był wyzwaniem. Ale przez to nabrałam sprawności niemalże cyrkowej, żeby go wziąć. Po jakimś czasie kupiłam już swoje i od początku je przysposobiłam. Tam już miałam komfort.

O czym trzeba pomyśleć?

O przestrzeni. Żeby jak najmniej jej zająć. Kluczowa jest łazienka. Musi być prysznic bez brodzika, wszystko musi być równe. Ta przystosowana przestrzeń jest kluczowa. Daje wolność.

A co się dzieje, gdy się wychodzi z tego mieszkania?

Istnieje taka pułapka, że jak jesteś w tym domu i czujesz się bezpiecznie, nie atakują cię żadne schody, żaden krzywy chodnik, to nie chcesz wcale wychodzić. Cały czas się borykam z takimi niespodziankami na zewnątrz. To potrafi sfrustrować! Wiesz, ja nie mówię, że świat ma być płaski, ale chociaż te podstawowe rzeczy. Wtedy w ogóle nie czułabym, że coś jest ze mną nie tak. Bo ja o tym zapominam. Gdy jestem tutaj z tobą czy w domu, to nie mam poczucia, że jestem jakaś inna. Przywykłam już do tego. Ale gdy zdarza się coś, czego nie mogę pokonać, to mi się oczywiście od razu przypomina.

Czego jeszcze nie wzięłaś do nowego świata?

Telewizora. Odłączyłam się od tego, co nas atakuje.

A Internet?

Internet akurat miałam. Robiłam dzięki niemu zakupy. To było najwygodniejsze. Ale żadnych newsów, żadnych plotek. Pewnie byłam odrealniona, ale właściwie co nam to daje, że wiemy, że ktoś tam z kimś tam? Nieustannie pytam mojego męża: co ci daje to, że wszystko wiesz? Czy masz wpływ na te rzeczy, o których czytasz? On musi wiedzieć, ja nie.

Jak się dowiedziałaś o rehabilitancie z Bielska?

Dowiedziałam się o nim w szpitalu w Bydgoszczy. W tym szpitalu również miałam świetnego rehabilitanta, ale nie nawiązałam z nim głębszego kontaktu. A rehabilitacja nie jest na chwilę. Właściwie to relacja na lata. Dobrze jest, gdy chce się przebywać z człowiekiem, który ma ci pomóc.

Kto ci go polecił?

Leżała ze mną kilkunastoletnia dziewczynka Madzia z okolic Bielska i to ona mi o nim powiedziała. Zresztą o Wojtku już się tam mówiło. Jakość się sama broni. Informacja się rozchodzi. Ludzie polecali go sobie nawzajem.

Kim była Madzia?

Trudnym przypadkiem. Miała rozległy wylew, zapadła w śpiączkę, długo dochodziła do siebie. Dramatyczna sytuacja. Opowiadała mi, że gdy jeszcze się nie wybudziła, słyszała jak lekarz mówił nad nią, że już nic z niej nie będzie, że jest warzywem. Więc jak się już wybudziła, jak już mogła siąść na wózku, kazała się od razu zawieźć do tego lekarza. Wjechała do jego gabinetu i powiedziała: dzień dobry, panie doktorze, to ja, warzywo.

Dawała ci siłę?

Oczywiście. Taka mała dziewczynka, a tak bardzo doświadczona przez los. Od takich osób można się wiele nauczyć.
Powiedziała, że pokocham Wojtka. A ja nie jestem wcale tak bardzo otwarta do ludzi. Ale gdy go zobaczyłam, to od razu poczułam się bezpiecznie. Wiedziałam, że to jest człowiek, który nie zrobi mi krzywdy.

Jaki jest?

Znakomicie wykształcony, pasjonujący się swoją dziedziną. Nieustannie coś czyta. A oprócz tego ma niesamowite podejście do człowieka.

Co to znaczy?

Umie słuchać, nie ocenia, nie ma złotych rad dla wszystkich, nie wymądrza się. Zauważ, że większość ludzi boi się lekarzy, czuje taki dziwny respekt przed nimi.

Respekt jest zły?

Ten, o którym mówię, blokuje. Człowiek boi się pytać, mówić szczerze o swoich problemach. Paraliżujący to respekt, musisz przyznać. Skąd się w ogóle bierze ta wyższość lekarza nad pacjentem? A u Wojtka niczego takiego nie ma. Nie ma też oporów, żeby normalnie dotknąć pacjenta.

A można nienormalnie?

Miałam kiedyś rehabilitantkę, która za każdym razem zakładała gumowe rękawiczki. Może i to było higieniczne. Ja się jednak nie czułam komfortowo. Ja rozumiem, że pacjenci mogą być w różnym stanie, ale dla Wojtka to nie ma absolutnie żadnego znaczenia. A do tego te cudowne rozmowy! Przeszłam u niego prawdziwą psychoterapię. Zaprzyjaźniliśmy się, więc pewnie straciłam już dystans. Kocham go jako człowieka, ale wiem, że wiele osób ma do niego taki stosunek.

