×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Deelityzacja zawodu lekarza

Małgorzata Solecka
Kurier MP

Widzimy bardzo wyraźnie, jak grubymi nićmi szyta jest narracja o odpowiedzialności lekarzy. Mam nadzieję, że nikt rozsądny się na nią nie nabierze – mówi prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Łukasz Jankowski.


Prezes NRL Łukasz Jaknowski. Fot. twitter.com/naczelnal

  • Minister Adam Niedzielski zadziałał niezgodnie z prawem
  • Minister nie wygrał z tzw. receptomatami, nie rozwiązał problemu
  • Za chwilę będziemy mieć problem z marihuanomatami
  • Również wśród lekarzy znalazły się osoby usprawiedliwiające decyzję ministra
  • Koincydencja protestu przeciwko limitom i powrotu do recepty rocznej nie wydaje się być przypadkowa
  • Skoro mnie problem nie dotyczy, znaczy, że go nie było – taka postawa środowisku lekarskiemu nie pomaga, rozbija jedynie nasza jedność
  • Baza do nauczania medycyny może się powiększać, ale nie stanie się to w sposób skokowy
  • Rozważamy, czy w przypadku uczelni, które mają i będą mieć negatywną ocenę PKA, będziemy mogli wydawać prawo wykonywania zawodu

Małgorzata Solecka: Miesiąc temu minister zdrowia ogłosił swoje pomysły na rozprawienie się z tzw. receptomatami, za chwilę minie miesiąc, od kiedy wdrożono limity na recepty. W jakim miejscu jesteśmy?

Łukasz Jankowski: Wiemy już z całą pewnością, że minister Adam Niedzielski zadziałał niezgodnie z prawem – to wprost wynika m.in z wymiany pism między Rzecznikiem Praw Obywatelskich a Ministerstwem Zdrowia. Wiemy też, że Centrum e-Zdrowie jest – jak twierdzi – jedynie wykonawcą decyzji ministra, taką otrzymaliśmy przynajmniej odpowiedź na nasze pismo, skierowane do CeZ.

Zbudowaliśmy koalicję organizacji, które jednoznacznie sprzeciwiają się decyzjom ministerstwa w tej sprawie, podkreślenia wymaga aktywny udział m.in OZZL i Porozumienia Rezydentów, które zorganizowały nawet pikietę w tej sprawie i z którymi merytorycznie współpracujemy. Jednocześnie nie ukrywam, że jesteśmy zszokowani poziomem debaty proponowanym przez ministra, zarówno wypowiedziami medialnymi Adama Niedzielskiego, jak i wpisami na oficjalnych kanałach w mediach społecznościowych. Ton jest obraźliwy, pełen insynuacji, pomówień. Trudno komentować te wypowiedzi czy tweety, jeszcze trudniej w takiej atmosferze współpracować.

Miesiąc wystarczył, by stwierdzić, że jeżeli decyzja o limitach na recepty była uwarunkowana potrzebami kampanii wyborczej, bo miała pokazać sprawczość ministra Adama Niedzielskiego, to okazała się wyjątkowo niefortunna. Minister nie wygrał z tzw. receptomatami, nie rozwiązał problemu, natomiast nastawił przeciw sobie ogromną część środowiska lekarskiego, a przede wszystkim – postąpił niezgodnie z prawem.

Ale minister mówi właśnie, mówią też to jego współpracownicy, że problem tzw. receptomatów jest albo rozwiązany, albo bliski rozwiązania…

Dziennikarze Wirtualnej Polski niedawno to sprawdzili. Bez problemu można nadal zamówić leki, również takie, które powinny być stosowane pod ścisłym nadzorem lekarza. Co więcej, widzimy wyraźnie, że za chwilę będziemy mieć problem z marihuanomatami. To problem, za który również odpowiada resort zdrowia, bo przecież nie lekarze zdecydowali o legalizacji marihuany do celów medycznych, a coś mi mówi – intuicja być może, być może doświadczenie – że za moment minister za te decyzje legislacyjne znów będzie próbował zrzucić odpowiedzialność na lekarzy. To jest zapewne modne – obwiniać „kastę” lekarską o całe zło w ochronie zdrowia i wszystkie pojedyncze problemy.

