Liczy się każda sekunda

27.11.2019
Agnieszka Krupa
Kurier MP

– W bezpośrednio zagrożonym rejonie w okolicy Giewontu zaobserwowano co najmniej 3 wyładowania, w tym to jedno główne o bardzo rzadko spotykanej w polskich warunkach mocy. Podczas akcji ratowniczej wyładowania trwały, część ratowników została porażona, ale chęć pomocy była silniejsza – o pracy ratowników TOPR i tragedii na Giewoncie mówi dr hab. Sylweriusz Kosiński, anestezjolog i ratownik TOPR.


Dr hab. Sylweriusz Kosiński. Fot. AKr

I

Agnieszka Krupa: Czy w każdej akcji ratowniczej prowadzonej przez TOPR bierze udział ratownik medyczny lub lekarz?

Dr hab. n. med. Sylweriusz Kosiński: Wszystkich czynnych ratowników ochotników TOPR jest ok. 140. Wśród nich jest 10 zawodowych ratowników medycznych, wspomaga ich 5 ratowników medycznych ochotników oraz 5 lekarzy ochotników (anestezjolodzy, kardiolodzy i chirurdzy urazowi). Oprócz tego, że biegle znamy arkana medycyny stanów nagłych i traumatologii, to musimy być ratownikami górskimi – znać techniki ratownicze, metody autoasekuracji i ewakuacji. Na nic zda się lekarz, który nie czuje się pewnie na szczytach górskich, w wodzie, na śniegu, czy w jaskiniach.

Nie zawsze jednak na miejscu zdarzenia jest lekarz. Jeszcze 10-15 lat temu lekarze dyżurowali codziennie, ale z czasem kadra się wykruszyła – obecnie dyżurują jako ochotnicy. Zapewniamy także konsultacje telefoniczne i radiowe dla ratowników medycznych, a jeżeli zdarzenie tego wymaga, lekarz dociera na miejsce akcji w kolejnym rzucie.

Organizujemy dla ratowników wewnętrzne szkolenia – wprowadzamy najnowsze schematy postepowania, wdrażamy ich w techniki do tej pory zarezerwowane dla lekarzy – np. ultrasonografię, specjalne procedury ratunkowe, wykorzystanie zaawansowanych sposobów wentylacji zastępczej itp. Współpracujemy także z zakopiańskimi szpitalami, w których ratownicy są szkoleni na salach operacyjnych i na oddziałach intensywnej terapii.

Większość ratowników TOPR pracuje w okolicznych oddziałach ratunkowych albo w zespołach ratownictwa medycznego (ZRM). Zresztą ze względu na swoje kwalifikacje i umiejętności są bardzo cenionymi i poszukiwanymi specjalistami.

Warunki, w jakich działają ratownicy stawiają przed nimi bardzo wysokie wymagania, jeśli chodzi o kondycję i umiejętności techniczne.

W szpitalu mamy nieograniczony dostęp do sprzętu i personel do dyspozycji, a w górach jesteśmy zdani na to, co wyniesiemy w plecaku. Mogą wystąpić problemy z łącznością, ryzyko nieprawidłowego działania sprzętu itp. Poza kwalifikacjami medycznymi ratownicy działający na wysokości muszą być wszechstronnie wyszkoleni, znać topografię gór i zagrożenia środowiskowe, mieć świetną wydolność fizyczną (potwierdzaną corocznymi testami), odporność psychiczną, empatię. I pasję – to od niej wszystko się zaczyna.

Błyskawiczny transport poszkodowanego jest możliwy dzięki śmigłowcowi ratowniczemu Sokół. Ilu pilotów jest w TOPR?

TOPR korzysta z usług zewnętrznego operatora – firmy Husair, która zatrudnia pilotów i na mocy umowy jest zobowiązana, aby zapewnić sprawny śmigłowiec do działań ratowniczych. Sokół jest świetnym śmigłowcem ratunkowym, ale wymaga stałej obecności dwóch pilotów.

Wyszkolenie pilota do latania w górach trwa dosyć długo. Wszyscy piloci, którzy obecnie latają w górach są znani ze swojej precyzji i doskonałych umiejętności.

Utrzymanie śmigłowca możliwe jest dzięki zagwarantowanym ustawowo funduszom z MSWiA.


Wnętrze śmigłowca ratunkowego Sokół. Fot. AKr

II

Jakimi urządzeniami dysponują ratownicy?

W sprzęt zaopatruje nas najczęściej Fundacja Ratownictwa Tatrzańskiego TOPR. Kluczowe znaczenie ma dostosowanie urządzeń do wymagających warunków górskich. Urządzenia, które doskonale sprawują się na nizinach, bardzo często odmawiają posłuszeństwa wysoko w górach. Zawsze staramy się mieć sprzęt najlepszej jakości – lekki, odporny na uszkodzenia, poręczny, ergonomiczny, który łatwo schować w plecaku albo przypiąć do uprzęży, żeby łatwo desantować się do poszkodowanego z pokładu śmigłowca.


Dwa aparaty USG używane przez ratowników TOPR. Fot. AKr

Staramy się np. unikać urządzeń z ekranami dotykowymi, bo ich funkcjonowanie w temperaturze -20oC może być problematyczne. Poza tym korzystamy z doświadczeń pokoleń ratowników i lekarzy TOPR – stosujemy np. rurki intubacyjne zbrojone zamiast standardowych, łopatki do laryngoskopów z tworzyw sztucznych zamiast metalowych, często stosujemy dostęp doszpikowy, używamy specjalnych zestawów do termoizolacji, zawsze nosimy ze sobą zapasowe baterie.

W czasie zimowych wypraw ratunkowych sprzęt i leki w ampułkach szybko zamarzają. Jest to mniej istotne, kiedy w akcji bierze udział śmigłowiec, ale podczas wielogodzinnej pieszej wyprawy, czas działania w trudnych warunkach znacząco się wydłuża. Leki i niektóre elementy wyposażenia ratownicy trzymają pod kurtką, blisko ciała, gdzie jest najcieplej. Używamy też ogrzewaczy chemicznych.

Na pokładzie śmigłowca znajduje się rozbudowany defibrylator z opcją kapnografii, pomiaru temperatury centralnej i obwodowej, inwazyjnego i nieinwazyjnego pomiaru ciśnienia, respirator transportowy z rozbudowanymi opcjami wentylacji, urządzenie do mechanicznej kompresji klatki piersiowej, ssak, pompy strzykawkowe, przenośny ultrasonograf, niezależny termometr do pomiaru temperatury centralnej oraz cała masa sprzętu dodatkowego, ponieważ zawsze musimy mieć jakąś rezerwę w przypadku awarii. Lżejszy zestaw przenośny jest przy ratowniku.

W górach ratownicy muszą być wyposażeni także w kaski, uprzęże wspinaczkowe, liny, a nawet wiertarki.

Oczywiście, to część ekwipunku osobistego, absolutnie niezbędnego w górach. Jest też sprzęt potrzebny do transportu poszkodowanego. Często używamy tzw. noszy francuskich, stosowanych przez górskie służby ratunkowe na całym świecie. Stalowa konstrukcja, stelaż mocny i stabilny z możliwością założenia metalowych haków służących do noszenia rannego, również z możliwością dopięcia do stalowych lin, dzięki którym możemy poszkodowanego wciągnąć na pokład śmigłowca albo przenieść go na nawet 200-metrowej linie z jednego miejsca na drugie.


Wnętrze śmigłowca ratunkowego Sokół. Fot. AKr

Liny i specjalne wiertarki są używane zwłaszcza przy wypadkach taternickich. Bywa, że ratownik wiszący pod śmigłowcem na linie musi wywiercić w granitowej skale kilka otworów, w które zakłada się specjalne haki do mocowania systemu lin stanowiących zabezpieczenie poszkodowanego i ratowników. Podstawowe badanie urazowe i wstępne elementy leczenia mogą być przeprowadzone nawet w takich warunkach – na pionowej skale, kilkadziesiąt metrów nad przepaścią.

TOPR ma wyjątkową możliwość testowania urządzeń w ekstremalnych warunkach – jak wyglądają te testy?

TOPR jest stowarzyszeniem, które zrzesza między innymi inżynierów, techników, prawników, lekarzy, konstruktorów. Łączy nas pasja do gór, a częste spotkania ludzi różnych profesji rodzą ciekawe rozwiązania techniczne. Bardzo często są one wynikiem improwizacji zastosowanych podczas akcji ratowniczych lub podczas szkoleń.

Np.: przy wciąganiu poszkodowanego na pokład śmigłowca powiew powietrza spod wirnika powoduje, że nosze z rannym zaczynają się kręcić. Na podstawie obserwacji i dyskusji, koledzy zmodyfikowali nosze w taki sposób, że ratownik, który jest pod spodem i asekuruje poszkodowanego, może w kluczowej fazie transportu wysunąć „skrzydło”, które hamuje ruch obrotowy i pozwala komfortowo, bez zawrotów głowy umieścić go w śmigłowcu.


Dr hab. Sylweriusz Kosiński. Fot. AKr

Inny przykład: byliśmy jedną z pierwszych górskich organizacji, która wprowadziła AED do użycia przez profesjonalistów. W trakcie jednej z akcji rozładowały się baterie w defibrylatorze konwencjonalnym. Jedynym dostępnym urządzeniem było wtedy AED znajdujące się w pobliskim schronisku – okazało się, że to urządzenie doskonale spisuje się w nieprzyjaznych warunkach górskich, posiada wytrzymałe baterie, doskonale przylegające elektrody.

Często wzorujemy się na innych górskich służbach ratunkowych na świecie albo na jednostkach wojskowych, np. defibrylatory i respiratory, których używamy były testowane przez armię w Europie Zachodniej. Między medycyną pola walki a medycyną górską jest dużo podobieństw, dlatego wzajemnie korzystamy ze swoich doświadczeń.

W ostatnich latach wiele modyfikacji w technikach utrzymywania przydatności materiałów medycznych wprowadziliśmy po testach w Komorze Termoklimatycznej Politechniki Krakowskiej. Pod auspicjami Szpitala Specjalistycznego im. Jana Pawła II i we współpracy z wybitnymi specjalistami z Politechniki Krakowskiej prowadzimy kursy dla ratowników medycznych, mamy więc unikalną możliwość przeprowadzenia testów rozwiązań stosowanych w codziennej pracy ratowników górskich. Bywa, że drobiazg, np. rodzaj plastra i sposób umocowania rurki intubacyjnej decyduje o powodzeniu wielogodzinnej akcji ratowniczej.

TOPR jako pierwsza niepaństwowa służba ratownicza w Europie testuje też urządzenie do lokalizacji GSM. Chodzi o wykorzystanie telefonów komórkowych do lokalizacji osób zaginionych w lawinach śnieżnych (lokalizowanie osób za pomocą sygnału GSM jest obecnie niezgodne z prawem).

Obecnie wykorzystywane detektory, czyli systemy RECCO wszywane np. do ubrań narciarskich, czy kilka generacji detektorów lawinowych, nie zawsze działają na tyle skuteczne, by szybko odnaleźć poszkodowanych pod zwałami śniegu. Ogranicza je zasięg, względy techniczne, czas dotarcia na miejsce zdarzenia. A czas w przypadku lawin ma decydujące znaczenie.

Technologia wykorzystująca GSM jest bardzo obiecująca – ma bardzo duży zasięg, największy spośród dotychczas stosowanych urządzeń, jest precyzyjna, tak jak wysokiej klasy detektor lawinowy prowadzi ekipę do zasypanej osoby z dokładnością do kilkunastu centymetrów.

Nie używaliśmy tego systemu jeszcze w praktyce, oby nie było okazji. Wprowadzenie tej metody do praktyki zależy od operatorów systemów telekomunikacji, stanu prawnego i działań samego producenta.

Czy zdarzało się, że aplikacja mobilna „Ratunek” pomogła zlokalizować poszkodowanego znajdującego się poza górami?

Tak, i to nie tylko w Polsce. Zdarzyło się, że koledzy odebrali zgłoszenie pomocy od zagubionych we Francji. Dzięki koordynacji służb, udało się sprawnie im pomóc.

Czy ratownicy TOPR na dyżurze są wyposażeni w nadajniki pozwalające zlokalizowanie ich na mapie?

Tak, ratownika można zlokalizować po sygnale radiotelefonu, który ma przy sobie. Oprócz tego w zimowych akcjach ratunkowych absolutny warunek bezpieczeństwa stanowi włączony detektor lawinowy.

Jak wygląda akcja lawinowa?

To jedna z najbardziej skomplikowanych i złożonych akcji ratowniczych. Ilość zaangażowanych środków i osób jest niewyobrażalna. Walczymy z czasem i ekstremalnie trudnymi warunkami. Ryzyko jest bardzo duże – zawsze istnieje niebezpieczeństwo kolejnego obrywu i zasypania ratowników. Kluczowym celem naszych działań jest jak najszybsze odnalezienie zasypanych. Do 15 minut od zasypania jesteśmy w stanie odkopać 90% żywych osób. Po 15 minucie tzw. krzywa przeżycia gwałtownie spada, liczy się dosłownie każda sekunda, bo zasypani nie mają jak oddychać. Odkopywanie jest bardzo pracochłonne, bo śnieg w krótkim czasie od zatrzymania się lawiny zamienia się w bardzo twardą skorupę, na której łamią się nawet metalowe łopaty. Aby wykopać kanał, który prowadzi do zasypanego pracuje kilka zmian ratowników, którzy do utraty tchu przerzucają ręcznie metry sześcienne śniegu.

Po dotarciu do poszkodowanego, oceniamy jego stan – sprawdzamy, czy poszkodowany miał szansę oddychać pod śniegiem dzięki tzw. przestrzeni powietrznej. Mierzymy też temperaturę ciała. Jeżeli na podstawie wszystkich przeprowadzonych badań stwierdzamy, że poszkodowany ma szansę na powrót do życia, to nawet jeśli doszło do zatrzymania krążenia, zaczyna się walka o jak najszybsze dotarcie do ośrodka, który ma odpowiednie możliwości i doświadczenie w ogrzewaniu pozaustrojowym. W naszym przypadku jest to Szpital Specjalistyczny im. Jana Pawła II w Krakowie, z którym współpraca układa się znakomicie. Obecnie jest to wiodący ośrodek w kraju i na świecie, który prowadzi ogrzewanie pozaustrojowe chorych w hipotermii i ma w tej dziedzinie rewelacyjne wyniki.

Razem z doc. Tomaszem Darochą jest Pan współtwórcą Centrum Leczenia Hipotermii Głębokiej w Krakowie. Inicjatywa leczenia hipotermii wyszła od ratowników TOPR?

Tak, myśleliśmy o tym od dawna. Po tragicznej lawinie z 30 grudnia 2001 roku, w której zginęło dwóch naszych ratowników, zostałem zaproszony na spotkanie Komisji Medycznej ICAR, na którym rozmawialiśmy o ogrzewaniu pozaustrojowym. Dla nas to była nowość – krążenie pozaustrojowe było dostępne tylko na oddziałach kardiochirurgii, aparatów było na tyle mało, że nawet nie myśleliśmy, żeby wykorzystać je z innych wskazań. Dopiero kolejna tragedia w marcu 2011 roku (w Tatrach Zachodnich 3 osoby zginęły zasypane przez lawinę – przyp. Red.) była impulsem do bardziej zdecydowanych działań. Wtedy nawiązaliśmy kontakt z dr. Tomkiem Darochą i udało się w końcu taki system stworzyć. Obecnie jesteśmy wzorem dla innych krajów.

Prowadzimy i projektujemy szereg badań naukowych, dzięki którym spodziewamy się wyjaśnić zjawiska towarzyszące ogrzewaniu wychłodzonych, określić przyczyny i przebieg hipotermii oraz opracować optymalny sposób leczenia tej choroby.

III

Gdzie w czasie zdarzenia masowego na Giewoncie (22 sierpnia br. w wyniku wyładowań atmosferycznych zginęło 5 osób, a 157 zostało rannych. W akcji ratunkowej wzięło udział blisko 200 osób, w tym 80 ratowników TOPR) znajdował się koordynator akcji ratunkowej?

W ratownictwie górskim koordynator akcji tzw. „odpowiedzialny” znajduje się w centrali TOPR, tam gdzie spływają wszystkie zgłoszenia i informacje. Akcją na miejscu zdarzenia kieruje drugi doświadczony ratownik.

W przypadku akcji na Giewoncie koordynacją zajmowały się dodatkowe osoby – w samej centrali pracowały 3 osoby. Na początku zdarzenie dotyczyło Giewontu i okolic, później powstały polowe punkty ewakuacyjne m.in. w schronisku na Hali Kondratowej. W każdym z tych miejsc była osoba odpowiedzialna za działanie.

W bezpośrednio zagrożonym rejonie w okolicy Giewontu zaobserwowano co najmniej 3 wyładowania, w tym to główne o wyjątkowo dużej mocy, które spowodowało tragedię. Radary meteorologiczne określiły natężenie prądu tego wyładowania na 150 tys. amperów. To bardzo rzadkie zjawisko w polskich górach.

Podczas akcji ratowniczej wyładowania atmosferyczne trwały, część ratowników została porażona, ale chęć pomocy poszkodowanym była silniejsza.

Jakie są wnioski po tym zdarzeniu?

Jeszcze za wcześnie, żeby robić ostateczne podsumowania, bo nie mamy dostępu do wszystkich danych. W tej chwili prokuratura prowadzi dochodzenie (śledztwo dotyczy nieumyślnego spowodowania śmierci – śledczy badają m.in. czy komunikaty o zmieniających się warunkach pogodowych były odpowiednie, a także czy rodzice 2 dzieci, które zginęły, dopełnili swoich obowiązków – przyp. Red.), dlatego części danych, które zebraliśmy nie możemy ujawniać, ani z nich korzystać.

Z całą pewnością mogę powiedzieć, że współpraca służb ratowniczych przebiegła na najwyższym możliwym poziomie. Sam byłem zaskoczony skalą pomocy spontanicznie oferowanej przez osoby, instytucje, centrum reagowania kryzysowego, LPR, inne jednostki górskie.

Tego dnia byłem w szpitalu od początku, przyszedłem z pacjentką, która dotarła do SOR pierwszym transportem śmigłowcem. Tylu ludzi zgłosiło się do pomocy: byli pracownicy szpitala jak ja, ludzie spoza Zakopanego, ratownicy, lekarze – to było coś niesamowitego.

Jak w tak kryzysowej sytuacji koordynować pracę ludzi, którzy widzą się po raz pierwszy?

We wstępnym postępowaniu kierowaliśmy się doktryną „złotej godziny”. U wielu ofiar widoczne były bezpośrednie skutki porażenia prądem, ale dominowały obrażenia mechaniczne. Wiele osób zostało odrzuconych przez falę uderzeniową na skaliste i bardzo niebezpieczne podłoże, a nawet w przepaść. Oderwane od podłoża fragmenty skał uderzały w ludzi jak pociski.

Swoją wiedzę i doświadczenie starałem się przekazać kolegom w oddziale ratunkowym. Zjawiska na tak dużą skalę są bardzo rzadkie, nie do końca wiemy, jak przeprowadzić triage, czyli segregację poszkodowanych na miejscu zdarzenia, wtórną segregację w SOR, na jakich parametrach się oprzeć, jakie działania u chorych przeprowadzić najpierw, jak wyłowić poszkodowanych, którzy jako pierwsi potrzebują pomocy. To są problemy znane nielicznym ludziom na świecie, ale udało się to wszystko sprawnie zorganizować.

Mamy nadzieję, że uda nam się wykorzystać nasze doświadczenie i we współpracy z Międzynarodowym Komitetem Ratownictwa Alpejskiego (ang. International Commission for Alpine Rescue – ICAR) stworzymy schemat segregacji poszkodowanych w zdarzeniu masowym spowodowanym porażeniem piorunem. Będzie to jednak bardzo czasochłonna i trudna praca.

Jak wygląda współpraca TOPR z innymi służbami ratownictwa medycznego, w tym z Lotniczym Pogotowiem Ratunkowym (LPR)?

Z punktu widzenia prawnego, TOPR jest jednostką współpracującą z systemem. Ze względu na nasze możliwości i umiejętności możemy być przez dyspozytora wezwani w każdym momencie na każdy teren zdarzenia. Zarówno nasi ratownicy, jak i nasze jednostki medyczne – samochody terenowe i śmigłowiec, są do pełnej dyspozycji. Współpraca z LPR-em układa się wręcz wzorcowo, choć procedury operacyjne obydwu dysponentów różnią się, ale działając w ramach tego samego systemu stale się rozwijamy i dopełniamy. Chciałbym, aby załoga śmigłowca i jednostki TOPR były częściej wzywane poza teren gór – czasem mam wrażenie, ze potencjał TOPR nie jest w pełni wykorzystywany.

Zasadą jest, że akcja ratownicza w górach kończy się w momencie przekazania poszkodowanego do ZRM. Wśród personelu ZRM i okolicznych szpitali jest wielu ratowników TOPR. Dzięki ich umiejętnościom, znajomości terenu wielokrotnie udało się dokonać przekazania chorego w miejscach wydawałoby się niedostępnych. Tych kilka zaoszczędzonych chwil może decydować o życiu i zdrowiu poszkodowanego.

Czy śmigłowiec TOPR może polecieć na ratunek poza teren Tatr, np. do wypadku komunikacyjnego w okolicy, gdy nie ma dostępnych ZRM?

Zgodnie z aktualnie obowiązującym prawem śmigłowiec TOPR-u może prowadzić działania tylko w rejonie działalności TOPR-u (teren Tatrzańskiego Parku Narodowego i pasma Spisko-Gubałowskiego).

Akcje prowadzone poza tym obszarem nie są finansowane przez MSWiA, dlatego decyzję o udziale Sokoła musi podjąć wojewódzki koordynator ratownictwa medycznego. W praktyce, dyspozytorzy korzystają ze śmigłowca TOPR rzadko, bo procedury uzyskania zgody na lot są długie i wyczerpujące.

Kiedyś było inaczej. W latach 90., jeszcze przed powstaniem LPR działał dwuletni program, w ramach którego śmigłowiec TOPR był po prostu dodatkową karetką do pomocy chorym w trudno dostępnych miejscach, gdzie przeprowadziliśmy wiele spektakularnych akcji. Odkąd powstało LPR, funkcje musiały zostać rozdzielone.

Czy TOPR może korzystać z helikoptera LPR?

Tak, mamy wypracowane procedury działania. Zresztą część kolegów pilotów latających w LPR to świetni piloci górscy, którzy kiedyś latali w TOPR.

Jeżeli tylko możliwości techniczne śmigłowca na to pozwalają, może on lądować na wyznaczonych lądowiskach – blisko schronisk, na przełęczach i na polowych lądowiskach, na których ląduje zwykle śmigłowiec TOPR. Sokół jest świetną maszyną, doskonale przystosowaną do technicznych akcji górskich. Śmigłowce LPR mają pod względem gorsze parametry, ale doskonale sprawdzają się w ewakuacji. Wielokrotnie już niezawodnie sprawdzał się system rendez-vous, w którym poszkodowany jest przejmowany przez zespół LPR z improwizowanego lądowiska, a Sokół powraca do akcji w górach.

IV

Stwierdzenie zgonu w górach – jak się odbywa z prawnego punktu widzenia?

Tylko lekarz ma prawo stwierdzić zgon na miejscu zdarzenia.
Zgodnie z obowiązującym prawem ratownicy medyczni mają możliwość odstąpienia od czynności ratujących życie. Zwykle ma to miejsce w sytuacji, gdy stwierdzają ewidentnie śmiertelne obrażenia albo ewidentne znamiona śmierci. Innym powodem niepodjęcia lub zaprzestania RKO są względy bezpieczeństwa ratowników i techniczne możliwości jej prowadzenia. Ale muszę podkreślić, że ratownicy korzystają z tych możliwości wyjątkowo. Jeśli istnieje chociaż cień szansy na uratowanie rannego, to działania są podejmowane i kontynuowane przez okres transportu. Dalsze decyzje podejmowane są po przewiezieniu ofiary do szpitala.

Co się dzieje, jeśli wiadomo, że taternik zginął w górach, może nawet jest świadek wypadku, ale jego ciała nie udało się odnaleźć?

Jeśli lekarz nie ma możliwości osobistego zbadania ofiary, to nie może stwierdzić zgonu. Dopóki jest szansa, że poszkodowanego można uratować, trwa akcja ratownicza. Akcja poszukiwawcza rządzi się innymi prawami. Robimy wszystko, co w naszej mocy, by wydobyć ciało i znieść je z gór.

Rozmawiała Agnieszka Krupa

Dr hab. n. med. Sylweriusz Kosiński – lekarz anestezjolog na Oddziale Anestezjologii i Intensywnej Terapii w Samodzielnym Publicznym Szpitalu Specjalistycznym Chorób Płuc im. dr. O. Sokołowskiego w Zakopanem; ratownik, naczelny lekarz i członek zarządu Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego; współtwórca Centrum Leczenia Hipotermii Głębokiej działającego w Szpitalu Specjalistycznym im. Jana Pawła II w Krakowie.

Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe powstało w 1909 roku z inicjatywy Mariusza Zaruskiego, miłośnika Tatr i pierwszego naczelnika Pogotowia. Statutowy cel obejmował: „poszukiwanie zaginionych turystów i niesienie pierwszej pomocy w nieszczęśliwych wypadkach na obszarze Tatr”. Godłem instytucji stał się błękitny krzyż na białym tle (toprowcy często są nazywani Rycerzami Błękitnego Krzyża).

Zgodnie z raportem Tatrzańskiego Parku Narodowego od stycznia do końca sierpnia 2019 roku w Tatrach odnotowano rekordową liczbę turystów – prawie 3 mln, z czego 1 mln 700 tys. tylko w wakacje (dane ustalane na podstawie zakupionych biletów wstępu do TPN).

W tym roku TOPR obchodzi 110-lecie istnienia.

Pomoc w górach można wezwać dzwoniąc pod numer telefonu ratunkowego: 601 100 300, 985, 112 lub przez aplikację mobilną Ratunek.

Zobacz także
  • Góra spowita mgłą
  • Jeszcze raz o hipotermii pourazowej
  • Hipotermia – niebezpieczne mity
  • Czy jesteśmy przygotowani do leczenia hipotermii pourazowej?