Pamiętasz, gdy powiedział lub zrobił coś, co cię zaskoczyło?

U niego pierwszego zauważyłam taką jedną wspaniałą rzecz: on nie skreśla. Inni rehabilitanci na wstępie pytali mnie, jakie są moje oczekiwania.

I jakie były?

Chciałam chodzić.

A oni?

Po ich twarzach przebiegał wtedy taki specyficzny cień.

Nie wierzyli w to?

Całą resztę robili książkowo, ale nie wierzyli. I może nie mieli podstaw, by myśleć inaczej.

Sama mówiłaś, że medycyna jest dopiero na pewnym poziomie.

I właśnie Wojtek to wie! Poza tym miał kilku pacjentów, którzy mimo tak zwanych prognoz, teraz chodzą. On wie, że nie można przesądzać. A to daje taką dawkę nadziei, że pacjent osiąga dużo więcej, niżby się zakładało. Wojtek po prostu wierzy i chce wspólnie do czegoś dojść.

On nie pytał, czego oczekujesz?

Nie musiał. Przecież wiedział od razu, czego chcę. Wiedział, że nie przyszłam do niego dla relaksu.

Za co go jeszcze podziwiasz?

Za to że dla każdego ma taką samą dawkę energii. Każdy czuje się u niego najważniejszy.

A jak rozumiesz takie zdania: zajrzyj w siebie, poznaj, a prawda cię wyzwoli?

Nigdy nie ma pełnej akceptacji. Weźmy na przykład uczucie wstydu na scenie, z którym również walczyłam. Ono tak do końca nigdy nie zniknęło. Ale w pewnym momencie pytasz samą siebie: czy to była twoja wina, czy miałaś na tę sytuację jakikolwiek wpływ? Uświadomienie sobie, że nie, wyzwala.

Wiele osób, które los doświadczył, mówi, że po stracie zalała ich fala dobra ze strony innych. Też tak miałaś?

Myślę, że jest w tym jakaś prawidłowość. Mówi się górnolotnie i pretensjonalnie, że cierpienie uszlachetnia. Nie brzmi to jakoś fajnie, ale to prawda. Zazwyczaj gdy człowiek coś straci, zaczyna widzieć to, czego nie ma, ale i zaczyna widzieć innych. Oczywiście to nie jest tak, że jak się nam coś złego przytrafia, to automatycznie dzieje się coś dobrego. Znam wiele osób, które po stracie zostały całkiem same. Wnioskuję zatem, że przyzwolenie musi wypłynąć najpierw od nas. Pamiętam, że wokół mnie pojawili się ludzie dopiero wtedy, gdy stałam się otwarta na nich, gdy wypłynął ze mnie komunikat: akceptuję. Choć nie, raczej to był komunikat: nie walczę z tym, co się stało.
Tak, najpierw od nas powinna wyjść informacja dotycząca naszych oczekiwań. Jeżeli jesteśmy wkurzeni na sytuację, to nie dopuścimy do siebie żadnej dobroci.

Gdy jesteś na spotkaniu z ludźmi, którzy doświadczyli jakiejś straty, o co najczęściej pytają?

Skąd siła?

Co im mówisz?

Żeby szukać przykładów, które pokazują, że po czasie jest lepiej. I mówię też, że wszystko mija. Na początku ta myśl wydaje się trudna i abstrakcyjna. Ale czas naprawdę mija i zmienia perspektywę.

Głupia sprawa. Kiedy czekałam na ciebie, patrząc na bar, na ekspres, zastanawiałam się, czy nie zamówić dla ciebie kawy. Właściwie za ciebie. Powstrzymałam się. Nie wiedziałam, na ile moja pomoc w tej sytuacji jest potrzebna, a na ile zbędna, a może nawet obraźliwa.

Pytać nigdy nie zaszkodzi. Jestem zwolenniczką komunikowania się. Wiem, że to jest czasami dla ludzi niezręczne, bo nie ma takiego kodu, jak się zachować w takiej sytuacji. Może inni poczuliby się dotknięci takim pytaniem, ale nie ja. Wiesz, obiektywnie rzecz biorąc, jestem w nieco gorszej sytuacji niż ty, więc mogę potrzebować pomocy. Ale jeżeli jej nie potrzebuję, to powiem wprost, że poradzę sobie sama, że bardzo dziękuję. Gdy nie byłam jeszcze z Kubą, prosiłam obcych ludzi o pomoc, na przykład o włożenie wózka do bagażnika samochodu.

Proszenie sprawiało trudność?

Na początku nie było to wcale proste, ale ludzie świetnie reagowali. Nawet gdy nie potrzebuję pomocy i odmawiam, to zawsze doceniam chęć, bo ta chęć jest tak naprawdę niezwykła.

26.11.2014
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta