Zawsze staliśmy na stanowisku, że nie powinniśmy protestować kosztem pacjentów, ale doświadczenie uczy, że łagodny protest nic nie daje. Nie przyjdziemy do pracy. Inaczej nie wymusimy zmiany – mówi „Gazecie Wyborczej” Roman Badach-Rogowski, przewodniczący Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego.
Roman Badach-Rogowski podczas protestu pracowników ochrony zdrowia w Warszawie 24 września 2016 r. Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Gazeta
W zeszłym roku ratownicy zawarli porozumienie z resortem zdrowia, w myśl którego mieli od lipca 2017 r. dostać 400 zł więcej, a od stycznia 2018 r. – kolejne 400 zł. Rząd przekazał nawet dotacje na pieniądze dla ratowników z pogotowia. Resort zdrowia stwierdził jednak, że podwyżki dla tych, którzy pracują na SOR-ach, muszą wypłacić same szpitale, które dostały większe kontrakty z NFZ.
„GW” tłumaczy, że pieniądze z NFZ poszły na podwyżki dla innych pracowników, bo weszła ustawa o minimalnych wynagrodzeniach, w której ratownicy nie zostali wymienieni. Ministerstwo wydało co prawda rozporządzenie, zgodnie z którym NFZ ma wypłacić ratownikom pieniądze za okres od lipca 2017 r. do końca 2018 r. Od stycznia przyszłego roku ich pensje wrócą jednak do poprzedniego poziomu.