Na ostatnim przed wakacjami posiedzeniu Sejm ma się zająć poselskim projektem ustawy o wynagrodzeniach wysokich urzędników państwowych. Pensje ministerialne wzrosną nawet o 5 tysięcy złotych, wynagrodzenia parlamentarzystów – o 3 tysiące złotych.
Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta
Opozycja już podniosła alarm. – Będzie hałas. Nie ma pieniędzy na podwyżki dla pielęgniarek, są dla polityków? – pytał we wtorek rano Grzegorz Schetyna, przewodniczący Platformy Obywatelskiej. A Paweł Grabowski, poseł Kukiz’15 stwierdził, że bycie posłem czy ministrem nie jest zwykłą pracą, lecz misją. Politycy, jego zdaniem, i tak mają przywileje, bo w przypadku posłów kwota wolna od podatku jest dziesięć razy wyższa niż przeciętnego Polaka.
Projekt u marszałka Sejmu złożyli posłowie Prawa i Sprawiedliwości. Ma klauzulę pilnego i z informacji zebranych przez dziennikarzy wynika, że ma być uchwalony jeszcze na tym posiedzeniu Sejmu.
Argumenty za podwyższeniem wynagrodzeń? „Wieloletni brak waloryzacji na tych stanowiskach doprowadził do sytuacji, w której osoby o wysokich kwalifikacjach nie przyjmują ofert na kierowniczych stanowiskach państwowych albo rezygnują z zajmowanych stanowisk, z uwagi na relatywnie niski poziom wynagrodzeń – twierdzą wnioskodawcy, zwracając również uwagę, że system wynagradzania najwyższych urzędników państwowych doprowadził do sytuacji, w których nierzadko dyrektorzy departamentów zarabiają więcej niż ministrowie.
Posłowie PiS chcą też powiązać wysokość pensji polityków z efektami ich pracy. Część zasadnicza wynagrodzenia miałaby uwzględniać wysokość minimalnej i średniej pensji krajowej (dwukrotność sumy przeciętnego wynagrodzenia z poprzedniego roku budżetowego i minimalnego z bieżącego roku budżetowego), zaś dodatek funkcyjny byłby wyliczany przy użyciu algorytmu, uwzględniającego m.in. wzrost PKB w ostatnich latach.
- Jeśli sytuacja Polaków będzie lepsza, to będzie to miało miejsce [podwyżki]. Natomiast jeśli Polakom będzie żyło się gorzej, jeśli będzie kryzys gospodarczy, jeśli wzrost gospodarczy i PKB spadną, to prezydent czy ministrowie będą zarabiali mniejsze pieniądze – mówił na konferencji prasowej poseł Łukasz Schreiber. PiS chce też wynagrodzenia dla pierwszych dam (obecnej i byłych). Otrzymywałyby one pensję proporcjonalnie mniejszą (55 proc.) niż prezydent (urzędujący lub były).
Z naszych informacji wynika, że projekt PiS u przynajmniej części posłów tej partii budzi duże obawy. – Od miesięcy mówiliśmy o konieczności zapewnienia wynagrodzenia żonie prezydenta, pierwszej damie, bo to skandaliczna sytuacja, że za swoją pracę nie tylko nie pobiera wynagrodzenia, ale jest ubezpieczana na koszt męża – mówi nam jeden z polityków partii rządzącej. Broni samej idei podwyższenia płac ministrom, choćby ze względu na to, że zatrzymały się one na poziomie sprzed ośmiu lat, widzi jednak potężne rafy rozstrzygania tego w tej chwili i w takiej formie. – Gdy Elżbieta Bieńkowska stwierdziła, że za 6 tysięcy złotych pracują tylko idioci, było wielkie oburzenie. A my teraz będziemy pokazywać, że trudno znaleźć chętnych do pracy za 8-9 tysięcy złotych, i trzeba zapłacić fachowcom kilkanaście tysięcy? – zastanawia się.
Największym problemem wizerunkowym może być jednak zbieżność prac nad projektem o podwyżkach dla polityków z rosnącym napięciem na tle płacowym w służbie zdrowia. Oczywiście, na podwyżki dla lekarzy, pielęgniarek i innych pracowników ochrony zdrowia – żeby osiągnąć satysfakcjonujący ich poziom płac – potrzeba minimum kilkunastu miliardów złotych rocznie. Podwyżki dla urzędników to koszt nieporównywalnie niższy (około 20 mln zł), bez większego znaczenia dla budżetu państwa czy finansów publicznych.
W kuluarach słychać żarty, że PiS dotrzymuje słowa i podwyższa płace lekarzy. Minister zdrowia i jego pierwszy zastępca są przecież lekarzami rodzinnymi, wśród wiceministrów są m.in. specjalista chorób wewnętrznych i anestezjolog. Nie brakuje też lekarzy w Sejmie i Senacie.
Ale poza wymiarem ekonomicznym jest wymiar etyczny, albo nawet – estetyczny. Czy wypada rozpoczynać akcję podwyżek (wysokich, sięgających kilku tysięcy złotych) dla nielicznych, którzy i tak zarabiają dobrze? I to w sytuacji, gdy o dużo mniejsze pieniądze walczą – bez większych szans na sukces – pracownicy zarabiający znacząco mniej, a muszący wykazać się konkretnymi, wysokimi kwalifikacjami? Praca posła, polegająca w tej chwili głównie na stawianiu się na obradach Sejmu, sejmowych komisji i zespołów oraz naciskaniu guzika zgodnie z instrukcjami klubu, nie jest chyba porównywalna, z odpowiedzialnością, jaką ponoszą lekarze czy pielęgniarki?