×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Ministerstwo tego, co możliwe

Łukasz Andrzejewski
specjalnie dla mp.pl

Gdy blisko rok temu Konstanty Radziwiłł rozpoczynał pracę w resorcie zdrowia, byłem umiarkowanym i ostrożnym, ale jednak optymistą. Jawił się jako weteran polityki zdrowotnej i wartościowy człowiek pogranicza – bo ani nie zawodowy polityk, którego ogląd rzeczywistości został zniekształcony przez lata spędzone przy Wiejskiej, ani nie wyłącznie lekarz-specjalista, pragmatyczny i bardzo konkretny, ale przy tym zupełnie nieprzyzwyczajony do brutalności i specyficznej logiki rządowej Realpolitik.

Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł i prof. Wojciech Maksymowicz zwiedzają Centrum Medycyny Eksperymentalnej w Olsztynie. Fot. Przemysław Skrzydło / Agencja Gazeta

Paradoksy oczekiwań

Radziwiłł obejmował swój urząd w nadzwyczaj przyjaznej atmosferze, po charyzmatycznym profesorze Marianie Zembali, któremu udało się, co jest nie lada osiągnięciem, zbudować względną równowagę w polskiej ochronie zdrowia. Miałem wówczas nadzieję, że minister Radziwiłł jako wieloletni lider samorządu lekarskiego, jak mało kto w polskim parlamencie znający polityczne realia swojego resortu, stanie się jedną z kluczowych postaci, wizjonerskim profesjonalistą w mocno partyjnym rządzie Beaty Szydło, podnosząc tym samym rangę problematyki zdrowotnej w całej polityce rozwojowej państwa.

To zresztą najtrudniejsze zadanie każdego nowego gospodarza w gmachu przy Miodowej: co i w jaki sposób zrobić, by kwestie zdrowotne stały się priorytetem publicznym, a nie tylko umowną nazwą kosztownych procedur. Oczywiście nominacji Radziwiłła towarzyszyły też obawy związane z możliwością forsowania mocno ideologicznych rozwiązań, wystawiających polskiej polityce zdrowotnej nie najlepsze świadectwo. Niestety, część z tych obaw się potwierdziła. Teraz, gdy pojawia się wiele głosów nawołujących do odwołania ministra Radziwiłła, zwłaszcza po mocno nieudanym występie podczas wrześniowej demonstracji Porozumienia Związków Medycznych i zaskakująco słabej obecności w sporze dotyczącym projektu zaostrzającego prawo aborcyjne, bilans pierwszego roku rządów pozostaje jeszcze bardziej nieoczywisty. Jedno jest natomiast pewne – Konstanty Radziwiłł jest bardzo pracowitym szefem resortu zdrowia, którego działalność określa paradoks: dojrzałej wizji rozwoju towarzyszą działania, której stoją wobec niej w zasadniczej sprzeczności.

Wieloletnie zaangażowanie Konstantego Radziwiłła w działalność samorządu lekarskiego przez nieprzychylnych mu komentatorów jest uważane za wadę: bo jak człowiek z samego centrum ochrony zdrowia miałby dogłębnie zreformować ten trudny obszar życia społecznego? Tymczasem, gdy tylko dowiedziałem się, że obejmie tekę ministra zdrowia, uznałem, że jest wręcz przeciwnie. Szefowanie korporacji lekarskiej to tak naprawdę tylko negocjacje pod nieustającą presją i konieczność zrozumienia racji różnych, często bardzo skonfliktowanych ze sobą stron.

Pod koniec zeszłego roku minister Radziwiłł wszedł do resortu, w którym nie tylko, można powiedzieć, z zasady brakuje pieniędzy, ale który jest również miejscem ścierania się silnych emocji i nierzadko sprzecznych interesów. Antagonizm, będący naturalnym paliwem polityki, w ministerstwie zdrowia staje się bez odpowiedniej kontroli palącym problemem, którego znaczenia nie można umniejszać, uciekając w pozornie tylko bardziej bezpieczną sferę technologii zarządzania.

Wbrew wielu dobrze ugruntowanym teoriom domeną polityki zdrowotnej nie jest wyłącznie racjonalność, w myśl której po określeniu możliwych do osiągnięcia celów wybiera się optymalną i ugruntowaną metodę do ich osiągnięcia. W tej, bardzo optymistycznej zresztą, perspektywie nie ma miejsca na emocje, partykularne interesy, ambicje i napięcia zdecydowanie odległe od wyważonej dyskusji nad oceną faktów. Rolą ministra, mimo utartego w Polsce zwyczaju, nie jest jednak wyłącznie administrowanie ochroną zdrowia, ale przede wszystkim – kształtowanie polityki zdrowotnej w taki sposób, by zapewnić każdej grupie społecznej co najmniej elementarny poziom bezpieczeństwa.

Konstanty Radziwiłł pracę w ministerstwie rozpoczął od może mało efektownej, ale bardzo potrzebnej próby uporządkowania skomplikowanej rzeczywistości ochrony zdrowia. Nie było i nie jest mu łatwo, bo oczekiwania są ogromne. Nie uniknął przy tym błędów, przez które stracił część zaufania i sympatii wyborców niekoniecznie przychylnych obozowi Zjednoczonej Prawicy.

Twarda doktryna i obiecująca wizja

Doktrynalny sprzeciw ministra zdrowia wobec finansowania przez państwo zabiegów in-vitro, chociaż nietrudny do przewidzenia, okazał się jednak głęboko rozczarowujący. Konstanty Radziwiłł, który jest nie tylko urzędnikiem państwowym, ale też politykiem, ma oczywiście prawo bronić własnych poglądów i nie zgadzać się z dowolnymi postulatami formułowanymi w debacie publicznej. To nic złego. Oderwany od politycznych sporów technokrata nigdy nie zbuduje wokół swojego resortu potencjału społecznej identyfikacji, bez którego nie uda się żadna reforma. Jednak polityczność ministra nie powinna kończyć się na afirmacji własnego stanowiska, oznaczającej jednoczesny sprzeciw wobec argumentów drugiej strony. Tymczasem wzajemna „niesłyszalność” wciąż pozostaje dominującą cechą polskiej polityki – również tej zdrowotnej. Trudno mi jednak zrozumieć, dlaczego minister zdrowia pozostawał obojętny na merytoryczne argumenty specjalistów, ginekologów, genetyków i pediatrów, który sprzeciwiali się zastąpieniu rządowego programu In vitro przez naprotechnologię.

Zamknięcie programu refundacji in vitro to nie tyle działanie programowe, wynikające z konkretnego planu reform ochrony zdrowia, lecz również dowód lojalności wobec konserwatywnego elektoratu. Niby jest to oczywiste z punktu widzenia politycznej pragmatyki, bo Konstanty Radziwiłł został wybrany przez określoną grupę ludzi i zajmuje na mapie politycznej wrażliwości takie, a nie inne miejsce. Bez podobnych gestów minister zdrowia szybko straciłby poparcie nie tylko swojego elektoratu, ale również aktualnie dominującej większości parlamentarnej.

Mimo konieczności pogodzenia się z nieubłaganą logiką politycznych afiliacji, od ministra zdrowia o tak bogatym doświadczeniu w działalności publicznej można i trzeba oczekiwać więcej. Wymarzonym rozwiązaniem byłoby przyjęcie przez ministra Radziwiłła roli arbitra, który łącząc własny autorytet medyczny ze społecznym dba o to, by ta krytycznie ważna dyskusja nie stała się kolejnym i zupełnie niepotrzebnym frontem polskiej wojny kulturowej. Rządowy program in vitro, jeden z niewielu udanych pomysłów poprzedniej koalicji, nie był wymierzony w kogokolwiek, ani w cokolwiek; w żadną instytucję życia publicznego. Miał pomóc nieszczęśliwym ludziom, którzy nie mogli mieć dzieci. Wartość tego programu miała charakter uniwersalny – własnego potomstwa pragną wszyscy, niezależnie od wyznawanych poglądów. Tymczasem okazało się, że nie jest to takie proste i rządowy program in-vitro, jako jedenn z pierwszych, padł ofiarą „dyskontynuacji" – kolejnej nieszczęśliwej zasady kształtującej życie publiczne w Polsce.

Minister zdrowia w swoich działaniach nie jest jednak wyłącznie doktrynerski. Zainicjowany jesienią Program bezpłatnych leków dla osób po 75 roku życia, chociaż zbiera różne oceny, na pewno stanowi dowód konsekwencji w budowaniu wspólnej perspektywy dla polityki i zdrowotnej. To, mimo wszystkich niedociągnięć tego projektu, bardzo potrzebna inicjatywa, która, oprócz pomocy seniorom, daję nadzieję na zmianę świadomości społecznej, by starość zacząć postrzegać nie jako sumę kosztów, lecz jako zobowiązujące wyzwanie rozwojowe w perspektywie wszystkich polityk publicznych.

Warto odrzucić upraszczające etykiety typu „nieprzemyślane rozdawnictwo”, „datek dla elektoratu” lub „niebezpieczny przykład wspierania lekomanii wśród osób starszych”, by przywołać najczęściej pojawiające się krytyczne opinie. Mimo istotnych wad związanych z samą listą substancji oraz uprawnieniami do wypisywania recept na bezpłatne leki, program Ministerstwa Zdrowia jest pierwszym tak zdecydowanym krokiem na drodze budowy polityki senioralnej, która nie tylko odpowiada tendencjom demograficznym i epidemiologicznym, ale jest też długo wyczekiwanym i zorganizowanym systemowo wyrazem międzypokoleniowej solidarności.

Zastanawiam się, abstrahując od subiektywnych politycznych sympatii, czy ktoś, kto protestuje przeciwko programowi 75+, pomyślał kiedyś, dlaczego np. w kawiarni, w kinie lub w nadmorskim ośrodku wypoczynkowym jest tak mało osób starszych? Albo dlaczego tak wielu ludzi starość napawa lękiem? Przecież nie wszyscy są samotni, przewlekle chorują i cierpią albo zwyczajnie nie interesują się światem. Odpowiedź jest brutalnie prosta – nie wychodzą, nie bywają, nie są aktywni poza domem, bo po prostu nie mają pieniędzy, by zaspokoić swoje podstawowe potrzeby.

Rozwiązanie, dzięki któremu uda się emerytom realnie zaoszczędzić pieniądze dotychczas przeznaczane na leki, nie tylko pozwoli zaspokoić część potrzeb zdrowotnych, lecz ,co nie mniej ważne – wzmocni poczucie bezpieczeństwa ekonomicznego. Źle by się jednak stało, gdyby najważniejszym symbolem nowej polityki senioralnej stał się program bezpłatnych leków dla osób po 75. roku życia. Bez stałej i ścisłej współpracy ministrów zdrowia oraz rodziny, pracy i polityki społecznej, polityka senioralna będzie tylko umowną nazwą dla kolejnych mniej lub bardziej udanych działań, oderwanych jednak od zasadniczego wyzwania, jakim jest nie tylko doraźne wsparcie, ale też zmiana miejsca, które osoby starsze zajmują w przestrzeni zbiorowej wyobraźni. Mówiąc wprost: obecnie realizowanej polityce senioralnej nie brakuje ani technologii i know-how, ani nawet pieniędzy, lecz polityczności.

Jeśli polityka senioralna, kreowana i nadzorowana przez rząd, będzie zaczynać się od deklaracji (bardzo słusznych!) o potrzebie międzypokoleniowej solidarności oraz wrażliwości na problemy tej grupy społecznej, a kończyć na programach podobnych do 75+, wówczas sytuacja seniorów radykalnie się nie zmieni. Nadal dominującym doświadczeniem osób starszych będzie marginalizacja rozumiana jako – czytamy w doskonałej pracy Elżbiety Trafiałek – „brak uprawnień uczestnictwa (...) w tych sferach życia społecznego, w jakich uczestniczą pozostali” . Marginalizacja oznacza w tym przypadku bolesną niesprawiedliwość, wobec której trudno jest przejść obojętne.

Kolejne świadczenia, bez jednoczesnej budowy szerokiego planu integracji i  wzmocnienia emancypacji osób starszych, w niedługim czasie mogą w niedługim czasie spowodować efekt dokładnie odwrotny od zamierzonego – instrumentalizację starości. Akcentowanie wyłącznie „rynku wymiernych potrzeb” (leków, specjalnych świadczeń, udogodnień i usług) seniorów stworzy wrażenie, że jest to po prostu nowa i wcześniej słabo dostrzegana grupa konsumentów.

Trudna sztuka tego, co możliwe

Przykład Szwecji, kraju z gruntownie przemyślaną i od wielu lat sprawnie realizowaną polityką senioralną pokazuje, że możliwa jest skuteczne połączenie czterech porządków: ekonomicznego, socjalnego medycznego i politycznego. Wbrew pozorom tajemnicą sukcesu całej szwedzkiej polityki społecznej nie są wyłącznie – mitologizowane w Polsce – wysokie podatki, dzięki którym możliwe jest budowanie skutecznych programów wsparcia i integracji osób starszych. Szwedzi bardzo systematycznie kształtują również sferę metapolityczną: wartości, kulturę i język debaty publicznej. Fundamentem szwedzkiej polityki senioralnej wcale nie są księgowe wyliczenia, tylko zupełnie podstawowe prawo do bycia razem, w myśl którego priorytetem działalności służb socjalnych jest zapewnienie osobie starszej możliwości przebywania ze swoimi najbliższymi. To coś więcej niż tylko gest czy symbol, ale wyraźny sygnał dla polskich decydentów, w jakim kierunku należy iść.

W polskim programie bezpłatnych leków dla seniorów widzę nie tyle rozwiązanie konkretnego problemu, lecz bardziej symptom długo wyczekiwanej zmiany jakościowej w polityce zdrowotnej. Jeśli tylko za tym programem pójdą inne i równie zdecydowane działania, ochrona zdrowia ma szansę stać się narzędziem bardziej sprawiedliwej polityki społecznej. Pomimo, często nawet słusznych zarzutów, program 75+ otwiera ważną i potrzebną dyskusję, której poprzednikom Konstantego Radziwiłła udawało się unikać przez lata.

Łukasz Andrzejewski jest publicystą zajmującym się systemem ochrony zdrowia.

08.11.2016
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta