×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Pomoc w cieniu ISIS

Sylwia Szparkowska
Kurier MP

W obozach dostęp do opieki medycznej i do leków jest bardzo ograniczony – lekarze zajmują się najbardziej podstawowymi przypadkami: cukrzycą, nadciśnieniem, biegunkami, krwotokami. O pomocy dla uchodźców w Libanie i Iraku finansowanej przez polski rząd mówi prezes Polskiej Misji Medycznej Ewa Piekarska. Medycyna Praktyczna jest partnerem strategicznym PMM.

Ewa Piekarska z edukatorką medyczną w wiosce w okręgu Kolay. Fot. PMM

Sylwia Szparkowska: Wróciła Pani właśnie z obozu dla uchodźców w północnym Iraku, zamieszkałym przez Kurdów. Co robią tam Polacy?

Ewa Piekarska, prezes PMM: Działamy w północnym Iraku, jako regionie relatywnie bezpiecznym, pozostającym pod kontrolą władz Regionu Kurdystanu, który jest autonomiczną jednostką administracyjną Iraku. Dlatego do regionu napływają uchodźcy, głównie wewnętrzni – z części Iraku kontrolowanej lub zagrożonej przez bojówki Państwa Islamskiego (ISIS) albo z Syrii.

Państwo, które samo sobie nie radzi z dostarczaniem podstawowych usług swoim obywatelom stanęło w obliczu kryzysu uchodźczego – stąd w jego najbezpieczniejszych rejonach są tworzone obozy dla uchodźców, głównie koordynowane przez agendy ONZ.

Jak taki obóz wygląda?

W porównaniu z obozami tworzonymi w sytuacjach krytycznych, np. dla ofiar trzęsienia ziemi lub katastrof naturalnych, na założenie tych obozów było więcej czasu i szczególnie nowy tworzony obóz ma relatywnie dobre warunki – jest czysto, jest woda pitna i prąd, kto może, kupuje klimatyzator (temperatura sięga 50 stopni), dla każdej rodziny przewidziano osobną latrynę... Natomiast wstrząsające jest, że taki obóz jest zakładany na środku pustyni, z dala od miasta, bez żadnych związków z istniejącą strukturą społeczną, nawet bez zasięgu telefonii komórkowej. Bardzo ogranicza to możliwości zarobkowania osobom w nim przebywającym, bo znajdują się w sztucznych warunkach na środku pustyni. To klimat szalenie nieprzyjazny, mordercze upały w lecie, a zimą w górach Iraku temperatura może spadać poniżej 0 stopni. Przeważa poczucie beznadziei.

Obóz Alwand. Fot. PMM

I jak sobie radzą mieszkańcy obozów?

Część ludzi uciekając z miejsca zamieszkania wzięła ze sobą samochody i te pojazdy są teraz wykorzystywane. Codziennie do miasta odjeżdżają samochody „do pracy”, gdzie uchodźcy imają się różnych zadań. To mogą być drobne usługi, np. widziałam młodego Syryjczyka, który zarabiał sprzedając sok z tamaryndowca. Może być też żebractwo.

Są też obozy, w których ludzie są zatrudniani przez administrację, wykonują różne prace np. porządkowe. Pracodawcą są też organizacje pozarządowe, takie jak nasza: pracujemy w dziedzinie sanitarno-higienicznej. Do naszych zadań zatrudniamy osoby mieszkające w obozie. Po pierwsze są one w stanie efektywnie wykonywać swoją pracę, bo są na miejscu, znają lokalne uwarunkowania. Po drugie jest to dla nich źródło zarobku.

Jak wygląda Państwa praca na miejscu? Co Państwo robią?


Mobile Clinic nr 2 w wiosce w okręgu Kolay. Fot. PMM

Prowadzimy działalność humanitarną, a więc jest to doraźna pomoc, odpowiedź na bieżące potrzeby. W tym roku doposażyliśmy lokalną izbę zdrowia, kupiliśmy lampy do fototerapii noworodków dla lokalnego szpitala, rozdajemy też zestawy higieniczne i prowadzimy edukację sanitarną – oczywiście za pośrednictwem lokalnego personelu. W przyszłym roku otworzymy gabinet stomatologiczny, w którym będą prowadzić szkolenia lekarze z Polski. W niektórych miejscach jest zbyt niebezpiecznie, by cudzoziemcy mogli się przemieszczać bez ryzyka porwania przez Państwo Islamskie. Finansujemy pracę zespołów mobilnych: każdego dnia w teren wyjeżdża lekarz, edukatorki medyczne i farmaceuta, który wydaje leki. Codziennie jadą do innej z 23 wiosek. To jedyna szansa na dostęp ich mieszkańców do opieki medycznej.

Pomoc jest więc przekazywana zarówno do uchodźców jak do lokalnej ludności?

Tak, to podstawowa zasada, która musi być spełniona w pomocy humanitarnej, nazywamy ją nawet „złotym standardem”. Mamy zresztą obowiązek, by go spełnić – wcześniej MSZ, który nasze działania finansuje, zobowiązywało nas do adresowania minimum 10 proc. sił i środków do ludności lokalnej, dzisiaj jest to już 30 procent. Na zewnątrz obozu sytuacja jest równie trudna, jak wewnątrz niego, dostęp do opieki medycznej i do leków jest bardzo ograniczony – lekarze zajmują się najbardziej podstawowymi przypadkami. Chodzi o choroby cywilizacyjne, jak cukrzyca i nadciśnienie, kłopoty gastryczne, biegunki, krwotoki, udary, wypadki.

Czym różni się wykonywanie tych zadań od pracy np. w Afryce, gdzie też Państwo pracowali?

W obozach dla uchodźców jest dość dobry dostęp do wykształconego personelu, działają sprawne organizacje międzynarodowe. Można się oprzeć na wiedzy innych, zatrudnić lokalny personel bez szkody dla jakości działań. Taka sytuacja jest zresztą nie tylko na północy Iraku, ale też w Libanie czy Jordanii, gdzie prowadzimy podobne działania adresowane do uchodźców.

Lampy do fototerapii w szpitalu w Khanaquin. Fot. PMM

Nie ma zagrożeń dla bezpieczeństwa?

Oczywiście są, musimy ściśle przestrzegać pewnych zasad. Organizacje pozarządowe wynajmują lokalnego doradcę ds. bezpieczeństwa, który ma miejscowe kontakty, wie, co się dzieje, jak zmienia się front i wszystkie decyzje są z nim konsultowane. Na przykład bardzo przestrzega zasady, że jako kobiety i cudzoziemki musimy znaleźć się przed zachodem słońca w mieszkaniu, w którym nocujemy – dotyczy to zresztą całego personelu pracującego dla naszej partnerskiej organizacji Arche Nova. Mieliśmy też szkolenia, jak powinniśmy się zachować, gdy np. ktoś żąda, żeby wysiąść z samochodu.

I jaka jest rada? Słuchać czy uciekać?

Wykonywać polecenia.

Jeszcze jakaś specyfika pracy?

Oczywiście musimy przestrzegać miejscowych zwyczajów. Są miejsca, w których trzeba mieć zakryte kostki, ramiona. Jako chrześcijanki nie musimy zakrywać włosów, ale już na przykład nie ma mowy, by niezamężne kobiety mieszkały w jednym mieszkaniu z niespokrewnionymi mężczyznami. Warto jednak powiedzieć, że pobyt w północnym Iraku czy Libanie to ogromne doświadczenie związane z poznawaniem ludzi – jesteśmy zapraszani do domów, przyjmowani naprawdę bardzo serdecznie...

Wjazd z pomocą humanitarną do obozu Alwand. Fot. PMM

Czy uważa Pani, że Polacy mają obowiązek pomagać uchodźcom?

Nie nazwałabym tego obowiązkiem. Po prostu jest wiele osób, które czują taką potrzebę, cieszą się, że będą mogły pomóc. Myślę, że w Polakach jest naprawdę głęboko zakorzeniony solidaryzm i chęć pomocy osobom w trudniejszej sytuacji.

W kraju toczy się jednak dyskusja o tym, czy powinniśmy przyjmować uchodźców, czy nie.

Z całą pewnością pomoc na miejscu jest bardziej efektywna. Poza tym obok ludzi, którzy są zdecydowani wyjechać, zdeterminowani, by szukać miejsca na bogatszym Zachodzie, są też osoby, które chcą normalnie żyć. Tam, na miejscu. To dla nich najważniejsze – by było normalnie.

Rozmawiała Sylwia Szparkowska

02.11.2016
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta