„Nasza NHS. Nie – cięciom budżetowym, nie – zamknięciom, nie – prywatyzacji”. W sobotę ulicami Londynu przeszła gigantyczna, ćwierćmilionowa demonstracja w obronie NHS. Maszerowali przede wszystkim pracownicy służby zdrowia, związkowcy, zwolennicy Partii Pracy.
Fot. pixabay.com
Można powiedzieć, że był to wielki protest przeciw zmianom, które wdraża konserwatywny rząd. Jedną z nich jest systematyczne zwiększanie roli prywatnego sektora w ochronie zdrowia. Powody, dla których torysi zdecydowali się na taki krok, są na wskroś pragmatyczne: NHS dosłownie się dusi, kolejki się wydłużają, nie widać końca problemów z brakiem lekarzy i innych pracowników medycznych. Zwiększenie roli sektora prywatnego, przez dekady istniejącego na absolutnym marginesie NHS, wydaje się jedyną drogą.
Przeciwnego zdania są ci, którzy wyszli w sobotę na ulice. Widzą rozwiązanie w postaci znacznie wyższego finansowania NHS. Budżet NHS wynosi obecnie 140 mld funtów, co stanowi ok. 6,5 proc. budżetu Wielkiej Brytanii. Demonstrujący domagają się dofinansowania – tylko w tym roku – w wysokości 20 mld funtów. Rząd zapewnia, że dołoży pieniędzy, ale „tylko” 4 mld funtów.
Eksperci od dłuższego czasu biją na alarm. Budżet NHS rośnie w tempie 1 proc. rocznie, a powinien – by utrzymać jakość świadczeń na dotychczasowym poziomie, przy zmieniającej się strukturze demograficznej społeczeństwa – o 2 proc.
Wielka Brytania, w przeciwieństwie do Polski, ma krajowego aktuariusza, Office for Budget Responsibility, Urząd Budżetowej Odpowiedzialności. Instytucja ta oszacowała w styczniu, że w 2020 roku NHS będzie musiał otrzymać niemal 7 proc. brytyjskiego budżetu, zaś obecne problemy brytyjskiej służby zdrowia (tegoroczna zima, podczas której szpitale były wyjątkowo przepełnione a pacjenci zmuszeni byli czekać w kolejkach do GP wiele dni, została uznana za krytyczną) wynikają między innymi z inflacji i spadku siły nabywczej funta.
Z drugiej strony – nie minęły nawet dwie doby od sobotniej demonstracji, jak w brytyjskich mediach pojawiły się informacje o gorsząco wysokich zarobkach dyrektorów i menadżerów NHS. „Ponad sześciuset dyrektorów NHS zarabia ponad 100 tysięcy funtów” – grzmi poniedziałkowy „The Sun”, informując że kilkanaście procent spośród nich zarabia więcej, niż premier. Tabloid publikuje zdjęcia najgłośniej domagających się zwiększenia nakładów na NHS dyrektorów z wysokością ich rocznych zarobków (nawet 240 tysięcy funtów).
Wnioski dla Polski?
Narodowa Służba Zdrowia ma nie być kalką NHS, ale podobieństw w koncepcji Konstantego Radziwiłła jest dużo, sam minister nie raz twierdził, że chce się wzorować na brytyjskim systemie, nawet przy świadomości jego niedoskonałości.
Narodowa Służba Zdrowia, czy też system ochrony zdrowia w Polsce, w przeciwieństwie do systemu brytyjskiego, nie będzie miał gwarancji wzrostu przychodów w wysokości 1 proc. rocznie. Na dobrą sprawę, w tej chwili – mimo zapowiadanej „mapy drogowej” wzrostu finansowania, nie ma żadnych gwarancji.
NFZ wydaje na administrację nieco ponad 1 proc. swojego budżetu, co niekoniecznie ma pozytywne skutki. Czy NSZ pójdzie w ślady NHS w zakresie uposażeń kadry kierowniczej – nie wiadomo.
Podobnie jak tego, czy na pewno chcemy, przy znanych ograniczeniach (pieniądze, braki kadrowe), podążać drogą, która w niczym nie przypomina autostrady.