×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Zdziesiątkowana armia

Maciej Biardzki
specjalnie dla MP.PL

Pandemia COVID-19 ujawniła szereg słabości systemów większości krajów, wśród których braki kadrowe należą do najważniejszych. W Polsce pokazała, że braki dotyczą nie tylko lekarzy i pielęgniarek, ale także innych grup zawodowych. A także, że w przypadku tworzenia specjalnych zespołów do walki z epidemią w wielu miejscach nie ma kim realizować pozostałych celów.


Fot. Jakub Orzechowski/ Agencja Gazeta

Można bez obawy o dezinformację powiedzieć, że problemy z liczbą pracujących w systemie opieki zdrowotnej i opieki społecznej to nie jest wyłącznie polski problem. Starzenie się społeczeństw, połączone z potrzebą wykonywania większej ilości usług zdrowotnych i zwiększonej opieki pielęgnacyjnej, dotknęło praktycznie wszystkie społeczeństwa kontynentu. I praktycznie żadne z państw europejskich nie dało sobie z tym problemem rady. Brak rąk do pracy w tych krajach jest dla nas widoczny chociażby poprzez to, jak wiele osób z Polski znajdowało bez większych trudności zatrudnienie – czy jako lekarze w Skandynawii, Wielkiej Brytanii lub Francji, czy jako pielęgniarki we Włoszech, czy jako opiekunki w Niemczech. Symptomatyczny jest apel premiera Brandenburgii, po zamknięciu w związku pandemią granicy polsko-niemieckiej, o jej otwarcie, ponieważ w rejonach przygranicznych nie ma kto opiekować się niemieckimi pacjentami.

Jak bardzo zaniedbana w wielu krajach była opieka nad ludźmi starymi, pokazuje sytuacja przeznaczonych dla nich domów w Hiszpanii czy Francji, które według doniesień medialnych były często porzucane przez nielicznych przerażonych pracowników. Przerażające dane o ofiarach COVID-19 z tych państw pokazują, że 30-50% wszystkich zgonów z tej przyczyny występowało właśnie w tych instytucjach. Zwłaszcza, że inne kraje, jak Szwecja czy kraje Beneluxu, niemal systemowo wyłączały możliwość udzielania ludziom starym pomocy w warunkach intensywnej terapii, zwłaszcza terapii respiratorowej. Horror w „welfare states”, nieprawdaż?

Tyle, że w Polsce problem braku kadr wystąpił w sposób zwielokrotniony. Wystarczy przypomnieć jakże często przedstawiane wskaźniki liczby lekarzy czy pielęgniarek na 100 tys. populacji według OECD. Wskaźniki te były mniej więcej dwukrotnie niższe niż średnia dla tych krajów, a kilkukrotnie niższe niż krajów dysponujących najlepszymi zasobami kadrowymi. Braki te jednakże dotyczą nie tylko tych grup zawodowych. W szpitalach i przychodniach brakuje ratowników, diagnostów, fizjoterapeutów, psychologów i innych grup zawodowych. Niektórych, jak dietetyków, system w ogóle uznał za niekoniecznych do świadczenia usług.

Do tego dochodzi olbrzymia luka pokoleniowa. Trzeba przyznać, że od kilku lat kształcimy ze środków publicznych więcej lekarzy i pielęgniarek niż uprzednio, ale i tak nie są to liczby wystarczające. Zwłaszcza, że w okresie wcześniejszym kształcono znacznie mniej, niż było potrzebne do prostego odtwarzania kadr w latach kolejnych. O przyczynach za chwilę, ale skutkiem tego niewystarczającego kształcenia jest luka pokoleniowa polegająca na tym, że znaczna liczba obecnie pracujących albo już osiągnęła wiek emerytalny, albo do niego w szybkim tempie się zbliża. Ta luka, w ciągu kilku najbliższych lat, przy obecnym dopływie nowo kształconych, będzie powodować stałe zmniejszanie liczby zatrudnionych, co jest niezmiernie pesymistyczną informacją.

Kolejnym elementem jest tzw. metropolizacja medycyny. Nieproporcjonalnie duża część usług zdrowotnych i w jeszcze większym stopniu profesjonalistów medycznych znajduje się w wielkich i dużych miastach. Tzw. powiatowa służba zdrowia dysponuje nieproporcjonalnie małą w stosunku do wykonywanych zadań częścią usług zdrowotnych i jeszcze mniejszą częścią pracowników. Powoduje to, że w dużej mierze zależą one od pracowników dojeżdżających z innych miejscowości, dzięki którym jest możliwe utrzymanie całodobowego udzielania świadczeń czy działalność poradni specjalistycznych.

Jaka jest przyczyna tak wielkich niedoborów kadrowych ogółem w opiece zdrowotnej? Bardzo prosta – brak pieniędzy. Opieka zdrowotna była zawsze uważana za zbędny dla państwa koszt i ani zmiana systemu, ani kolejne ugrupowania polityczne i ekipy rządzące z tego głupiego i bezdusznego dogmatu się nie wyzwoliły. Zbyt niskie nakłady publiczne na kształcenie profesjonalistów medycznych powodowały, że uczelnie kształciły ich zbyt mało. Do rangi symbolu urasta, że polskie uczelnie jeszcze niedawno kształciły podobne liczby studentów medycyny ze środków publicznych i studentów zagranicznych opłacających swoje studia. Gdyby państwo za kształcenie jednego studenta ze środków publicznych zapłaciło podobną stawkę, jak wycena kształcenia studenta zagranicznego, to wydaje się pewne, że moglibyśmy ich kształcić blisko dwa razy więcej, bez powtarzanego przez uczelnie argumentu o braku technicznej możliwości ich kształcenia.

Niskie wynagrodzenia pracowników w systemie powodują zwiększoną ich emigrację i porzucanie zawodu, co z kolei czyni zmarnowanymi wydatkowane przez Państwo pieniądze na ich kształcenie. Innym efektem jest stosunkowo łatwe poszukiwanie przez tych, którzy pozostali w systemie, dodatkowego zatrudnienia, aby załatać budżet domowy. I tak dochodzimy do efektu naszych wieloletnich działań, który szczególnie wyłoniła na wierzch pandemia COVID-19.

Efektem jest praca bardzo wielu przedstawicieli zawodów medycznych w kilku zakładach opieki zdrowotnej. Dotyczy to szczególnie szpitali małych, gdzie na stałe pracuje po 2-3 lekarzy na oddziale, zaś brakujące „dziury w grafiku” pokrywają lekarze z innych szpitali. Najczęściej dużych, gdzie lekarzy jest względny nadmiar (szczególnie z rezydentami), i lekarze ci są skłonni wziąć jeszcze kilka dodatkowych dyżurów, zwłaszcza za atrakcyjną stawkę. To samo dotyczy pielęgniarek, które pracując w systemie 12-godzinnym, czyli 12-13 zmian w miesiącu, chętnie podejmują pracę w sąsiednim szpitalu. Ale to nie tylko te dwie grupy. Wiele opiekunek łączy pracę w szpitalu z pracą w ZOL-ach i DPS-ach. To samo dotyczy fizjoterapeutów, ba nawet salowych.

Nikt dotąd specjalnie nie badał, jak taka migracja wpływała na przenoszenie flory szpitalnej z jednostki do jednostki, bo dotąd epidemiologia szpitalna interesowała raczej pasjonatów. Trzeba było COVID -19, żeby zauważyć, że pracownicy mogą przenosić choroby i być potencjalnie śmiertelnie niebezpiecznymi dla swoich podopiecznych.

Tyle tylko, że przy obecnym „stanie osobowym”, podjęcie administracyjnej decyzji o obowiązkowym zatrudnieniu w jednym miejscu może prowadzić do kolejnych problemów. Po pierwsze – dla pracowników to będzie zmniejszenie wysokości przychodów. O ile w innych krajach pracownikom systemu w trakcie epidemii przyznaje się dodatkowe wynagrodzenie, to u nas raczej nie ma o tym mowy. Zakorzeniona przez dziesięciolecia oszczędność przy przekazywaniu jakichkolwiek pieniędzy na system, zwłaszcza dla jego pracowników, obowiązuje. Dla przedsiębiorców, którzy już po dwóch tygodniach zamrożenia gospodarki podobno mają gremialnie bankrutować, znalazło się wsparcie warte ponoć kilkaset miliardów złotych. Dla pracowników systemu opieki zdrowotnej chroniących cały kraj i jego gospodarkę przed pandemią zaoferowano jedynie bonus finansowy dla przymusowo kierowanych do zwalczania epidemii. Nieważne, że dla wielu ten bonus, zwłaszcza wobec obowiązku powstrzymania się z pracą w innych miejscach, był stratą finansową.

Ale jest jeszcze większy problem, dotyczący szpitali i przychodni wykonujących usługi. Zakaz pracy w jednym miejscu to wyrok śmierci dla większości małych szpitali, o czym wspominano wcześniej. Warto już teraz spojrzeć, ile oddziałów szpitalnych w małych szpitalach zostało zawieszonych: z powodu braku lekarzy czy pielęgniarek wcześniej pracujących w innych jednostkach, z powodu konieczności zwiększenia obsady do stworzenia odrębnych triaży czy obsługi odrębnych pomieszczeń pobytu dla osób podejrzanych o COVID-19.

Przewidywalny spadek liczby zatrudnionych w następnych latach, z powodów opisywanych wcześniej, jest jak najbardziej realny. Jednocześnie system opieki zdrowotnej powinien odebrać z epidemii COVID-19 lekcję, że musi posiadać rezerwy ludzkie, które będą niezbędne w sytuacjach takich, jak obecna. Jak pogodzić te dwie sprzeczne sprawy? Wydaje się, że jedynym rozwiązaniem jest rzetelne sporządzenie mapy potrzeb zdrowotnych i odpowiedzialne stworzenie sieci szpitali i przychodni uwzględniające te sprzeczności. Sieci zabezpieczającej potrzeby zdrowotne posiadanymi dziś, jutro i w przyszłości zasobami profesjonalistów medycznych zatrudnionych w jednym miejscu. Czy się da? Tak, ale pod kolejnym warunkiem.

Warunkiem tym jest zwiększenie nakładów na opiekę zdrowotną. Bez tego nie wykształcimy, nie zatrudnimy, ani nie będziemy wynagradzać pracowników systemu w takim stopniu, aby zabezpieczyć potrzeby kadrowe systemu „na co dzień”, ale zwłaszcza w razie zwiększonego zapotrzebowania na usługi zdrowotne, jak to się dzieje w trakcie obecnej pandemii. Można to zrobić wyłącznie przez podwyższenie i upowszechnienie składki zdrowotnej. Innego wyjścia nie ma.

Oczywiście już słyszę, że trzeba obniżać, a nie podwyższać podatki, aby odrodzić zamrożoną gospodarkę. Że bez silnej gospodarki nie da się przeznaczyć większych pieniędzy na zdrowie. Nic bardziej złudnego. Denerwują mnie twierdzenia tzw. „wolnościowców” o potrzebie niskich podatków i jak najmniejszej ingerencji państwa w ich działalność, jako warunku sine qua non rozwoju gospodarczego. Jeżeli obecni przedsiębiorcy bankrutują już po 2 tygodniach lockdownu, to jak przetrwają np. 3 miesiące choroby i jak utrzymają się na starość? Pandemia COVID -19 powinna otworzyć oczy na to, że nie będziemy całe życie zdrowi, młodzi i bogaci. Musimy tworzyć oszczędności na trudne czasy, a zwłaszcza łożyć na swoje świadczenia zdrowotne, chorobowe i emerytalne. „Nie ma darmowych obiadów”.

Reasumując: jeżeli chcemy mieć liczbę profesjonalistów medycznych odpowiednią do potrzeb zdrowotnych, to musimy płacić na system na tyle dużo, aby można ich było wykształcić, zatrudnić i konkurencyjnie im płacić. Miejsc udzielania świadczeń winno być tyle, aby można było zapewnić kadrę do ich działania bez lewarowania się pracownikami z zewnątrz. Aby zdobyć na to środki, trzeba podnieść finansowanie systemu przez powszechne płacenie składki zdrowotnej w odpowiedniej wysokości.

Czy istnieje jakieś inne wyjście? Oczywiście pomijam wyciąganie się z bagna za włosy przez barona Münchhausena, uszczelnianie systemu, propagandę sukcesu z jednoczesnym szachrowaniem przy przyporządkowywaniu roku odniesienia do mapy nakładów na system i przynajmniej kilka jeszcze innych magicznych możliwości. Nie płacąc na system, kogo oszukujemy? Samych siebie oszukujemy.

28.04.2020
Zobacz także
  • Otwieranie opieki zdrowotnej możliwe pod pewnymi warunkami
  • Worldometers, czyli jabłka, gruszki i czereśnie
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta