"Padliśmy na twarz i szorujemy po błocie"

18.11.2020
Onet

Służba zdrowia zawsze była na skraju wydolności. A teraz padliśmy na twarz i szorujemy po błocie - uważa ratownik medyczny z Wrocławia Tomasz Pajączek. - Pacjenci wszędzie są wyładowani po dach. Na szczęście nie dochodzi jeszcze do sytuacji, jak w niektórych szpitalach, że pacjenci leżą na podłodze, bo tylko tam jest jeszcze wolne miejsce - dodaje.

- Szpitale są przeładowane, pacjenci są upychani gdzie tylko się da, ale budynki nie są przecież z gumy. Miejmy nadzieję, że nie dojdzie u nas do sytuacji, że jak wezwanie będzie dotyczyło koronawirusa albo chociaż podejrzenia koronawirusa, to dyspozytor nawet nie wyśle karetki - mówi ratownik.

- Najdłużej w kolejce karetek czekałem z pacjentem 5,5 godziny. Ale są inni, którzy czekali znacznie dłużej, prawie 10 godzin - relacjonuje Tomasz Pajączek. - To efekt koronawirusa. Mamy znacznie więcej zgłoszeń. Poza tym brakuje personelu medycznego, ale to już jest nasza stała dolegliwość - wyjaśnia.

- W ostatnich tygodniach mieliśmy do czynienia z sytuacją krytyczną: na dyżurze, na którym powinno być 12 osób z personelu medycznego, były tylko 4. Nie dość, że był wtedy sznur karetek, to w jednej doszło do zatrzymania krążenia. A do drugiego zatrzymania krążenia doszło na SOR. W obu przypadkach trzeba było się zajmować pacjentem w stanie krytycznym. A trzeba pamiętać, że w karetce zapasy tlenu są ograniczone - zauważa.

- Jeden z kolegów ratowników miał ostatnio wyjazd do zgłoszenia sprzed 6 godzin. Jak się dodzwonił do pana, który wzywał pogotowie, to ten powiedział, że już nie potrzebuje karetki, bo 3 godziny temu żona zmarła - mówi Tomasz Pajączek.

Leki

Napisz do nas

Zadaj pytanie ekspertowi, przyślij ciekawy przypadek, zgłoś absurd, zaproponuj temat dziennikarzom.
Pomóż redagować portal.
Pomóż usprawnić system ochrony zdrowia.