×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Będziemy mieć dziecko! Marzenia, lęki i rzeczywistość

Maja Zagajewska
Będziemy mieć dziecko! Marzenia, lęki i rzeczywistość
Fot. pixabay.com

Są kobiety, które w ciąży pięknieją. Chodzą wyprostowane, często się uśmiechają. Ubierają się kokieteryjnie – w sukienki przypominające krojem dziecięce sukieneczki; odcięty karczek, falbanki, szeroka spódnica. Inne wolą obcisłe ubrania podkreślające rosnącą krągłość ich brzucha, z którego są wyraźnie dumne. To o nich można powiedzieć, że są „w stanie błogosławionym”, ich twarze jaśnieją.

Ciąża, to nie zawsze radosne oczekiwanie na dziecko, żywy dowód intymnej miłości między rodzicami, ich zdrowia i tężyzny fizycznej, powód do dumy. Ciąża przypadkowa, niechciana albo ciąża zagrożona z powodu organicznych wad płodu, to dramat, lęk i ból psychiczny przy podejmowaniu decyzji o dalszych losach poczętego dziecka i jego rodziców. Kobiety nieszczęśliwe z powodu zajścia w ciążę wypełnia poczucia winy i rozpacz, że nie przeżywają uczuć, które „powinny” przeżywać w ciąży, czyli radości i miłości do nienarodzonego dziecka. Wstydzą się powiedzieć bliskim o swojej udręce psychicznej, bo boją się odrzucenia. Wstydzą się siebie, ciała, które staje się obce, rośnie, bo w brzuchu rośnie dziecko. Z lękiem patrzą na wagę, na której może przybyć nawet 30 kg! Rzadko szukają pomocy u psychoterapeuty; borykają się ze swoim cierpieniem, z depresją w samotności. Czekają na poród jak na wyzwolenie.

Pomiędzy kobietami w „stanie błogosławionym” i kobietami, które boleśnie, depresyjnie przeżywają swoją ciążę, istnieje ogromna różnorodność reakcji psychicznych i fizjologicznych. Uczucia kobiet w ciąży charakteryzuje zmienność w czasie, a także duża płynność; od euforii do depresji.

Uwaga!

Pamiętajmy, że nie mamy władzy nad naszymi uczuciami, one po prostu pojawiają się w danej chwili takie, a nie inne. Natomiast jako dorośli, ponosimy odpowiedzialność za nasze czyny, za to w jaki sposób wyrażamy nasze uczucia.

Dla kobiety, która boleśnie przeżywa swoją ciążę, ważną, czasem decydującą rolę odgrywa jej otoczenie, które może ją wesprzeć, okazać zrozumienie, ukoić albo przeciwnie, jeszcze bardziej pogrążyć w poczuciu winy („jestem złą matką!”), w rozpaczy i lęku.

Dziewięć miesięcy oczekiwania na dziecko pozwala na przygotowanie dla niego odpowiednich warunków do życia, ale też na umoszczenie mu bezpiecznego gniazdka psychicznego w szerszej rodzinie, która będzie razem z przyszłymi rodzicami oczekiwać na przyjęcie nowego członka. W sposób naturalny uwaga przyszłych rodziców skierowuje się wtedy na starsze pokolenia; na ich rodziców, dziadków, a także na rodzeństwo, kuzynów – w poszukiwaniu więzi rodzinnych, poczucia przynależności do grupy rodzinnej i akceptacji – dla nich i dla dziecka. W tej „podróży w przeszłość” rodzinną, ale i w przeszłość każdego przyszłego rodzica, może dojść do konfrontacji z przygasłymi konfliktami, z zapomnianymi traumami i przemilczeniami wstydliwych sekretów. Powracają wspomnienia, a z nimi przeżycia, te dobre i te złe; u obojga przyszłych rodziców mogą wystąpić silne, niezrozumiałe dla nich emocje: strach, złość, albo smutek, z którymi nie umieją sobie poradzić, a które w rzeczywistości są echem z ich dzieciństwa. U kobiet w ciąży mogą wystąpić zachowania infantylne, przysłowiowe „zachcianki” (na ogół związane z jedzeniem), dla których żądają zrozumienia i natychmiastowej realizacji, nawet o 12 w nocy. Przyszła matka może być emocjonalnie rozchybotana, drażliwa, chwilami nieznośna dla otoczenia – jak malutkie dziecko. Ale ta regresja, czyli powrót do reakcji psychicznych i zachowań z wczesnego dzieciństwa, ułatwi później kobiecie, która urodziła empatyczne zrozumienie potrzeb i pragnień jej niemowlęcia. Otoczenie kobiety w ciąży, jej partner, rodzice, przyjaciele stają przed wyzwaniem; powinni być cierpliwi i tolerancyjni, otaczać kobietę szacunkiem i czułością, a najlepiej jeszcze podziwem, że zdarzył się jej ten cud: nosi w sobie nowe życie.

Przyszłych rodziców, przede wszystkim kobiety w ciąży – i te, o których powiemy, że są w stanie błogosławionym i te, które przeżywają ciążę jak karę – dręczy pytanie: „czy moje dziecko będzie normalne?” W napięciu czekają na poród, starając się „myśleć pozytywnie”, że będzie to wreszcie wyzwolenie z 9-miesięcznych trudów ciąży i radosne spotkanie ze zdrowym, normalnym dzieckiem. Jak wiemy, zdarzają się dramaty; wtedy niezbędne wydaje się profesjonalne wsparcie psychologiczne. Niestety rodzice nie zawsze go szukają, a nawet – jeśli oddział położniczy oferuje im pomoc psychologa – nie zawsze ją akceptują, Wolą ukryć swoją rozpacz, schować się przed spojrzeniami innych i „wylizywać swoje rany” w domu. Nie wiedzą, że nie wyrażając swojego bólu, kryjąc się z nim – przedłużają jego trwanie.

Poród, szczególnie ten pierwszy, jest często przeżywany jak szok, zaskoczenie, że to aż tak boli. Szkoły rodzenia, uczące technik relaksacji, czy odpowiedniego oddychania w czasie porodu, podtrzymują kojące wyobrażenie banalności tego procesu – „to nic takiego, trzeba tylko zastosować odpowiednią technikę”. Ale chociaż wszyscy byliśmy noszeni w brzuchu matki, a potem urodziliśmy się, poród nigdy nie jest wydarzeniem banalnym; dla rodzącej kobiety jest to najważniejsze, najintensywniejsze doświadczenie w jej życiu.

Pacjentka: „Myślałam, że ten ból jest zbyt silny, że coś jest ’nie tak’! Wpadłam w panikę, że przy następnym skurczu umrę”.

Nic dziwnego, że kobiety, które słyszą takie opowieści od innych kobiet starają się urodzić przez „cesarkę”; liczba tych zabiegów wciąż rośnie, ale „oficjalnym” wskazaniem do przeprowadzenia cesarskiego cięcia rzadko jest po prostu lęk kobiety przed bólem porodowym. Z opowieści matek wiemy, że czasem od bólu gorsze było dla nich przeżycie całkowitej bezradności, bezsilność. A także wstyd, że fizjologia ich ciała, (np. kobiecie może się zdarzyć defekacja podczas parcia, o czym rzadko się je uprzedza), a także intymność ich uczuć, ich „zwierzęce” krzyki, słowa, których potem żałują, są dostępne dla personelu medycznego, dla osób obcych, często widzianych pierwszy raz w życiu. Rodzące kobiety są nagie, fizycznie i psychicznie. Nagie i bezbronne. Rodząca kobieta czuje się przezroczysta; owoc jej ciała, skrywana w jej wnętrzu tajemnica, radosna, albo bolesna, zostaje „wydana na świat”. Na pastwę fachowych, oceniających spojrzeń, na dotyk obcych rąk.

Pomimo szerokiej akcji „Gazety Wyborczej” Rodzić po ludzku wciąż zdarzają się porody nieludzkie, weterynaryjne, narodziny kolejnego ssaka, kiedy personel medyczny, pielęgniarki, lekarze, zapewne z przepracowania, a może znieczuleni przez rutynę, zapominają o elementarnym szacunku dla rodzącej kobiety, nie starają się być ani serdeczni, ani taktowni, bezceremonialnie dotykają intymnych miejsc jej ciała, zwracają się do niej na ty, mówią o niej między sobą bez empatii, czasem wulgarnie.

„Ta upasiona krowa. Takie rzeczy mówiły dwie położne, które podważyły decyzję lekarza, że tniemy (po 20 godz. akcji porodowej, przyp. MZ) i załadowawszy mi nogi w strzemiona, nie zważając na protesty, jęły wyciskać, wyciągać, pokrzykując przy tym i lżąc”.

Fragment pochodzi z książki Natalii Fiedorczuk „Jak pokochać centra handlowe”, (paszport Polityki 2017). Autorka opisała w niej „od wewnątrz” doświadczenie depresji poporodowej, którą zapoczątkował traumatyczny poród.

Uwaga!

Ojcowie rodzącego się dziecka, partnerzy, lub przyjaciółki, wy, którzy będziecie asystować rodzącej przy tym zwykłym i najbardziej niezwykłym zjawisku natury jakim jest poród – bądźcie dla niej mocnym wsparciem, a jeśli trzeba, jej OCHRONĄ. Nie czas na waszą słabość! Czy ochroniarz może sobie pozwolić na omdlenie?

Poród „siłami natury” jest związany z ogromnym wysiłkiem fizycznym, porównywalnym do przebiegnięcia maratonu; kobieta, która urodziła jest wyczerpana, nie ma na nic siły, nawet na zachwyt nad noworodkiem i przeżywanie radości, chociaż czuje, że otoczenie chciałoby od niej usłyszeć:
„Moje dziecko jest cudowne! Jestem taka szczęśliwa!” Doświadczenie całkowitej zależności od personelu medycznego, bierne poddanie się zabiegom medycznym, przy których nikt jej nie pyta o zdanie, wywołuje u rodzącej podświadomą regresję do stanu bezsilnego noworodka, którym kiedyś była. Wtedy w sali poporodowej, tak naprawdę, pojawia się nie jedno, a dwa niemowlęta; kobieta, która właśnie urodziła, ale jeszcze nie narodziła się jako matka i jej dziecko. To dziecko, zwłaszcza jeśli „urodzono je za nią” (np. przez „cesarkę”), może być podświadomie przeżywane przez położnicę jak młodszy brat albo siostra. A wtedy – jak to bywa między rodzeństwem – mogą się pojawić wrogie uczucia do dziecka, zazdrość... Szczególnie jeśli jej otoczenie, ktokolwiek to jest, skupia uwagę wyłącznie na noworodku, wpatruje się w niego, szuka podobieństw… „ma oczy jak twoja siostra!” albo jeszcze gorzej: „to wykapany ojciec!” Nikt nie słyszy niemego krzyku położnicy: a ja? A JA?

Uwaga!

Otoczenie nowej matki! Jeśli udało się wam zachować cierpliwość przy spełnianiu szalonych zachcianek ciężarnej, jeśli codziennie powtarzaliście jej, że jest piękna, że w ciąży rozkwita (tylko trochę uciekając spojrzeniem od jej spuchniętej twarzy i ciała, które przestało być ciałem sylfidy), jeśli masowaliście jej plecy, wkładaliście jej buty (to tylko pod koniec ciąży) i zdejmowaliście jej buty, bez słowa skargi, z uśmiechem, to można wam pogratulować; powiększacie zastępy Aniołów. Ale teraz jest czas kolejnej próby: żeby kobieta mogła się narodzić jako matka, musi usłyszeć, i to wielokrotnie, że w czasie porodu spisała się na medal (cokolwiek to znaczy i jakkolwiek odbył się poród), a teraz jest jeszcze piękniejsza, oraz – i to najważniejsze – że dziecko jest cudowne, bo bardzo podobne do NIEJ!

Łagodne poporodowe obniżenie nastroju, popularnie nazywane baby blues mija po paru dniach, najdalej po kilku tygodniach, kiedy nowej matce udaje się zapanować nad chaosem swoich uczuć, a potem w domu, nad chaosem w czynnościach pielęgnacyjnych przy noworodku. W powrocie do równowagi psychicznej znów ważną rolę odgrywa wtedy otoczenie. Kobieta, która urodziła potrzebuje wsparcia psychicznego, ale także materialnej pomocy przy wykonywaniu męczących, całkowicie dla niej nowych zadań.

Uwaga!

Wśród pieluch, karmienia, przewijania wyczerpana położnica przechodzi wielką transformację: przepoczwarza się ze stanu „dziecko swojej matki” do stanu „matka swojego dziecka”. Żeby jej w tym pomóc, a czasem żeby wręcz jej to umożliwić, otoczenie musi być dla niej MACIERZYŃSKIE. I to hojnie, w nadmiarze, bez oszczędzania (siebie).

Żeby stać się matką, kobieta, która urodziła, niczego nie potrzebuje bardziej, niż macierzyńskiej troski O NIĄ. Szczególnie, jeśli nie miała „wystarczająco dobrej matki”, nie zaznała macierzyńskiej miłości, nie została nią napełniona.
Z pustego i Salomon nie naleje...

Statystyki występowania u kobiet depresji poporodowej wahają się między 10 a 20%, jednak ocenia się, że w społeczeństwach zachodnich co najmniej połowa wszystkich matek cierpi na łagodne formy zaburzeń emocjonalnych do czasu ukończenia przez dziecko dwóch lat. Prawdopodobnie każda kobieta po porodzie, choćby tylko z tytułu rozstania z dzieckiem, które przebywało w jej ciele przez dziewięć miesięcy, przeżywa depresję, na ogół łagodną, ustępującą bez leczenia. Wystąpienie „prawdziwej”, długotrwałej depresji poporodowej dezorganizuje życie całej rodziny. Francuski psychoanalityk André Green napisał, że matka w depresji, to dla dziecka matka martwa – nie jest w stanie dać dziecku miłości, nawet zainteresowania. Dręczy ją poczucie winy i wrogość do siebie, do dziecka, do całego świata. Przy głębokiej depresji poporodowej istnieje realne zagrożenie życia – i dla kobiety i dla jej dziecka. W skrajnych przypadkach może dojść do samobójstwa matki i do targnięcia się na życie dziecka. Konieczna jest wtedy szybka pomoc psychiatryczna, ZANIM dojdzie do nieszczęścia.

„...dziecko jest już na świecie, zegarek wskazuje 7.40, a ja płaczę, płaczę coraz głośniej. Kawałki biszkoptów w ustach zlepiają się w słodką, obrzydliwą masę. Tak obrzydliwą jak moje rozstępy, jak pokaźne uda, jak ogromny biust, jak pełne biodra, przypominające zwały białej bezy. /…/ Szesnastego marca 2013, o godzinie 9.47 mówię mężowi, mówię mu spokojnym, pewnym głosem, że nadeszła pora, żeby poszukał innej kobiety, w tym innej matki naszego syna.” (Natalia Fiedorczuk „Jak pokochać centra handlowe”).

Dr Françoise Dolto, francuska pediatra i psychoanalityczka, niepodważalny we Francji autorytet, jeśli chodzi o rozwój fizyczny i psychiczny dzieci twierdziła, że narodziny dziecka powodują u obojga rodziców, ale przede wszystkim u rodzącej – nawrót wspomnień związanych z okolicznościami towarzyszącymi ich własnemu przyjściu na świat. Chodzi tu o wspomnienia z okresu rozwojowego, w którym fizjologia i psychologia nie są jeszcze wyodrębnione – są to więc wspomnienia w formie odczuć fizycznych i związanych z nimi uczuć.

Na pierwszej konsultacji dowiedziałam się od młodej kobiety, że od dwóch lat leczy się farmakologicznie na depresję, która zaczęła się zaraz po urodzeniu córki. Mąż i obie babcie opiekują się dzieckiem, bo ona nie jest w stanie. Jej odpowiedź na banalne pytanie – w jaki sposób zaczęła się pani depresja? – zaskoczyła mnie.

„Czułam straszny ból, szczypanie na całej skórze. No wie pani, jakbym za długo siedziała pod lampą do opalania”.

Zapytałam, jak było z jej przyjściem na świat? W 7. miesiącu ciąży jej matka dostała krwotoku, ledwie uratowano je obie dzięki cesarskiemu cięciu, potem była 10 dni w inkubatorze. Miała żółtaczkę, była naświetlana lampą… Duże ilości bilirubiny (barwnik żółciowy), które odkładają się w skórze, mogą powodować jej podrażnienie. A skóra wcześniaka jest cieniutka, delikatna, wrażliwa. Być może poród, długi i bez znieczulenia uaktywnił w ciele kobiety fizyczne odczucia, związane z jej przyjściem na świat, (szczypanie na całej skórze), połączony z psychicznym bólem bycia oddzieloną, a nawet – w odczuciu noworodka – bycia porzuconą przez matkę w inkubatorze. 30 lat temu, w śląskim szpitalu, gdzie urodziła się moja pacjentka nie było mowy o „rodzeniu po ludzku” ani o zaleceniu kontaktu „skóra do skóry” między matką i noworodkiem. Obecnie, na niektórych oddziałach położniczych, noworodek pozostaje na brzuchu matki nawet podczas jej poporodowych zabiegów pielęgnacyjnych. Rzadko, ale jednak zdarza się czasem, że w ciągu pierwszych 30 minut po porodzie u noworodka wystąpi atawistyczny odruch „szperania” i jak każdy ssak dopełznie samodzielnie do sutka matki.

Etolodzy – naukowcy badający zachowania zwierząt twierdzą, że u ssaka można laboratoryjnie wywołać depresję: wystarczy oddzielić zwierzęce niemowlę od matki, żeby w jego organizmie podniósł się poziom kortyzolu – hormonu stresu i depresji. Tak samo reaguje mały człowiek. Fizyczne rozłączenie matki z jej nowo narodzonym dzieckiem może mieć negatywne konsekwencje dla tworzącej się wtedy biologiczno-psychicznej więzi z dzieckiem. Badania wykazały bowiem, że to właśnie fizyczny kontakt między matką i noworodkiem, natychmiast po porodzie wywołuje w organizmie matki dodatkowy, gwałtowny rzut oksytocyny, (która wywoływała skurcze macicy), czyli hormonu popularnie nazywanego hormonem miłości. Matka wpada wtedy w rodzaj transu; jej dziecko jest najwspanialsze na świecie, nic nie jest od niego ważniejsze; pogodnie znosi brak snu, niekończące się karmienie, przewijanie, noszenie, usypianie, bo dla takiego cudu, jakim jest jej dziecko – warto!

D.W. Winnicott, pediatra i sławny psychoanalityk dziecięcy powiedział, że samo niemowlę nie istnieje – istnieje niemowlę-i-matka. Matka i noworodek stanowią przez pierwsze tygodnie ściśle połączoną diadę, są jak jeden organizm. Na przykład ślina ssącego pierś noworodka, poprzez skórę sutka, dostarcza do organizmu matki informacji o biochemicznych zapotrzebowaniach jej dziecka. I ciało matki, ta skomplikowana, tajemna fabryka, rozpoczyna produkcję odpowiednio zmodyfikowanego mleka!

Nowocześni ojcowie nie chcą abdykować z roli rodzica, biorą urlopy tacierzyńskie, dzielą z matką wszystkie trudy opieki nad dzieckiem. Zdarza się, że są w tym zręczniejsi od matek. Płaczące dziecko, rozpoznając głos ojca, znany jeszcze z okresu ciąży, czasem szybciej się uspokaja w jego ramionach. Tylko karmić piersią ojcowie jeszcze nie potrafią.

Jedynym sposobem komunikowania się niemowlęcia z otoczeniem jest płacz, który dla niewprawnego ucha brzmi zawsze tak samo. Kobieta, której otoczenie matkowało „wystarczająco dobrze” podczas ciąży, porodu i połogu, i która czuje się kochana przez ważne dla niej osoby, spokojnie podejmie rolę matki, z ufnością dla swoich macierzyńskich kompetencji. To ona WIE wszystko o potrzebach jej nowo narodzonego dziecka; czy płacze, bo jest głodne, czy przestraszyło się czegoś, czy jest mu za gorąco, czy za zimno. Wie lepiej, niż ktokolwiek inny, lepiej niż lekarz, niż pielęgniarka, lepiej niż jej własna matka. No i dużo lepiej niż jej teściowa.

Niemowlę nigdy nie płacze bez powodu, „dla kaprysu”. Najczęściej, u zdrowego dziecka jest to domaganie się fizycznego kontaktu z rodzicem, bo kontakt ten jest mu witalnie potrzebny. U niemowlęcia, które nie jest wystarczająco dotykane, przytulane, całowane, noszone, może wystąpić tendencja do reakcji depresyjnych, takich jak obniżenie aktywności i zaciekawienia otoczeniem, smutek, a w końcu zobojętnienie. Niedoświadczeni rodzice mogą nawet być zadowoleni, że ich dziecko zrobiło się takie spokojne, odłożone do łóżeczka nie płacze, jest „grzeczne”, „jakby go nie było”. Nareszcie mogą się wyspać!

Uwaga rodzice!

Niemowlę, które nie płacze, nie domaga się niczego krzykiem, jest przez dłuższy czas ciche, „jakby go nie było”, powinno budzić niepokój otoczenia. Wskazana jest wtedy konsultacja ze specjalistą.

W końcu lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, w stolicy Kolumbii – Bogocie, w Instytucie Położniczym, na słabo wyposażonym w inkubatory oddziale neonatologii, wśród wcześniaków panowała bardzo wysoka śmiertelność. Dr Edgar Rey wpadł na pomysł, żeby włożyć takie przedwcześnie urodzone maleństwo na pierś matki, pod koszulę, w kontakcie skóra do skóry. Okazało się, że temperatura ciała matki regulowała i utrzymywała na odpowiednim poziomie temperaturę ciała jej dziecka i że w takich warunkach rozwijało się ono prawidłowo, osiągając szybko masę ciała noworodka po donoszonej ciąży. Taki system opieki i pomocy dla wcześniaków nazwany „kangurowaniem”, rozprzestrzenił się w różnych krajach, jest także stosowany na niektórych oddziałach położniczych w Polsce, np. w miejskim szpitalu w Rudzie Śląskiej, czy w Tychach. Powstało Międzynarodowe Towarzystwo Kangurowania – (KMC), a od 2003 roku Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) propaguje tę metodę już nie tylko dla wcześniaków, ale także dla noworodków urodzonych po donoszonej ciąży. Wśród pozytywnych efektów zaobserwowanych przy stosowaniu kangurowania, oprócz polepszenia parametrów fizjologicznych noworodka, podkreśla się zacieśnienie więzi między matką i dzieckiem i obniżenie częstotliwości występowania depresji poporodowej. Fizyczny kontakt, czułe przytulanie, są równie potrzebne matce, co jej dziecku, chroni oboje przed depresją.

Uwaga nowe matki!

Coraz bardziej popularne „chustowanie”, czyli noszenie niemowlęcia na piersi w misternie zawiązanej chuście, jest dla was wysoce korzystne. Nie tylko dlatego, że uwalnia wasze obie ręce do pracy; do dźwigania zakupów, gotowania, sprzątania, prania i prasowania, czyli pozwala się wam spełnić w roli perfekcyjnej Pani Domu, Wróżki Domowego Ogniska. Noszenie noworodka na piersi, najlepiej w kontakcie skóra do skóry, podtrzymuje u obojga piękne złudzenie: że wasze ciała jeszcze się na dobre nie rozdzieliły.

Noworodek ukryty przed światem w chuście, w tym nowym brzuchu, słyszy znajomy rytm serca matki, czuje jej zapach, jest kołysany, a czasem, jeśli np. jego matka ma fantazję i lubi sobie potańczyć, jest mocno potrząsany przez jej ruchy – jak w brzuchu. A matka, czując bliskość fizyczną i pogłębiającą się więź psychiczną ze swoim dzieckiem, jednocześnie uczy się, (stopniowo!) – rozstawać z ciałkiem swojego maleństwa, z jego zapachem. W tym rozstawaniu bardzo pomaga jej rosnący ciężar dziecka. I ból kręgosłupa. Aż wreszcie się zbuntuje, odłoży chustę: „jak długo można!”

Maja Zagajewska - psycholożka kliniczna, psychoterapeutka francuska, prezeska Fundacji Promyk, która otworzyła w Krakowie Zielony Domek – placówkę, udzielającą wsparcia psychologicznego rodzicom i dzieciom do lat trzech. Członek zespołu terapeutów, prowadzi w Krakowie prywatny gabinet psychoterapii.

Placówka Zielony Domek jest miejscem spotkań, zabawy i odpoczynku dla rodziców i dzieci do lat trzech. Do Zielonego Domku można przyjść z dzieckiem bez skierowania, bez umawiania się, bezpłatnie i anonimowo.

Od poniedziałku do piątku przyjmie was serdecznie i wysłucha codziennie inna, trzyosobowa ekipa psychologów, terapeutów i pracowników socjalnych.

Zielony Domek, ul. św. Marka 21 A w Krakowie
Informacje: tel. 537 957 333 (w godzinach otwarcia Zielonego Domku)
www.fundacja-promyk.org
e-mail: fundacja@zielonydomek-krakow.pl

01.02.2019
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta