"Podjęliśmy decyzję ważną i potrzebną, ponieważ w Polsce ponad milion ludzi boryka się z problemem bezpłodności, ponad 15 tys. par czeka na ten zabieg – powiedział minister zdrowia Bartosz Arłukowicz w wywiadzie z Bogdanem Rymanowskim dla TVN24. Rozmowa dotyczyła programu zdrowotnego Ministerstwa Zdrowia ws. in vitro, który według zapowiedzi premiera Tuska ma ruszyć 1 lipca 2013 r.
"Problemem w naszym kraju jest to, że system procedury in vitro jest nieuregulowany – podkreślał Arłukowicz. – Kiedy słucham przeciwników decyzji o programie, zastanawiam się, dlaczego oni nie chcą, żeby w końcu uregulować system i zadbać o bezpieczeństwo zarodków".
Minister wezwał, aby dyskutować o faktach i argumentach. Dlatego oburzył się na wczorajszą wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego. "Skoro prezes PiS opowiada, że 15 tys. refundowanych zabiegów in vitro to 15 tys. aborcji, to zapraszam go do resortu, ja mu pokażę, czym się różni aborcja od in vitro. Proponuję, żeby prezes Kaczyński zrobił debatę z udziałem ekspertów i rodziców dzieci urodzonych dzięki tej metodzie. (...) Pan prezes twierdzi, że w tej kwestii słucha Kościoła. Różnica między nami polega na tym, że ja czytam książki i słucham ekspertów" – podkreślił Arłukowicz. "Różnica między PiS a nami polega na tym, że my chcemy dać ludziom dostęp do metody in vitro, aby byli szczęśliwi i mieli dzieci, a PiS chciał za to wsadzać do więzienia".
Odnosząc się do użytego kilkakrotnie przez polskich biskupów określenia procedury in vitro jako "wyrafinowanej aborcji" Arłukowicz powiedział: "Nie wolno w ten sposób mówić ani myśleć. Proponuję każdemu, kto to robi, żeby spojrzał w oczy tysięcy śmiejących się dzieci, biegających po naszych domach. To skandaliczna wypowiedź". Minister zdrowia odniósł się też do wypowiedzi dr. Tadeusza Wasilewskiego, który po 15 latach zrezygnował z pracy w programie in vitro tłumacząc, że podczas tej procedury dochodzi do niszczenia embrionów. "Po to właśnie przygotowaliśmy projekt programu zdrowotnego, żeby zarodki były bezpieczne – stwierdził Arłukowicz. – Bo warunkiem przystąpienia [klinik] do tego projektu będzie zagwarantowanie bezpieczeństwa zarodków".
Przypomniał, że obecnie w Polsce nie ma żadnej kontroli nad procedurą in vitro. "Od 1 lipca wprowadzamy zasady monitoringu jakości, bezpieczeństwa pacjentów, dbania o zarodki, które podczas procedury powstają" - powiedział.
Minister powtarzał, że chodzi przede wszystkim o równy dostęp do metody. "Jeśli porównać moje wypowiedzi w tej sprawie sprzed miesiąca, sprzed roku i pięciu lat, widać, że jestem konsekwentny – podkreślał. – Niepłodność jest chorobą, a metoda in vitro jest sposobem jej leczenia i ludzie mają prawo mieć do niej równy dostęp".
Na zarzut Bogdana Rymanowskiego, że "po zabiegu in vitro nikomu nie wraca możliwość prokreacji", minister odparł: "Czy to jest powód do uznania, że nie jest to metoda leczenia? Czy noszenie okularów naprawia nasz wzrok? A insulina leczy cukrzycę, czy pomaga z nią żyć? To jest argument absolutnie nietrafiony".
Czego boi się minister
Rymanowski pytał również Arłukowicza, czy nie czuje się "następny do odstrzału" po ewentualnej dymisji minister sportu Joanny Muchy. "Za dużo spraw do załatwienia przede mną i nie mam czasu zastanawiać się, kiedy zostanę odwołany" – odpowiedział minister zdrowia. Do stwierdzenia, że w sondażach jest oceniany jako najgorszy minister w rządzie, odniósł się słowami: "Czas zdobywania popularności mam za sobą, a teraz wykonuję ciężką pracę. Resort zdrowia to miejsce, gdzie się podejmuje trudne decyzje, które niosą za sobą konsekwencje. Staram się dobrze wykonywać swoją pracę i nie zastanawiać się nad niczym innym".
Dopytywany, czy nie boi się dymisji, odparł: "Wie pan, ja boję się tylko mojej mamy. Jak mi mówi, żebym założył czapkę, to zawsze czapkę zakładam".
