×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Studium kryzysu (70)

Małgorzata Solecka
Kurier MP

Limit „godzinowy” na wystawiane e-recepty czy nałożenie na NFZ obowiązku kontrolowania każdego przypadku odesłania pacjenta przez szpital – trudno wybrać, które z rozwiązań problemów (realnych i poważnych) zasługuje na palmę pierwszeństwa w rankingu pomysłów mocno chybionych.

Minister zdrowia Adam Niedzielski. Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl

  • 5 lipca ruszają prace w Sejmie nad DNUR. Choć dialog w sprawie kształtu rozwiązań trwał wiele lat, zakończył się propozycjami dalekimi od oczekiwań istotnych interesariuszy
  • Aneksy mają być gotowe i przesyłane szpitalom już w najbliższych dwóch tygodniach, a w połowie lipca jest przewidziane ich podpisanie
  • Być może decydenci zechcą dyrektorom przyznawać dodatkowe punkty w kategorii „jakość zarządcza” i dlatego fundują nieustanny taniec na linie
  • Coraz bardziej zasadne staje się pytanie o przyczyny niewydolności systemu – na poziomie organizacji świadczeń i na poziomie ich finansowania – sęk w tym, że nie ma chętnych, by na nie odpowiadać
  • Kwestia receptomatów wymaga rozwiązań systemowych, a nie „kagańca” w postaci limitów nakładanych – co warte podkreślenia – nie na firmy, tylko na lekarzy
  • 1 lipca pożegnaliśmy obowiązkowe maseczki w placówkach medycznych. Tym niemniej eksperci apelują o zdrowy rozsądek i zakładanie maseczki zawsze w bliskich kontaktach z pacjentami oraz zawsze wtedy, gdy u pracownika występują nawet najmniejsze objawy infekcji

Największe wyzwanie. DNUR. 5 lipca ruszają prace w Sejmie nad dużą nowelizacją ustawy refundacyjnej, zwaną potocznie DNUR-em. Dużą nowelizację zapowiadano już w 2015 roku, więc koniec drugiej kadencji to dosłownie ostatni dzwonek. Paradoksalnie, mało kto (poza samymi autorami) wierzył, że zadzwoni. Sporo środowisk miało wręcz nadzieję, że nie. Powód? Oczywisty i zawsze ten sam. Choć dialog w sprawie kształtu rozwiązań trwał nie wiele miesięcy, ale lat, zakończył się przewidywalnie, czyli propozycjami dalekimi od oczekiwań istotnych interesariuszy. Część z nich na ostatniej prostej wywalczyła na tyle korzystne dla siebie zmiany, że deklaruje poparcie dla nowelizacji, bardzo wiele jest głosów – oględnie mówiąc – krytycznych.

Problemem jest, oczywiście, kalendarz. Tak obszerny projekt, dotykający niezwykle wrażliwego obszaru, w którym spotykają się interesy pacjentów, publicznego płatnika, szeroko rozumianej branży farmaceutycznej oraz wyrobów medycznych, ale też profesjonalistów poświadczających uprawnienia do refundacji, powinien być procedowany z najwyższą starannością. Dawno, dawno temu (brzmi jak bajka), czyli dwie, trzy kadencje temu, po zakończeniu pierwszego czytania zostałaby powołana podkomisja, która pracowałaby nad projektem bynajmniej nie na jednym czy dwóch posiedzeniach. Brzmi jak bajka, ale kiedyś tak właśnie Sejm pracował nad podobnie obszernymi i istotnymi aktami prawnymi. Czy DNUR przejedzie przez Sejm Centralną Magistralą Legislacyjną, niczym pendolino?

Największy znak zapytania. Finanse. Z okolic Narodowego Funduszu Zdrowia docierają nieoficjalne informacje, że w sprawach finansów jest dobrze, aczkolwiek nie beznadziejnie – w kontekście, oczywiście, realizacji ustawy o minimalnych wynagrodzeniach pracowników ochrony zdrowia. Aneksy mają być gotowe i przesyłane szpitalom już w najbliższych dwóch tygodniach, a w połowie lipca jest przewidziane ich podpisanie. Zważywszy, że szpitale muszą przeliczyć wynagrodzenia od 1 lipca, (samo)zadowolenie płatnika może dziwić, nawet jeśli wiadomo, że podmioty lecznicze de facto pieniędzy potrzebować będą „dopiero” przed 10 sierpnia, kiedy muszą wypłacić pensje za lipiec. Być może decydenci zechcą dyrektorom przyznawać dodatkowe punkty w kategorii „jakość zarządcza” i dlatego fundują nieustanny taniec na linie.

Ci, którzy wieszczyli problemy ze sfinansowaniem operacji podwyżkowej (obejmującej nie tylko same koszty podwyżek wynikających z ustawy) i pytali, skąd Narodowy Fundusz Zdrowia weźmie dodatkowe pieniądze, już martwić się nie powinni, bo – jak można usłyszeć nieoficjalnie – w pierwszym kwartale 2023 roku ponownie zanotowano ponad 2,8 mld zł niedowykonań. Można powiedzieć, że choć na operację podwyżkową pójdą pieniądze z niedowykonań za lata ubiegłe i fundusz rezerwowy zostanie osuszony do zera, a NFZ zakończy rok na bardzo dużym minusie, jest „nadzieja”, że pod koniec roku znów – niczym w bajce o stoliczku, który sam się nakrywał, w funduszu rezerwowym pojawią się nowe, niewydane na leczenie pacjentów, miliardy złotych. Coraz bardziej, oczywiście, staje się zasadne pytanie o przyczyny niewydolności systemu – na poziomie organizacji świadczeń i na poziomie ich finansowania – sęk w tym, że nie ma chętnych, by na nie odpowiadać. Być może dlatego, że wygodnie jest mieć świadomość ukrytego, przynajmniej częściowego samofinansowania operacji przekazywania „dodatkowych” środków na leczenie.

Największy brak zaskoczenia. Recepta na sukces. Limit „godzinowy” na wystawiane e-recepty czy nałożenie na NFZ obowiązku kontrolowania każdego przypadku odesłania pacjenta przez szpital – trudno wybrać, które z dwóch zaprezentowanych w ostatnim tygodniu przez ministra zdrowia rozwiązań problemów (realnych i poważnych) zasługuje na palmę pierwszeństwa w rankingu pomysłów mocno chybionych. Kwestia receptomatów, czyli tworu, który powstał na skutek splotu kilku okoliczności, zarówno pozytywnych i zakładanych (cyfryzacja ochrony zdrowia), jak i nieprzewidywalnych (pandemia COVID-19) oraz przewidywalnych do bólu, choć – trzeba wierzyć – absolutnie przez nikogo niechcianych (niewydolność publicznego systemu, manifestująca się w braku dostępu do usług publicznych, co skutkuje przekonaniem dużej części Polaków, że za szybkie załatwienie sprawy u lekarza warto zapłacić „parę złotych”), wymaga rozwiązań systemowych, a nie „kagańca” w postaci limitów nakładanych – co warte podkreślenia – nie na firmy, tylko na lekarzy.

„Objawowo” minister chce zwalczać również inny systemowo uwarunkowany problem, czyli nieuzasadnione odmowy przyjęć pacjentów do szpitali, co w niektórych przypadkach – tak jak w ostatnich dniach – kończy się tragicznie. Zgon pacjentki, mającej niepokojące wyniki badań i wykazującej znaczne pogorszenie stanu zdrowia, która nie została hospitalizowana w dwóch różnych szpitalach, zainspirował ministra do stwierdzenia, że każdy przypadek odesłania pacjenta przez szpital powinien być zgłaszany do NFZ. Fundusz będzie kontrolować zasadność decyzji.

Podróże w czasie nie są, jak się okazuje, domeną baśni, bo jest oto rok 2001. Ówczesny minister zdrowia ogłasza publicznie, że jeśli dyspozytor pogotowia odmówi wysłania karetki, wystarczy tylko do niego zadzwonić. Ponad dwie dekady później – telewizja publiczna radzi odsyłanym przez szpitale pacjentom, by dzwonili ze skargą do NFZ (nota bene, dziecka tegoż ministra zdrowia z początku XXI wieku, Mariusza Łapińskiego z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, dziecka, które bez dwóch zdań przerosło nawet najśmielsze oczekiwania i nadzieje twórcy pod względem centralizacji, zależności od ministra etc.). Jeśli pacjenci potraktują rekomendację ministra serio, można się obawiać, że 1 proc. odpisu na cele administracyjne NFZ – czyli na jego działalność – będzie daleko niewystarczający. Chyba że szpitale z obawy przed kontrolami zaczną przyjmować wszystkich. O taki efekt chodzi?

Największe (mimo wszystko) zaskoczenie. Koniec epidemii. 1 lipca pożegnaliśmy obowiązkowe maseczki w placówkach medycznych. W aptekach od wielu miesięcy obowiązek był fikcyjny, podobnie zresztą w wielu przychodniach, przynajmniej jeśli chodzi o pacjentów. Jeszcze w 2020 roku ówczesny minister zdrowia Łukasz Szumowski mówił, że maseczki w szpitalach zostaną z nami prawdopodobnie na zawsze, ale życie zweryfikowało ten pogląd – negatywnie. Tym niemniej eksperci apelują o zdrowy, nomen omen, rozsądek i zakładanie maseczki zawsze w bliskich kontaktach z pacjentami (badanie) oraz zawsze wtedy, gdy u pracownika występują nawet najmniejsze objawy infekcji. Tak, „zwykłego” przeziębienia również. Centralnych wytycznych w tej sprawie na razie nie ma i nikt się chyba nie spodziewa ich wydania.

W próżni zawisły też pytania o to, co dalej ze szczepieniami w aptekach. Tych przeciw COVID-19 nie można już od 1 lipca wykonywać, bo minister – zajęty czym innym – nie zdążył nawet wydać rozporządzenia, choć tak naprawdę potrzebne byłyby w tej sprawie zmiany ustawowe (tym bardziej nie zdążył). O te zmiany środowisko farmaceutów apelowało już od długiego czasu. Bezskutecznie. Na horyzoncie są zaś szczepienia przeciw grypie – na razie wiadomo, że szczepionki będą refundowane dla wszystkich (50 proc.), dla seniorów i kobiet w ciąży będą bezpłatne. Nie ma, przynajmniej na razie, informacji o objęciu refundacją również recept farmaceutycznych. Przynajmniej od 2021 roku głośno mówiło się o konieczności rozwijania dostępności szczepień dla dorosłych w aptekach, wydaje się, że akcję rozpoczynamy od spektakularnego tej dostępności zwijania.

Barwy kampanii. Bon zdrowotny. W ostatnim tygodniu media i eksperci miażdżyli „bon zdrowotny” Konfederacji. Problem w tym, że w tych polemikach zabrakło podstawy, czyli przeczytania programu partii, która z różnych innych względów nie powinna wejść do parlamentu, ale która akurat w ochronie zdrowia nie odbiega od średniej, czyli proponuje rozwiązania dobrze wyglądające na papierze, a i to nie wszystkie.

Konfederacja tak bardzo nie odstaje od mainstreamu politycznego, że nawet używa w swoim programie określeń „dziurawe wiadro” (system ochrony zdrowia), „problemem nie jest brak pieniędzy tylko nieefektywność”. Naprawdę. Poziom finansowania – 5 proc. PKB – jest, zdaniem Konfederacji, zadawalający, trzeba tylko poprawić sposób wydawania środków.

No i clou – Konfederaci wcale nie chcą zastąpienia składki żadnym bonem, po którego wydaniu obywatel, zwłaszcza ten starszy czy bardziej schorowany, byłby w kłopocie (chyba, żeby posłuchał rady jednego z liderów i się doubezpieczył, w myśl zasady, że każdy jest kowalem własnego losu). Nie. To tylko zmiana semantyczna. Bon to po prostu składka, o którą mieliby konkurować ubezpieczyciele, z których każdy musiałby oferować określony przez państwo koszyk świadczeń gwarantowanych.

Brzmi znajomo? Oczywiście, że to przerabialiśmy – zaraz na początku reformy zdrowotnej, gdy trwały boje o dopuszczenie do systemu prywatnych ubezpieczycieli i potem w 2007 roku, gdy do władzy szła Platforma Obywatelska. Różnica między tamtymi propozycjami i pomysłem Konfederacji jest tylko taka, że w pierwszych ubezpieczyciele mieli konkurować o ubezpieczonych wnoszących różne składki (ale nie mogliby w zakresie podstawowego ubezpieczenia nikomu odmówić, ani ze względu na wysokość składki, ani inne czynniki – płeć, wiek, zdiagnozowane choroby). Konfederacja chce podziału budżetu na zdrowie między obywateli i przypisanie im arytmetycznie wyliczonego bonu o tej samej wartości – ewentualnie korygowanego o wiek.

Odpowiedź na pytanie, dlaczego nic z planów „konkurowania” nie wyszło ani w 2000 roku, ani osiem lat później, jest złożona i nie czas i miejsce by ją rozwijać. Można jedynie dodać, że wiąże się ona z kwestią fundamentalną, czyli wysokością nakładów na zdrowie i realnością tego, co za te niewspółmiernie do wydatków innych krajów małe pieniądze realnie można zaoferować, zachowując jednocześnie na przynajmniej minimalnie akceptowalnym poziomie dostępność i jakość.

02.07.2023
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta