W 2011 roku w USA drogą cięcia cesarskiego przyszło na świat co trzecie dziecko. Jak się okazuje, różnice w częstości wykonywania tego zabiegu w poszczególnych szpitalach są ogromne. I niekoniecznie zależą od przebiegu ciąży i stanu zdrowia matek.
Częstość wykonywania cięcia cesarskiego w USA, która rosła od 1996 do 2009 roku (z 20,7% do 32,9%), w końcu się ustabilizowała. I, jak podkreślają autorzy badania opublikowanego w „PLoS Medicine”, „cesarka” stała się w 2011 roku najczęściej wykonywaną operacją w szpitalach w USA.
Co trzeci, ale nie wszędzie
Badacze z Minnesoty przeanalizowali dane z Nationwide Inpatient Sample of the Health Cost and Utilization Project za lata 2009–2010, dotyczące niemal 1,5 mln urodzeń z 1373 placówek (ok. 20% amerykańskich szpitali) w 46 stanach. Jak się okazało, średnia częstość wykonywania cięcia cesarskiego wśród wszystkich kobiet wyniosła ok. 33%.
Autorzy badania podkreślają, że zaobserwowali znaczne różnice (od 19 do 48%) w tym, jak chętnie w różnych placówkach sięga się w trakcie porodu po skalpel. Co istotne, przyczyn tych różnic nie udało się ustalić.
W grupie kobiet, które wcześniej nie rodziły przez cięcie cesarskie (1 241 255 przypadków), średnie prawdopodobieństwo wykonania zabiegu wyniosło 22%. I tu znów wystąpiły znaczne różnice w odniesieniu do konkretnych placówek – od 11 do 36%. Z kolei u pacjentek z grupy małego ryzyka częstość plasowała się między 8 a 32%, w grupie dużego ryzyka – od 56 do 92% (36% różnicy!).
Czynniki bez znaczenia
I nawet po uwzględnieniu czynników klinicznych – cukrzycy ciążowej, nadciśnienia tętniczego, krwotoku w czasie ciąży, zagrożenia płodu, dysproporcji płodowo-miedniczej i utrudnionego porodu – różnice w częstości wykonywania zabiegu nie malały. Co więcej, nie zaobserwowano zmniejszenia różnicy także po uwzględnieniu wieku, rasy czy statusu ubezpieczeniowego matki, a także wielkości i lokalizacji szpitala.
– Istniały większe różnice w częstości wykonywania cięcia w poszczególnych szpitalach, niż by można oczekiwać w oparciu o stan zdrowia matek – stwierdziła główna autorka badania Katy Kozhimannil z University of Minnesota.
Dane, których nie udało się zebrać naukowcom, a które osłabiają wnioski badaczy z Minnesoty, dotyczyły powodów, dla których wykonano cięcie cesarskie, informacji o praktyce opieki położniczej w konkretnych placówkach czy danych na temat doświadczenia położników odpowiadających za analizowane porody. Niedostępne dla badaczy były także informacje o liczbie urodzonych przez daną kobietę dzieci, a także wieku ciążowego, w którym wykonano cięcie cesarskie.
Co dalej?
Mimo ograniczeń badania, wyniki analizy podkreślają rolę władz i pracowników placówek, których indywidualne procedury postępowania i praktyka położnicza mogą mieć wpływ na częstość przeprowadzania cięcia. Jak twierdzą badacze, zidentyfikowanie źródeł zmienności w stosowaniu „cesarki” ma kluczowe znaczenie dla poprawy spójności i jakości opieki położniczej. – Położnicy zauważają pilną potrzebę zajęcia się rosnącą liczbą wykonywanych zabiegów i różnicami w częstości jego stosowania – komentują autorzy badania.
Podkreślają konieczność uzyskania bardziej kompleksowych danych i dowodów, a także podjęcia politycznych wysiłków w celu zmniejszenia liczby zbędnych cięć cesarskich. – Kobiety zasługują na opartą o dowody naukowe, spójną, wysokiej jakości opiekę medyczną niezależnie od szpitala, w którym rodzą. Wyniki naszego badania wskazują, że mamy długą drogę do osiągnięcia tego celu – skomentowała główna autorka badania Katy Kozhimannil.
Badacze akcentują także konieczność przestrzegania wytycznych dla zastosowania cięcia cesarskiego i potrzebę poprawy komunikacji między lekarzem a pacjentką.
Polacy w „czołówce”
Także nad Wisłą istnieje problem rosnącej liczby porodów przez cięcie cesarskie, a Polska w tej kwestii pozostaje w niechlubnej czołówce krajów europejskich. Częstość wykonywania „cesarki” 15 lat temu była dwa razy niższa niż obecnie. Teraz sięga już 37% (a w niektórych miejscach nawet 52%!).
W obliczu ogromnej popularności porodu przez cięcie cesarskie nic nie pomagają apele ginekologów, konsultantów krajowych i Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego. A przecież, jak podkreśla prof. Stanisław Radowicki, konsultant krajowy w dziedzinie położnictwa i ginekologii, cięcie cesarskie bez wskazań medycznych pozostaje zbędną operacją położniczą.
– Nie pisze się w kolorowej prasie, że to dobrze, jeśli ktoś rodzi drogami natury – wskazywał w rozmowie z naTemat prof. Jarosław Kalinka, specjalista położnik ginekolog. Stwierdził, że czasopisma rozpisują się jedynie na temat cięcia cesarskiego. – To jakaś źle pojęta promocja porodów odbywających się tą drogą – podkreślił.
Problem rosnącej liczby cięć zauważyło niedawno także Ministerstwo Zdrowia, które sądzi, że sprawę da się załatwić urzędowo – zwiększając finansowanie porodów naturalnych. Jednak, aby skończyła się w Polsce, jak to określił w rozmowie z mp.pl prof. Radowicki, swoista „moda na cięcie cesarskie”, konieczne jest włączenie się mediów w upowszechnienie wiedzy o możliwych negatywnych następstwach zabiegu.
I co z pewnością nie powinno być przeszkodą w ograniczaniu liczby cięć wykonywanych w polskich porodówkach, a na co zwrócił uwagę w „Dzienniku Gazecie Prawnej” prof. Mirosław Wielgoś, to brak umiejętności lekarzy w odbieraniu trudnych porodów. Według prof. Wielgosia znana dawniej sztuka położnicza umiera.