×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Bezkarność i przyzwolenie – gleba, na której rośnie hejt

Katarzyna Sajboth-Data
Kurier MP

Najpierw był anonimowy i skierowany do „ogółu”, potem wypisywany bezpośrednio do mnie, następnie wcielił się w konkretnych ludzi wypowiadających lub wykrzykujących mi w twarz całą swoją nienawiść i pogardę. Co byłoby kolejnym etapem? Nie wiem, czasowo zawiesiłam działalność lekarską – mówi Jadwiga Kłapa-Zarecka, lekarka rodzinna.


Jadwiga Kłapa-Zarecka. Fot. arch. wł.

Katarzyna Sajboth-Data: Dla osób pracujących w ochronie zdrowia codzienność zawodowa przed pandemią i w czasie jej trwania bardzo się od siebie różniły w zakresie liczby godzin pracy, diagnozowania, sposobu działania, obostrzeń czy większego zagrożenia. A kiedy pierwszy raz pomyślałaś, że zmieniło się także zachowanie pacjentów, niekoniecznie stając się bardziej zalęknione, ale agresywne?

Lek. Jadwiga Kłapa-Zarecka: Objawy złego nastawienia do pracowników ochrony zdrowia pojawiły się przy okazji pierwszego lockdownu w marcu 2020 roku. Na początku nie doświadczałam nieprzyjemności osobiście, niechęć do nas pojawiała się w postach, komentarzach i wypowiedziach w różnego rodzaju mediach. Pracując wtedy z pełnym zaangażowaniem, irytowałam się, gdy czytałam, że „lekarze pozamykali się w domach, bo się boją wirusa”, jednak przejawy tej frustracji jeszcze nie były personalne.

Kiedy zostały wprowadzone teleporady i trafiali do mnie nowi pacjenci, zaczęłam spotykać się z rodzajem pewnego uprzedzenia czy obcesowości, ale tłumaczyłam je wtedy dezorientacją i brakiem poczucia bezpieczeństwa w nowej sytuacji. Jednak w miarę trwania pandemii codziennością w gabinecie stały się wizyty pacjentów z nastawieniem roszczeniowym czy oskarżycielskim.

Jednocześnie od początku pandemii zmagałam się także z hejtem w sieci. Wielu z moich pacjentów i znajomych czuło się zagubionych wśród sprzecznych, często nieprawdziwych informacji o COVID-19, dlatego na jednym z portali społecznościowych publikowałam podstawowe informacje o tym, z jakim wirusem mamy do czynienia. Pisałam o metodach leczenia, którymi dysponujemy, możliwościach ochrony, a później także o tym, jak działają szczepionki i dlaczego warto się szczepić. Zaczęłam otrzymywać setki wrogich wiadomości, komentarzy i maili, a także groźby. Wtedy jeszcze nikt nie powiedział mi tego w twarz, ale pisano do mnie, że jestem mordercą i zasługuję na śmierć.

Można powiedzieć, że z każdą kolejną falą pandemii hejt i sposób jego wyrażania przybierały na sile i jawności. Najpierw był anonimowy i skierowany do „ogółu”, potem wypisywany bezpośrednio do mnie, następnie wcielił się w konkretnych ludzi wyrzucających z siebie nienawiść i pogardę. Co byłoby kolejnym etapem? Nie wiem, czasowo zawiesiłam działalność lekarską.

Trudno mi wyobrazić sobie sytuację, w której pacjent przychodzi do gabinetu potrzebując Twojej medycznej pomocy, a zaczyna Cię obrażać. Jak to wyglądało – złośliwości wyrażane pod nosem, komentarze o rzeczywistości wypowiadane niby w powietrze?

Treści tych wypowiedzi były różne, choć w pewnym momencie powtarzalne. Słyszałam, że uwierzyłam w propagandę covidową i jestem opłacana, żeby ją rozpowszechniać; że eksperymentuję na ludziach; że nie chcę leczyć. To, co było dla nich wspólne, to nowi pacjenci. To nie były osoby, które mnie znają i łączy nas autentyczna, wypracowana relacja lekarz – pacjent.

Czasem to były sytuacje, w których po teleporadzie skierowałam pacjenta na badanie osobiste. On np. przychodził ze swoimi dziećmi, które nie były zapisane, ale prosił „przy okazji” o ich zbadanie. Badałam więc wszystkich obecnych, empatycznie odpowiadając na ich potrzeby, a na zakończenie wizyty słyszałam: „Kiedy w końcu zaczniecie przyjmować osobiście i normalnie leczyć pacjentów?!”. Albo pacjent pojawiał się z lekkim przeziębieniem, a po badaniu pytał z wyrzutem: „Po co wam ta przysięga Hipokratesa, skoro w ogóle nie chcecie pomagać ludziom? Tak się boicie tego wirusa, że przestaliście leczyć, a pacjenci was nie obchodzą! Za co wam płacą?! Jesteście nic nie warci!”.

Aż prosiłoby się, żeby odpowiedzieć: zatem na tym zakończmy wizytę, chyba nie chce pani/pan pomocy od kogoś, o kim mówi. Jak się czułaś słysząc takie słowa od osób, którym właśnie pomagałaś wrócić do zdrowia?

Takie oskarżenia naprawdę potrafią wyprowadzić z równowagi. Wiem, że nie jestem jedyną osobą, która ich doświadczyła, wciąż rozmawiam z moimi koleżankami i kolegami z ochrony zdrowia – właściwie każdy odczuł wzmagającą się wrogość czy agresję wobec nas.

Kiedy te treści były jeszcze pisane, przysyłane mi od anonimowych ludzi, przeżywałam to, ale uznawałam, że muszę robić swoje i nie zajmować się nimi. Nie przypuszczałam, że wkrótce usłyszę je na żywo. Myślę, że większość atakujących mnie osób naprawdę uwierzyła w to, że krzywdzę innych ludzi np. przez zachęcanie do zaszczepienia się, czy że mam z tego materialne korzyści. Same stały się ofiarami kłamstwa, w które uwierzyły i które przekazywały kolejnym zainteresowanym. Jeśli panuje ogólne przyzwolenie na wypowiadanie i rozpowszechnianie nieprawdziwych treści, to po przeczytaniu ich w wielu miejscach czy usłyszeniu od wielu osób kolejny człowiek zaczyna w nie wierzyć. Brak reakcji i akceptacja wobec takich wypowiedzi zwiększa ich obszar rażenia. Dlatego też dołączyłam do akcji Anny Wardęgi „Wylecz nienawiść” i opowiadam o swoich doświadczeniach.

Jednocześnie wydaje mi się, że sama się „oswajałam” z wymierzanym we mnie hejtem przez to, że jego treść i forma przekazu były niejako stopniowane. W ten sposób sama na niego pozwalałam, uznając, że stoi za nim ludzka frustracja, więc można jej wysłuchać i zostawić za sobą. Teraz tak nie uważam. Każdy taki atak, pogardliwy ton i odrażające słowa powodowały, że czułam się zraniona, niedoceniona, a z czasem zagrożona. Gdy tyle osób powtarza, że powinnaś zginąć, to zaczynasz się zastanawiać, czy ktoś w końcu do tego nie doprowadzi.

Bardzo mnie dotknęło, gdy przeczytałam o zdjęciach Twoich siostrzeńców, które ktoś Ci przysyłał, grożąc, że coś im się stanie z Twojego powodu. Pomyślałam, że gdyby ktoś wysyłał mi zdjęcia moich dzieci, grożąc im śmiercią, czułabym się przerażona, wściekła i bezsilna...

Dopóki groźby dotyczyły mnie, potrafiłam jakoś to znieść, jednak kiedy zaczęły dotyczyć moich siostrzeńców czy dzieci mojej przyjaciółki, nie mogłam uwierzyć w bezkarność ich autorów. Znajdowałam ich zdjęcia upublicznione na stronach internetowych razem z całym hejtem na mój temat. Przerażało mnie to, że tak naprawdę nie ma w naszym państwie narzędzi, które zajmowałyby się deeskalacją agresji w przestrzeni wirtualnej.

Wiem, że część kolegów zgłosiła podobne przypadki na policję. Pokazywali wiadomości, zrzuty ekranów ze stron, na których zamieszczano ich zdjęcia i opisywano ich jako morderców, a nie lekarzy. Nie przynosiło to żadnych rezultatów. Policjanci przyjmowali ich zgłoszenia, chcieli pomóc, ale nie mieli instrumentów, które mogłyby zatrzymać hejterów i zmusić ich do zaprzestania takich działań. Bezkarność i przyzwolenie – to jest gleba, na której rośnie hejt.

Zgłosiłaś to na policję?

Rozmawiałam o tym z policjantem, ale ostatecznie nie złożyłam oficjalnej skargi. Najpierw myślałam, że to minie, a gdy zamiast tego się nasilało, szczerze mówiąc, bałam się ją złożyć. Obawiałam się, że skoro hejterzy potrafili dotrzeć do mojego prywatnego życia i bez przeszkód rozpowszechniać informacje o tym, gdzie mieszkam, dowiedzą się także o tym, że złożyłam na nich skargę, a wtedy postanowią się zemścić. Może brzmi to niedorzecznie, ale zastraszana przez tyle czasu byłam naprawdę przerażona i zaczął kierować mną lęk. To jak bycie pośród stada hien – nie wykonujesz żadnego ruchu, z obawy, że każdy może sprowokować je do ataku, chcesz przeczekać, chcesz przeżyć.

Co Ci pomagało w tym, żeby to przetrwać – rodzina, przyjaciele, grupa Balinta, terapia? Jak sobie z tym radziłaś?

Gdy myślę o tym z dzisiejszej perspektywy, to uważam, że sobie z tym nie radziłam. Wybrałam niedostrzeganie problemu, założenie, że go przeczekam, a dziś sądzę, że to nie jest dobre rozwiązanie. W najgorszych momentach rozmawiałam z rodziną, przyjaciółmi czy terapeutką, ale to nie zmieniało mojej postawy. Oczywiście nie zdawałam sobie wtedy sprawy, że w pewnym momencie nałoży się tyle tragicznych koincydencji, które tak na mnie wpłyną, że nie będę już chciała pracować jako lekarz.

Na moje ówczesne podejście rzutowały też opinie kilku lekarzy, którzy nie doświadczyli takiego hejtu i uznawali, że należy go zignorować. Radzili mi, żebym była bardziej gruboskórna, a nie taka wrażliwa. Znajoma lekarka stwierdziła, że sama się o to prosiłam, bo zachęcałam do szczepień w mediach społecznościowych. Takie „rady i komentarze” wywołują tylko poczucie winy u ofiary czyjegoś ataku, a przecież winny powinien czuć się agresor.

Jakby problemem była wrażliwość, a nie hejt...

Myślę, że każda osoba o przeciętnej wrażliwości, czytająca codziennie wiadomości, w których ktoś grozi jej i jej bliskim, nie pozostanie niewzruszona. Wrażliwość jest piękną cechą, którą powinniśmy mieć w stosunku do pacjentów, dzięki niej potrafimy zareagować z empatią na czyjeś cierpienie. Uważam, że należy mówić o tym, jak ograniczać hejt i reagować, zamiast społecznie na niego przyzwalać, a nie oczekiwać od kogokolwiek, żeby pozbywał się wrażliwości.

Jak Ci się wydaje z perspektywy czasu, co by Ci wtedy pomogło? Co Twoim zdaniem może pomóc pracownikom ochrony zdrowia, którzy są lub znajdą się w podobnej sytuacji?

Myślę, że powinniśmy mieć możliwość skorzystania z pomocy psychologa. Wielu psychoterapeutów udzielało w czasie pandemii wsparcia, ale to nie było rozwiązanie systemowe, tylko ich własna inicjatywa. Chciałabym po wizycie agresywnego pacjenta móc zwrócić się do kogoś, kto mnie wesprze i powie, jak w takiej sytuacji postępować.

Zdaję sobie sprawę, że przed gabinetami nie mogą stać ochroniarze, ale chciałabym podczas przyjmowania nowego pacjenta podpisywać z nim coś na kształt kontraktu, podobnie jak robią to terapeuci. Można by to nazwać klauzulą uprzejmości, informującą o zasadach komunikowania się w gabinecie, obowiązujących obydwie strony. Jeśli wrócę kiedyś do zawodu, to chciałabym mieć napisane na drzwiach do swojego gabinetu, że jest to miejsce, w którym spotkasz się z kulturą i życzliwością, ale także jesteś do niej zobowiązany.

Natomiast w szerszym kontekście zdecydowanie pomogłoby edukowanie społeczeństwa o tym, że słowa mają realny wpływ na rzeczywistość osoby, do której je kierujesz, i niosą ze sobą konkretne konsekwencje.

W mediach pojawiły się różne opisy tego, co Cię spotkało. Co faktycznie wydarzyło się w Twoim gabinecie na wiosnę 2021 roku?

Minął rok od pierwszego lockdownu, zatem prawie rok od pierwszych nienawistnych komentarzy i wiadomości, nasilających się z każdą kolejną pandemiczną falą. Ciężko przechorowałam COVID-19 i byłam po nim bardzo osłabiona. Miałam pocovidowe zapalenie pęcherzyka żółciowego i wiele powikłań związanych z wątrobą i sercem. W styczniu ledwie byłam w stanie przejść z jednego pokoju do drugiego. Z trudem dochodziłam do siebie.

Tego dnia jako pierwszą miałam przyjąć pacjentkę po lekkim przechorowaniu COVID-19, która nie zgodziła się na wcześniejszą teleporadę, ponieważ zależało jej na badaniu osobistym. Nie znałyśmy się. Kiedy weszła do gabinetu, zamknęła drzwi i zaczęła krzyczeć: „Jesteście mordercami! Jesteście jak Mengele! Zasługujecie na śmierć!”. Trwało to około 50 minut.

W kolejnych tygodniach po tym wydarzeniu czułam się winna, ponieważ nie otworzyłam drzwi i nie poprosiłam jej o wyjście, ale byłam sparaliżowana strachem. Ta sytuacja była tak szokująca, a ja tak przerażona, że jedyne, czego chciałam, to uspokoić tę kobietę, żeby nic nie stało się mnie i dziecku. Byłam wtedy w pierwszym trymestrze długo wyczekiwanej ciąży.

Gdy krzyczała, zaczęłam czuć skurcze, a potem pojawiło się plamienie. Następnego dnia byłam już na zwolnieniu. Trzy tygodnie później straciłam ciążę.

Jako lekarz wiem, że przyczyn poronienia może być wiele, jednak trudno mi go emocjonalnie nie wiązać z tamtym wydarzeniem. Wiem, że do końca życia będę tę osobę kojarzyć ze stratą dziecka. Obawiam się nawet, czy nie przypominałaby mi jej każda agresywna postawa pacjenta.

To wydarzenie było granicą tego, co mogłam wytrzymać. Dlatego zrezygnowałam z pracy lekarza. Wiem, że nie jestem jedyna.

Żałujesz swojej decyzji czy podjęłabyś ją ponownie?

Nie żałuję. Wszystkie czynniki, które mnie ku niej skłaniały i okoliczności, w których ją powzięłam, były zbyt traumatyczne i decydujące.

Moja bliska koleżanka powiedziała ostatnio: „Myślę, że większość lekarzy można podzielić na dwie grupy, których jesteśmy przedstawicielkami – ja poszłam na medycynę, bo fascynuje mnie to, jak działa ludzki organizm, dlaczego nie działa i jak go naprawić; ty poszłaś na medycynę, bo kochasz ludzi, chcesz im pomagać, przynosić ulgę i wsparcie. I w najtrudniejszym roku twojego życia właśnie ci lekarze dotkliwie się zawiedli”.

Faktycznie moją motywacją zawsze byli pacjenci. Kiedy studiowałam, zmuszałam się do nauki, ale gdy zaczęłam mieć kontakt z pacjentami i odpowiadać za ich leczenie, mogłam czytać po nocach, szukać rozwiązań, pytać doświadczonych lekarzy, żeby tylko ustalić faktyczną przyczynę ich stanu i wiedzieć, jak im pomóc. Więc tak, jak mocno wpływali na moją mobilizację do ciągłego dokształcania się i zaangażowania w pracę, równie silnie przyczynili się do zwątpienia w jej sens.

Obecnie, gdy minął jakiś czas, a po moim poście otrzymałam wiele słów wsparcia od moich „stałych” pacjentów (którzy przecież nie wiedzieli, co mnie spotkało i dlaczego odeszłam), koleżanek i kolegów z ochrony zdrowia i wielu nieznanych mi osób, zaczynam tęsknić za pracą lekarza. Kiedyś będę chciała wrócić, ale jeszcze nie dziś.

Rozmawiała Katarzyna Sajboth-Data

15.10.2021
Zobacz także
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta