×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

"Musiałem uciekać przed człowiekiem z siekierą". Ratownik medyczny mówi o swojej pracy

Jerzy Dziekoński
Kurier MP

Każdy ratownik ma taką listę miejsc, do których podchodzi z dużą rezerwą. Szczególnie dotyczy to dyskotek i klubów nocnych – o agresji wobec ratowników opowiada Roman Badach-Rogowski, przewodniczący Komisji Zakładowej Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego przy WSPRSPZOZ w Zielonej Górze.

ratownik medyczny

Fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta

Jerzy Dziekoński: W Szkocji ratownicy medyczni utworzyli listę miejsc, do których nie powinni jeździć bez wsparcia policji. Czy podobna lista istnieje w Polsce?

Roman Badach-Rogowski: Według mojej wiedzy w żadnej stacji pogotowia w kraju takiej listy nie ma. Jedynie doświadczenie ratowników i dyspozytorów może podpowiadać, że w danym miejscu można oczekiwać jakiegoś niebezpiecznego zachowania.

Czy taka lista jest potrzebna?

W naszych warunkach tworzenie takich list nie jest potrzebne. Sytuacja jest dynamiczna. Miejsca, które jeszcze niedawno uchodziły za niebezpieczne, w wyniku różnych czynników „cywilizują się” i stają się całkiem przyjazne. Na pewno w dużych miastach nadal można wskazać miejsca albo dzielnice niebezpieczne. Tylko że w Polsce problemu nie stanowią poszczególne dzielnice, są nim raczej poszczególne adresy.

Naczelna Izba Lekarska prowadzi MAWOZ, czyli system monitorowania agresji w ochronie zdrowia. Czy istnieje podobny system w przypadku ratowników medycznych?

Nikt nie prowadzi takich rejestrów. Ani ministerstwo zdrowia, ani NFZ, ani żadna jednostka państwowa nie ma w ogóle pojęcia, ilu jest ratowników medycznych. Ratownicy nie są rejestrowani. Dopiero ostatnie zmiany ustawowe, ze względu na wymóg posiadania karty doskonalenia zawodowego, zapewne wprowadzą rejestrację ratowników. A na razie, skoro nie ma wymogu rejestracji ratowników, to co dopiero mówić o wymogu prowadzenia rejestrów zgłoszeń przypadków wymierzonej w nich agresji.

Czyli nie ma jakichkolwiek statystyk, które pokazywałyby ilość niebezpiecznych sytuacji z jakimi stykają się ratownicy medyczni?

Należałoby udać się do każdego pojedynczego dysponenta – których mamy w kraju kilkuset – i wypytać o takie sytuacje. Są one z reguły odnotowywane w książce raportu dyspozytorskiego. Natomiast ogólnych statystyk nie ma. Policja nie prowadzi osobnej statystyki, mimo że ratownik medyczny w akcji ma status funkcjonariusza publicznego. Napaść na ratownika jest zatem przestępstwem o większym ciężarze gatunkowym.

W jakiej najbardziej niebezpiecznej sytuacji znalazł się Pan podczas wykonywania pracy?

Zdarzyło się na przykład, że chory psychicznie pacjent gonił mnie z siekierą w dłoni. Musiałem ratować się skokiem przez płot. Innym razem pacjent atakował mnie odłamkami szkła i gdybym nie rzucił w niego torbą ratowniczą, to nie wiem, jakby się to skończyło. Zdarzyło się też, że ni stąd, ni zowąd w karetce otrzymałem od pacjenta kilka ciosów w twarz. Takich przypadków było bardzo wiele.

Jak wiele takich akcji miało swój finał w sądzie?

Trzy przypadki skończyły się w sądzie. Jeden z pacjentów zdemolował wnętrze karetki. Zgodnie z wyrokiem sądu, musiał później opłacić remont pojazdu oraz zapłacić nawiązkę na PCK. Dodatkowo otrzymał wyrok pozbawienia wolności w zawieszeniu. Inny wyrok, już bezwzględnego pozbawienia wolności dotyczył pacjenta – recydywisty, który mnie zaatakował. Na szczęście zdołałem się obronić.

Przeciw innemu pacjentowi toczy się sprawa w sądzie. Posiedzenie odbędzie się jeszcze w listopadzie. Zaopatrzyłem mu ranę głowy, po czym pacjent postanowił zdjąć opatrunek. Kiedy próbowałem bandaż poprawić, zostałem dwukrotnie uderzony pięścią w twarz.

Wspominał Pan o pacjentach chorych psychicznie. A co z osobami pod wpływem alkoholu?

Wszyscy ci, których sprawy znalazły finał w sądzie, byli pod wpływem alkoholu. Coraz częściej mamy też do czynienia z pacjentami agresywnymi po zażyciu nieznanych środków psychoaktywnych, tzw. dopalaczy. Ich zachowania są nieadekwatne do sytuacji i niemożliwe do przewidzenia. Jeżeli mamy podejrzenie takiego przypadku, dyspozytor informuje o sytuacji policję i na miejsce zdarzenia jedziemy razem z patrolem.

Czy ma Pan prywatną listę miejsc niebezpiecznych?

Każdy ratownik ma taką listę miejsc, do których podchodzi z dużą rezerwą. Szczególnie dotyczy to dyskotek i klubów nocnych. Jeżeli w takim miejscu doszło do pobicia, to można spodziewać się, że zgromadzeni wokół poszkodowanej osoby mogą w specyficzny sposób „motywować” nas do pracy lub proponować rozwiązania nieadekwatne do sytuacji. Nie dość, że musimy zmagać się z agresją pacjenta, to jeszcze tłumu, który kibicuje którejś ze stron bijatyki. Takie miejsca znamy i wiemy, że musimy tam wzajemnie się asekurować. Wcale nie jest to łatwe, bo w zespole podstawowym jest tylko dwóch ratowników. Bywa, że w niebezpiecznych sytuacjach na przyjazd policji musimy czekać nawet godzinę. Jesteśmy zatem zdani na siebie.

Niektóre szkoły, które kształcą na kierunku „ratownik medyczny”, oferują w pakiecie kursy samoobrony. Czy to dobry pomysł?

Uważam, że to bardzo dobry pomysł. Warto znać chwyty obezwładniające czy blokujące ciosy ze strony pacjenta. Umiejętność przytrzymania obezwładnionego pacjenta, pozbawienia go możliwości ruchu jest w naszej pracy bardzo przydatna. Przydałyby się nam również jakieś środki przymusu, które moglibyśmy zastosować. Nie mówię o pałce teleskopowej czy pistolecie. Mam raczej na myśli pasy, którymi moglibyśmy przypiąć agresywną osobę.

Ale nie tylko agresja pacjentów daje się nam we znaki. Sama praca jest dla ratownika medycznego ogromnym zagrożeniem. Jazda na sygnale, bardzo szybkie przejazdy w gęstym ruchu drogowym, praca zmianowa – jesteśmy cały czas poddawani ogromnym obciążeniom. Poza tym na co dzień stykamy się z tragediami ludzkimi. Śmierć dziecka czy makabryczne wypadki: to wszystko pozostawia swój ślad. Nie mamy z tego tytułu dnia wolnego ani wsparcia psychologicznego. Musimy po prostu jechać do następnej akcji. Do tego ratownicy są zatrudniani na umowach śmieciowych za głodowe stawki. Przy takich warunkach zatrudnienia zdarza się, że pracują po 400 godzin miesięcznie.

Brakuje nam pewności jutra, brakuje rozwiązań systemowych, które by nas wspierały. Ratownicy medyczni są traktowani jak roboty.

Rozmawiał Jerzy Dziekoński

19.11.2015
Zobacz także
  • "Strzeż się tych miejsc"
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta