×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Na wsi nie ma ścisłych godzin pracy

Anna Górska
Kurier MP

O pracy lekarza rodzinnego na wsi opowiada lek. Lucyna Marciniak, absolwentka Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej w Poznaniu, specjalista chorób wewnętrznych i chorób płuc, lekarka ze strefy przygranicznej, kierowniczka Gminnego Ośrodka Zdrowia w Białowieży, która nie tylko leczy, ale pomaga tym, co są w potrzebie, laureatka Nagrody Nieobojętności przyznawanej przez Oświęcimski Instytut Praw Człowieka.

  • W Białowieży jestem jedynym lekarzem, prowadzę jednoosobowo gminny ośrodek zdrowia – opowiada lek. Lucyna Marciniak
  • Wizyty domowe? – Codziennie co najmniej jedna. Są okresy, gdy jest ich 4-7. Jeżdżę własnym samochodem, a w bagażniku wożę gumowce – niezbędny atrybut wiejskiego lekarza – mówi
  • Dominują osoby starsze, często samotne. – Nie ma komu wykupić leków na receptę – wskazuje lekarka. – Albo ja kupuję, albo moje pielęgniarki, albo proszę o przysługę kogoś, kto akurat jedzie do Hajnówki
  • Jeśli decyduję się na życie w małej społeczności, muszę być gotowa na to, że na zakupach, przy płocie, na spacerze, czy podczas przejażdżki rowerowej ktoś podejdzie, zapyta, poprosi o poradę – podkreśla Lucyna Marciniak
  • Lekarka przyznaje: – Moja praca jest tu o wiele bardziej potrzebna niż w Poznaniu. Ogromne poczucie sprawczości, odpowiedzialności zobowiązuje, ale też daje satysfakcję


Lucyna Marciniak. Fot. Oświęcimski Instytut Praw Człowieka

Umawiamy się z na rozmowę telefoniczną o... godz. 22. To, zdaniem Lucyny Marciniak, najlepsza pora na udzielenie wywiadu, bo w dzień nie sposób znaleźć nawet chwili na inne aktywności poza zawodowymi. Dzień pierwszy: nie udaje się, bo lekarka wraca do domu dopiero o godz. 23, pada z nóg. Umawiamy się na następny dzień, ponownie o godz. 22.

Anna Górska: Nie poczuje się Pani dotknięta, jeśli nazwę Panią wiejskim lekarzem?

Lek. Lucyna Marciniak: Nie ma powodu, bo jestem wiejskim lekarzem.

Od dawna?

Do Białowieży przeprowadziłam się 1 kwietnia 2017 roku.

Czy wcześniej też pracowała Pani w środowisku wiejskim?

Nie – pochodzę z Poznania, tam kończyłam studia i tam pracowałam.

Co Panią sprowadziło do Białowieży?

Miłość. Zakochałam się. Podczas urlopu postanowiłam wypożyczyć rower. Właściciel tej wypożyczalni jest dzisiaj moim mężem. Taka moja historia przeprowadzki z Polski zachodniej do wschodniej.

Romantycznie. Odnalazła się Pani w nowej rzeczywistości?

Odnalazłam się znakomicie. Nowy etap mojej kariery zawodowej, owszem, można opisać jako olbrzymi przeskok cywilizacyjny. Tutaj jest zupełnie inny świat, inne życie. Prostsze, jest więcej luzu. Okazuje się, że tutaj niektórych rzeczy nie potrzebuję, a inne są niezbędne. Widać to choćby po zawartości szafy – bez żalu zamieniłam marynarki i obcasy na stroje sportowe. Mam bliższy kontakt z naturą, człowiekiem. Żeby się spotkać ze znajomymi, nie muszę się przebierać, malować, rezerwować stolika w restauracji, szukać miejsca do parkowania. Dojazdy są krótsze, wszystko w zasięgu ręki: sklep, apteka, dom, sąsiad. Gdy zepsuje się samochód, dzwoni się do sąsiada, a nie do serwisu.

Życie zawodowe też jest zupełnie inne?

W Białowieży jestem jedynym lekarzem, prowadzę jednoosobowo gminny ośrodek zdrowia. Pod opieką mam 1300 osób. W naszym zespole pracują dwie wspaniałe panie pielęgniarki i rejestratorka.

Był problem ze skompletowaniem załogi?

Nie, zresztą ekipa już była, to ja do niej dołączyłam. Opiekuję się także mieszkańcami domu pomocy społecznej w Białowieży, jest ich siedemdziesięciu. Sporo sezonowych mieszkańców Białowieży składa u nas deklaracje w wakacje, ale po powrocie do miast nie rezygnują z naszej przychodni. Wiedzą, że łatwo jest się do nas dodzwonić, przyjeżdżają, gdy potrzebują pomocy. Aktualnie też udzielamy pomocy wszystkim służbom mundurowym, które tu przebywają.

Ilu pacjentów dziennie Pani przyjmuje w sezonie wzmożonych infekcji?

Zależy, czasem 30, zdarza się że 50 i 60. Dwa razy w tygodniu przyjmuję pacjentów w poradni pulmonologicznej w szpitalu w Hajnówce, w te dni w Białowieży jestem krócej. Pod moją opieką są też mieszkańcy sąsiednich trzech małych wioseczek: Pogorzelec, Teremisek i Bud.

Plus wizyty domowe?

Owszem, codziennie co najmniej jedna. Są okresy, gdy jest ich cztery albo i siedem w ciągu dnia. Jeżdżę własnym samochodem, a w bagażniku wożę gumowce – niezbędny atrybut wiejskiego lekarza.

Dominująca grupa wiekowa pacjentów to...

... osoby starsze, często samotne, bo ich dzieci wyjechały albo za granicę, albo mieszkają na innym krańcu Polski. Nie ma komu wykupić leków na receptę. Poza tym u nas działa tylko punkt apteczny, a to oznacza, że nie wszystkie leki są dostępne, trzeba jechać do najbliższego miasta – Hajnówki.

I co wtedy?

Albo ja kupuję, albo moje pielęgniarki, albo proszę o przysługę kogoś, kto akurat jedzie do Hajnówki. Pomoc sąsiedzka, życzliwość – bez niej tutaj nie przeżyjemy. To jest normalne, gdy dzwonię, bądź do mnie ktoś dzwoni, z prośbą by podwieźć, zawieźć, przywieźć, coś kupić, albo zwyczajnie w słoiku zanieść zupę do pani Marysi. Czasem w trakcie wizyty trzeba do pieca dołożyć, albo wodę włączyć do nagrzania. Nie sposób pracować tylko w wyznaczonych godzinach.

Musiała się Pani przyzwyczajać do takiej pracy?

Jeśli decyduję się na życie w małej społeczności, to muszę być gotowa na to, że na zakupach w sklepie, przy płocie, na spacerze, czy podczas przejażdżki rowerowej może ktoś podejdzie, zapyta, poprosi o poradę. Wszyscy się znają, pacjenci mają mój numer telefonu i zawsze mogą do mnie zadzwonić. Ale nie nadużywają, kontaktują się w sytuacji, gdy naprawdę potrzebują pomocy. Nie odbieram tego jako uciążliwości, dobrze mi tutaj.

Moja praca, wiedza, są o wiele bardziej potrzebne tu niż w Poznaniu. Tutaj jestem jedynym lekarzem i od moich decyzji zależy wiele, raczej nikt mnie nie skoryguje. Ogromne poczucie sprawczości, odpowiedzialności zobowiązuje, ale też daje satysfakcję. Tylko ode mnie zależy, czy los człowieka się poprawi, nie jestem jego kolejnym lekarzem, lecz jedynym. To także wzmacnia więź z ludźmi. Przepraszam, musimy przerwać, bo ktoś dzwoni...

Przerywamy rozmowę, bo Lucyna Marciniak dostaje z ambulatorium szpitalnego wezwanie. Umawiamy się na telefon na następny dzień – oczywiście o godz. 22.

Udało się Pani po dyżurze w szpitalu przespać się przynajmniej godzinę?

Opowiem pani, co robiłam przez całe popołudnie. Poproszono mnie o stwierdzenie zgonów trzech migrantów w pewnej wsi. Normalna procedura. Pojechałam tam z policją, prokuratorem. Okazało się, że zwłoki są nie w tej wsi, lecz w lesie, pod samą granicą, trzeba było przejść ścieżką leśną złożoną z europalet. Teren podmokły, ale wzięłam ze sobą wodery do kolan, byłam ubrana właściwie. Jestem zaprawiona w boju.

Doszliśmy do linii granicy, gdzie nie ma płotu, ale są za to bagna i rzeka. Dużo migrantów próbuje się tędy przedostać, bo wiedzą, że nie ma płotu, ale nie orientują się, jak trudne panują tutaj warunki. Musieliśmy pokonać kolejne 400 m w dzikim podmokłym lesie. Odcinek niby mały, ale dość trudny, zapadał zmrok, szliśmy dwie godziny, aż wreszcie zobaczyliśmy żołnierzy stojących przy szczątkach jednej osoby. Zrobiliśmy, co powinniśmy w tej sytuacji. Ale! Stop. Przecież miało być więcej zwłok! Okazało się, że żołnierze, którzy przypadkowo je znaleźli, nie mieli ani łączności, ani zasięgu, więc oddalili się, bo szukali miejsca, z którego mogliby powiadomić, gdzie się znajdują. W końcu sami się zgubili, inni żołnierze nie mogli ich znaleźć. Zarządzono odwrót. Kolejne dwie godziny w drodze powrotnej nieśliśmy szczątki w czarnym worku, potem nasze auto zakopało się w błocie po osie, czekaliśmy, aż przyjedzie wóz wojskowy, żeby nas wyciągnąć.

Nie powiem, jak wyglądało moje ubranie, jak ja wyglądałam. To nieważne. Zobaczyłam na własne oczy, jak działają, a raczej nie działają służby, jaki panuje chaos, brak koordynacji i standardów działania, nawigacji, łączności. Kompletny brak znajomości terenu. Tak nie powinno być. Zmienia się skala zjawiska, ale problem pozostaje, nie zniknie.

Rok temu po ogłoszeniu stanu wyjątkowego na obszarze przygranicznym z Białorusią była Pani jedynym lekarzem. W 2022 r. otrzymała Pani Nagrodę Nieobojętności przyznawaną przez Oświęcimski Instytut Praw Człowieka. Działała Pani w Białowieskiej Akcji Humanitarnej. Jak jest teraz, wciąż jest dużo migrantów?

Opiekę nad tymi osobami przyjęły organizacje humanitarne i dla mnie osobiście jest to ogromna ulga, bo rok temu byłam zupełnie sama. W warunkach trudnych w terenie musiałam udzielać pomocy medycznej. Teraz cieszę się, że ta opieka jest sprawniejsza.

Migranci są i będą. Ich liczba jest zmienna. Zmieniają się narodowości, są to ludzie m.in. z takich krajów jak Kuba, Jemen, Afganistan, byłe republiki Związku Radzieckiego, oczywiście Syria.

Niedawno na dyżur Straż Graniczna przywiozła Afgańczyka ze złamaną stopą, był zaopatrzony na SOR-ze, potrzebował zgody na przebywanie w ośrodku zamkniętym – taka procedura. Kilka dni temu udało się uratować nieomal zamarzniętego Jemeńczyka. Nasza wspaniała przyjaciółka z Michałowa, Maryla Ancipiuk w ubiegłym tygodniu kolejny raz uratowała kilkuosobową rodzinę. Wybudowanie płotu nie jest żadnym rozwiązaniem!

Udało się Pani zdrzemnąć przynajmniej godzinę po tak dramatycznym dyżurze?

Nie spałam po dyżurze, nie było czasu. Cały dzień spędziłam w ośrodku, było zapisanych 30 pacjentów, potrzebowali konsultacji, pomocy. Planowałam też wybrać się na wizytę domową, ale nie udało się, bo musiałam jechać pod granicę. Na szczęście ta wizyta nie była pilna, jutro wykonam to zadanie.

Jakie problemy w ochronie zdrowia są najbardziej odczuwalne na wsi?

Nie jest tragicznie z opieką medyczną, na pewno nie gorzej niż w całym kraju. Kolejki do specjalistów są porównywalne jak wszędzie w Polsce. Problem w tym, że specjaliści przyjmują w Hajnówce, część z nich dojeżdża tam z Białegostoku popołudniami bądź w soboty. Tymczasem z Białowieży do Hajnówki autobus kursuje trzy razy w dni powszednie (jeszcze niedawno dwa razy). Wydostanie się ze wsi i dojechanie do lekarza jest największym problemem. Pacjenci rezygnują z wizyt u specjalistów. Wykluczenie komunikacyjne ogranicza im dostęp do lekarza.

Brakuje lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej?

Gdyby dzisiaj w Białowieży pojawiło się trzech lekarzy POZ, oczywiście mieli by problem z zatrudnieniem, bo tu jednak jest niewielu mieszkańców. Są takie przychodnie na Podlasiu, w których lekarz przyjmuje 2–3 razy w tygodniu, bo nie ma większego zapotrzebowania. Ale w skali powiatu lekarzy rodzinnych jest za mało. Na przykład nie wiem, kiedy wykorzystam kilkanaście dni zaległego urlopu, bo nie ma mnie kto zastąpić.

Jak po tygodniu nieobecności wracam, to jest tak, jakby mnie nie było w ośrodku przez miesiąc. Dlatego staram się do wnuka w Poznaniu wyjeżdżać w sobotę i biorę tylko jeden dzień wolnego w poniedziałek, organizuję w ten sposób sobie trzydniowy weekend. Dłuższa nieobecność stanowi dla mnie i przede wszystkim dla pacjentów problem.

Kto Panią zastępuje, gdy ma Pani urlop?

Kolega z Hajnówki, wpada dwa razy w tygodniu na dwie godziny – kosztem pracy w swoim rejonie. Pracujemy w strukturze zespołu opieki zdrowotnej, moi pacjenci mają prawo przyjechać do niego i odwrotnie.

Opowiem historię z ostatniego okresu świątecznego. Kolega, który ma pod opieką mieszkańców w DPS w Starzynie, był na urlopie. Zgłoszono mi, że sześć osób gorączkuje, ma zapalenie płuc, potrzebują pilnej konsultacji. Dotarłam do Starzyny dopiero po przyjęciach w ambulatorium pomocy wieczorowej, była godz. 23, pacjenci pogrążeni we śnie. Jak zobaczyli mnie w białym fartuchu, pomyśleli pewnie, że są w niebie. Innej pory na wizytę jednak nie było.

Pracuje Pani też w szpitalu w Hajnówce, jak tam udaje się rozwiązywać problemy kadrowe?

Szpital opiera się głównie na personelu w wieku emerytalnym. Lekarze pracują tak długo, jak dają radę, mają czasem kilkanaście dyżurów w miesiącu. Dzisiaj są aktywni zawodowo, ale jeśli ta grupa odejdzie? Szpital będzie zagrożony zamknięciem, nie mam żadnych wątpliwości. Tymczasem jest to dobrze wyposażony szpital z potencjałem.

Hajnówka nie jest atrakcyjnym miejscem dla młodych. Nikt tutaj bez dodatkowych zachęt nie przyjedzie. Dlatego teraz robię, co powinnam, cieszę się, że pomagam moim podopiecznym.

Nie tęskni Pani za pracą w Poznaniu, przynajmniej od czasu do czasu, gdy pada Pani z nóg?

Nie. Czuję się tutaj spełniona. Moja praca ma sens, mimo długiego stażu nadal ją bardzo lubię. A zarobki wszędzie są podobne. Za to mam zawsze świeże jajka od szczęśliwych kur.

Rozmawiała Anna Górska

Lucyna Marciniak została w ub. roku laureatką Nagrody Nieobojętności przyznawanej przez Oświęcimski Instytut Praw Człowieka. Nazwa nagrody nawiązuje do słynnych słów Mariana Turskiego, byłego więźnia Auschwitz: „Nie bądź obojętny”, wypowiedzianych dwa lata temu nieopodal ruin krematorium podczas rocznicy wyzwolenia niemieckiego obozu zagłady.

Nagroda Nieobojętności OIPC przyznawana jest osobom, które w sposób szczególny przyczyniają się do upowszechniania idei praw człowieka i wartości humanizmu, inspirują innych do działań na tym polu, pobudzają ludzką aktywność w celu tworzenia i ustawicznego umacniania społeczeństwa obywatelskiego, edukują dzieci, młodzież i dorosłych pod kątem praktycznego stosowania i popularyzowania praw człowieka.

Kierowniczka Gminnego Ośrodka Zdrowia w Białowieży po ogłoszeniu stanu wyjątkowego na obszarze przygranicznym z Białorusią była tam jedynym lekarzem. Przy wsparciu nieobojętnych mieszkańców starała się wypełnić przymusową pustkę humanitarną powstałą w związku z niedopuszczeniem do specstrefy działaczy organizacji pomocowych. Wielokrotnie podkreślała, że „pomaga człowiekowi w potrzebie bez względu na to, kim jest" i jednoznacznie zachęcała do tego wszystkich rodaków.

24.02.2023
Zobacz także
  • Czy choremu wolno się uśmiechać i dobrze wyglądać?
  • Przychodzi pacjent do lekarza. I?
  • Komunikacja lekarzy z pacjentami nie jest prosta
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta