Czy minister zdrowia, mówiąc o 2,5 milionach osób pozostających poza systemem ubezpieczenia zdrowotnego, świadomie wprowadza opinię publiczną w błąd? Nie jest to wykluczone, gdy dokładnie przeanalizować wypowiedzi towarzyszące wprowadzonym właśnie zmianom w dostępie do POZ.
Małgorzata Solecka. Fot. arch. wł.
- 2,5 miliona Polaków jest poza systemem ubezpieczenia zdrowotnego – te słowa, jak mantrę, Konstanty Radziwiłł powtarzał od miesięcy. Mówił przy tym wielokrotnie, że chodzi przede wszystkim o tych, którzy pracują na podstawie tzw. umów śmieciowych, które są nieoskładkowane. I mimo że takie osoby płacą podatki, nie mają prawa do świadczeń zdrowotnych.
Radziwiłł już na początku 2016 roku zapowiadał pierwszy krok w kierunku zmiany tego stanu rzeczy i otwarcie POZ dla wszystkich bez względu na status ubezpieczeniowy. I uchwalona w listopadzie nowelizacja ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej temu właśnie miała służyć.
17 listopada na stronie internetowej Ministerstwa Zdrowia pojawiło się podsumowanie pierwszego roku urzędowania Konstantego Radziwiłła. „Dobry rok w Ministerstwie Zdrowia” zawiera przypomnienie najważniejszych osiągnięć resortu. Czytamy w nim m.in.: „Zapewniamy powszechny dostęp do podstawowej opieki zdrowotnej. Zapewniliśmy dostęp do podstawowych świadczeń każdemu pacjentowi – również tym formalnie nieuprawnionym. W ten sposób znieśliśmy barierę w dostępie do podstawowej pomocy. Dzięki temu Polacy będą diagnozowani szybciej, a ich leczenie będzie skuteczniejsze i tańsze. Już od 1 stycznia pacjenci będą mogli bez obaw o negatywną weryfikację w eWUŚ udać się do swojego lekarza rodzinnego”.
1 stycznia Informacyjna Agencja Radiowa informowała: „Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł w rozmowie z IAR wyjaśnił, że nieubezpieczeni, którzy skorzystają z podstawowej opieki zdrowotnej, nie poniosą kosztów związanych z wizytą. Jak to ujął minister - jest to „abolicja dla wszystkich tych, którzy w sposób nieuprawniony udadzą się do lekarza POZ”. Minister dodał, że według szacunków resortu samo „ściganie” osób nieubezpieczonych, które nie zapłaciły za poradę jest bardziej kosztowne niż sfinansowanie tych świadczeń i ewentualne późniejsze koszty leczenia specjalistycznego, którym można było zapobiec”.
- POZ dla wszystkich – ta informacja przewijała się przez wszystkie media. Bo, choć z zastrzeżeniami (brak prawa do refundacji, brak możliwości bezpłatnego korzystania z badań diagnostycznych), bez wątpienia jest to ważna wiadomość, która – przyjmując za dobrą monetę słowa Radziwiłła – dotyczy niemałej liczby osób.
Sęk w tym, że niewiele mediów – MP jest tu raczej wyjątkiem – dokładnie śledziła i projekt samej ustawy, i prace, jakie się nad nią toczyły w Sejmie. A tam, podczas pierwszego czytania projektu na posiedzeniu Komisji Zdrowia, wiceminister Piotr Gryza mówił: „Pewną obserwacją z życia jest to, że NFZ egzekwuje koszty nienależnie otrzymanych świadczeń od osób, które w znacznej mierze spełniały wymogi bycia ubezpieczonym, bo były za te osoby odprowadzane składki, natomiast nie dopełniły obowiązku zgłoszenia do ubezpieczenia. W związku z tym wprowadzamy kilka regulacji w kwestii egzekwowania kosztów od osób, które de facto były ubezpieczone, chociaż nie dokonały obowiązku i w odpowiedniej procedurze naprawią tę czynność. Chodzi o to, żeby NFZ nie egzekwował kosztów realizacji świadczeń, bo otrzymały te świadczenia osoby, które były ubezpieczone w sposób należyty”.
W trakcie drugiego czytania posłowie wspierający rząd chwalili ministra zdrowia: - Projekt ustawy ma zagwarantować każdej osobie, która skorzysta ze świadczeń opieki zdrowotnej z zakresu podstawowej opieki zdrowotnej, że nie poniesie kosztów udzielonego jej świadczenia opieki zdrowotnej nawet w przypadku, gdy wystąpią trudności z potwierdzeniem jej prawa do świadczeń opieki zdrowotnej.
A sam Konstanty Radziwiłł podkreślał: „Drugim celem głównym tej ustawy jest, można powiedzieć, pewien krok na drodze do zrealizowania tego, co jest obowiązkiem konstytucyjnym państwa: zapewnienia świadczeń opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych wszystkim obywatelom, a nie tylko tym, którzy mają status ubezpieczonych”. Tak było w listopadzie.
Dziś ministerstwo wraca do wykładni Piotra Gryzy z pierwszego czytania projektu ustawy i wyjaśnia, że przepisy, które wejdą w życie 12 stycznia, mają ułatwić dostęp do świadczeń POZ osobom posiadającym prawo do świadczeń, chociaż system eWUŚ tego nie potwierdza, lub osobom, które - mimo że posiadają potencjalne prawo do świadczeń z tytułu ubezpieczenia zdrowotnego - nie dopełniły obowiązku zgłoszenia do ubezpieczenia.
Nie ma więc mowy o 2,5 milionie osób pozostających poza systemem… Czy nie dlatego, że ta liczba jest mocno przeszacowana, bo – jak pokazuje praktyka NFZ – w zdecydowanej większości przypadków problemem jest brak dopełnienia skomplikowanych formalności i zawodność obiegu informacji, a nie faktyczne wykluczenie z systemu ochrony zdrowia?
Urzędnicy ministerstwa wręcz bagatelizują problem korzystania z nowych rozwiązań przez osoby, które „świadomie potwierdzą nieprawdę” w POZ, mówiąc o „pojedynczych przypadkach”. A minister zapewnia: - Nikogo nie namawiam do kłamstwa.
Jest jeszcze jeden, dość fundamentalny, aspekt sprawy: ministerstwo postanowiło rozwiązać problem, którego w rzeczywistości nie ma. W kwietniu 2015 roku „Kurier Poranny” donosił: „Średnio w Polsce NFZ odzyskuje od kilku do kilkunastu procent długów od osób, które nie miały prawa do darmowego leczenia. Podlaski oddział jest pod tym względem w czołówce – z odzyskanymi dotąd 59,7 tys. zł jest tuż za oddziałem mazowieckim (98 tys. zł) i śląskim (73 tys. zł). Skąd taka niska ściągalność? Okazuje się, że Fundusz nie ściga pacjentów, których wartość leczenia nie przekracza 100 zł – jest to zbyt niska kwota do tego, aby wszczynać postępowanie administracyjne”. Urzędnicy NFZ potwierdzają w rozmowie z MP tę praktykę. A koszt jednej wizyty u lekarza POZ to 50 zł. Jeśli w grę wchodziła wyłącznie wizyta – egzekucji nie wszczynano. Jeśli pacjent korzystał z badań albo refundacji leków i przekroczył granicę 100 złotych – sytuacja się zmieniała. Ale w tej chwili również „abolicja” dotyczy wyłącznie wizyt w poradni POZ...
Co wiadomo na pewno? Powszechne otwarcie POZ jest fikcją. Ustawa wyraźnie mówi o osobach, które tylko formalnie nie mają potwierdzonego statusu ubezpieczenia zdrowotnego. Z punktu widzenia lekarza POZ udzielenie świadczenia pacjentowi na podstawie jego oświadczenia nie wiąże się z żadnym ryzykiem finansowym – w zakresie porady POZ.
Lekarze obawiają się jednak, że informowanie takich pacjentów o możliwych konsekwencjach finansowych korzystania z refundacji i wszelkiego rodzaju skierowań (badania, konsultacje specjalistyczne) bez potwierdzenia prawa do ubezpieczenia stanie się dla nich dodatkowym obciążeniem.
Zamieszanie wokół dostępu do POZ przypomina sytuację z programem bezpłatnych leków dla seniorów. Początkowe zapowiedzi (bezpłatne leki na receptę dla wszystkich osób powyżej 75. roku życia) nie przystają do rzeczywistości, w której zdecydowana większość seniorów ma prawo najwyżej do jednego lub dwóch bezpłatnych leków, a za pozostałe preparaty musi płacić na ogólnych zasadach refundacyjnych.