Oczywiście, my widzimy bardzo wyraźnie, jak grubymi nićmi szyta jest narracja o odpowiedzialności lekarzy. Mam nadzieję, że nikt rozsądny się na nią nie nabierze i nie uwierzy, że to lekarze, samorząd lekarski, związek zawodowy lekarzy ponosi odpowiedzialność za tzw. błędy i wypaczenia, a nie minister.

Wiemy, że receptomaty jak działały, tak działają. Ale czy działają limity? Albo inaczej – czy limity dały się lekarzom lub pacjentom we znaki? Czy przeszkadzają w normalnym funkcjonowaniu? Bo czytając tweety ministra można odnieść wrażenie, że w zasadzie to nie wiadomo, po co zostały wprowadzone, bo nikomu nie wadzą.

Może zacznijmy od tego, że istotą problemu wcale nie jest to, czy jakiemuś lekarzowi w POZ limit dał się we znaki, czy nie. Czy praktykujący lekarz odczuł je na własnej skórze albo odczuli to jego pacjenci. Sednem problemu jest to, na co zwraca uwagę Rzecznik Praw Obywatelskich, a co my jako samorząd podnosimy od samego początku: minister zdrowia bez żadnej podstawy prawnej narzucił ograniczenia w wykonywaniu zawodu lekarza. Jego decyzja jest zła i szkodliwa z samej swojej istoty, a nie dlatego, że lekarz X nie mógł przepisać leku pacjentowi Y.

I tutaj pozwolę sobie na kamyczek do własnego ogródka: również wśród lekarzy znalazły się osoby usprawiedliwiające decyzję ministra, szukające dla niej wytłumaczenia czy próbujące ją racjonalizować – właśnie w takim duchu, że skoro to, co robi ministerstwo, nie dotyczy personalnie wielu lekarzy zatrudnionych w poradniach podstawowej opieki zdrowotnej, w zasadzie nie ma o co kruszyć kopii. Właśnie że jest. Minister zaingerował w wolność wykonywania zawodu lekarza i, powtórzę raz jeszcze, zrobił to bezprawnie i w dodatku nieudolnie, bo nie osiągnął celu.

Odpowiadając zaś na pytanie, czy limity zakłócają pracę lekarzy, zwracam uwagę, że mamy środek wakacji. Myślę, że z oceną musimy się wstrzymać do sezonu infekcyjnego, który w Polsce – nie zapominajmy – trwa przez większą część roku. Wtedy będziemy mogli bardziej miarodajnie ocenić te namacalne skutki ministerialnej decyzji, o ile nie zostanie ona wycofana. Samą decyzje można ocenić już dziś i w tej ocenie nie da się uniknąć jednoznacznych sformułowań – to decyzja zła, nieprzemyślana, bezprawna, ale też po prostu nie rozwiązująca problemu.

W odpowiedzi na pierwsze pismo Rzecznika Praw Obywatelskich urzędnik resortu zdrowia tłumaczy, że wprowadzenie limitów było konieczne, bo zidentyfikowano dziesięcioro lekarzy, którzy rocznie wystawiali od stu do czterystu tysięcy recept. To uzasadnienie brzmi dość kuriozalnie, bo widać jak jednostkowe są to mimo wszystko przypadki, niezależnie od tego, czy mówimy o dziesięciu czy blisko trzydziestu lekarzach. Dlaczego, skoro to tak mikroskopijna liczba, wprowadzać pozaprawne ograniczenia wykonywania zawodu dla wszystkich lekarzy?

Przyznam, że z takim zamachem na wolność wykonywania zawodu lekarza jeszcze się nie spotkałem. Adam Niedzielski przez nas, jako środowisko lekarskie, z pewnością zostanie negatywnie zapamiętany właśnie z powodu tej decyzji. Nawet jeśli część kolegów i koleżanek w tym samym czasie, kiedy organizacje lekarskie stanowczo protestują przeciwko limitom, będzie poddawać się grze Ministerstwa Zdrowia i w przestrzeni publicznej dziękować i chwalić MZ, że choć groził wycofaniem rocznej recepty, to ostatecznie po konsultacjach z ekspertami zgodził się ją pozostawić. To z jednej strony wchodzenie w grę ministra, bo koincydencja protestu przeciwko limitom i powrotu do recepty rocznej nie wydaje się być przypadkowa, z drugiej – świadectwo braku środowiskowej refleksji.

W drugiej połowie lipca doszło do sytuacji, w której lekarze nie mogli – również podczas udzielania świadczeń stacjonarnych – wystawiać pacjentom recept. Powód? Ręczne ustawianie zmian w systemie, jak to się mówi potocznie – majdrowanie. Była sobota, więc w sposób naturalny ci, którzy w sobotę nie pracują – w tym wiele poradni POZ – tego nie odczuły.

Ale odczuli wszyscy ci, którzy w sobotę pracują, wystawiają recepty. Choćby lekarze w oddziałach szpitalnych. I tu znów znalazły się osoby – lekarze – w przestrzeni publicznej bagatelizujące problem czy próbujące osłabiać stanowczą reakcję naszego środowiska. Nie jest dobrze, jeśli ktoś formułuje sądy wyłącznie z własnej perspektywy. Skoro mnie problem nie dotyczy, znaczy, że go nie było – taka postawa środowisku lekarskiemu nie pomaga, rozbija jedynie naszą jedność.

Minister określił reakcję samorządu lekarskiego jako „histeryczną”.

Była adekwatna do sytuacji. Jeśli lekarz nie może leczyć, bo minister wyłączył mu kilkoma kliknięciami narzędzia pracy, a w gabinecie w tej właśnie chwili siedzi przed nim potrzebujący pilnej pomocy pacjent, to jak ma reagować? Jak ma reagować środowisko? Zareagowaliśmy adekwatnie. Dobrze, że problem został rozwiązany.

W ostatni piątek Sejm w bloku głosowań między innymi odrzucił poprawki Senatu do ustawy Karta Nauczyciela. Dlaczego o tym mówimy? Bo w tych poprawkach izba wyższa wykreślała przepisy po raz kolejny obniżające kryteria dla szkół, które chcą otwierać kierunki lekarskie. Mamy w tej chwili 32 uczelnie, na których od października będą się kształcić kandydaci na lekarzy, ale to nie znaczy, że w październiku nie będzie ich więcej. Powiedzmy – 36.

Młodsi koledzy mają na to doskonałe określenie: program „PWZ w chipsach”, czyli zwiększanie dostępności do dokumentu PWZ dla wszystkich chętnych, które zaplanowali politycy. To wygląda na bardzo przemyślaną i konsekwentnie realizowaną strategię walki z „kastą”, bo tak nas – lekarzy – postrzegają rządzący.

Strategię deelityzacji zawodu.

Dokładnie. Deelityzacja zawodu lekarza. Problem polega na tym, że decydenci nie widzą różnicy między studiami lekarskimi a takimi, na których wystarczy chodzić na wykłady, uczyć się z książek i robić notatki. Obawiam się, że zmierzamy do punktu, w którym Unia Europejska prędzej czy później przestanie uznawać nasze dyplomy.

Proszę sobie wyobrazić, że jest Pan znów na pierwszym roku swoich studiów i ma dojeżdżać raz w tygodniu, może nawet raz na dwa tygodnie, na zajęcia do prosektorium 300 km. Co to oznacza dla młodego człowieka, który zaczyna trudne, wymagające studia?

Nie mam złudzeń, że przełoży się to na problemy z koncentracją, nie tylko na tych zajęciach, ale również zakłóci zajęcia i proces zdobywania wiedzy już po powrocie do macierzystej placówki. Takie obciążenie nie jest bez znaczenia. Nawiasem mówiąc, baza do nauczania medycyny może się powiększać, ale nie stanie się to w sposób skokowy. Nie w takim tempie, w jakim minister edukacji i nauki zachęca kolejne szkoły do otwierania kierunków lekarskich. W mojej ocenie przed wyborami ten proces może jeszcze przyspieszyć.

Samorząd lekarski w tej chwili może się tylko zastanawiać, co z tym fantem zrobić. Rozważamy, czy w przypadku uczelni, które mają i będą mieć negatywną ocenę Państwowej Komisji Akredytacyjnej, będziemy mogli wydawać prawo wykonywania zawodu. Albo czy nie będzie ono musiało być ograniczone, bez możliwości podejmowania pracy w innych krajach UE. Już dziś, w kuluarowych rozmowach ten postulat wybrzmiewa ze strony naszych partnerów z innych państw członkowskich UE – „jeśli jakaś szkoła nie spełnia kryterium jakości, to nie powinniście uznawać kwalifikacji takiego lekarza do pracy na rynku europejskim”.

Czekamy też z niecierpliwością na kolejne ruchy ministerstw, bo to nie jest jeszcze maksimum możliwości. Dlaczego nie dopuścić do kształcenia lekarzy online? Mówiąc zupełnie serio, Ministerstwo Zdrowia po prostu się kompromituje. Nie tylko nie sprzeciwia się decyzjom resortu nauki, ale je wręcz wspiera.

Wspiera zdecydowanie. Wiceminister Piotr Bromber, występując w czerwcu na konferencji KRAUM, gdzie zostały zaprezentowane rekomendacje dotyczące jakości kształcenia w zawodach medycznych podsumował, że są one zbieżne z decyzjami zapadającymi w obszarze zwiększania limitów miejsc na kierunkach lekarskich, bo ministerstwo stawia i na ilość, i na jakość.

Tak, to świadczy o zaawansowanym rozdwojeniu jaźni. Choćby w piątek, gdy minister z jednej strony cieszy się i świętuje uchwalenie ustawy o jakości w opiece zdrowotnej, a z drugiej oklaskuje decyzje o obniżeniu, kolejnym – jak już wspomnieliśmy – kryteriów jakościowych przy otwieraniu kierunków lekarskich. Powiedziałbym, że to nawet nie tyle obniżenie, bo obniżać już nie bardzo jest co, tylko wręcz likwidacja kryteriów jakościowych. Jakichkolwiek.

Być może Adam Niedzielski i jego współpracownicy zgadzają się ze stanowiskiem ministra Przemysława Czarnka, że z punktu widzenia pacjenta lepszy jest lekarz średnio wykształcony niż żaden.

To bardzo prawdopodobne. I brzmi znajomo. Kilka lat temu ówczesny minister zdrowia mówił, że lepszy zmęczony lekarz niż żaden. Aż dziwne, że to jedyna oferta rządzących dla obywateli. Mijają lata, a linia partii w sprawach ochrony zdrowia jest niezmienna.

Samorząd apeluje do lekarzy, by nie podejmowali pracy w uczelniach, które mają negatywną ocenę PKA i nie gwarantują jakości kształcenia. Gdyby nie było wykładowców, to te uczelnie nie miałyby szans.

Jednak widać, że dla części lekarzy negatywna ocena czy brak gwarancji jakości nie są przeszkodą. Być może tytuł dziekana, niezależnie od tego, w jakiej szkole wyższej tym dziekanem się zostaje, działa na wyobraźnię.

Obserwuję, ze wciąż nie wszyscy lekarze czują powagę sytuacji i nie wszyscy widzą, do czego prowadzi droga, na którą weszliśmy – wbrew własnej woli. Z drugiej strony nie brakuje nawoływań, przede wszystkim w internecie, do protestu. Niestety faktem jest, że w tym obszarze działania ministerstwa są szkodliwe, ale zgodne z prawem.

To, co dziwi, to brak reakcji Państwowej Komisji Akredytacyjnej. Choćby na publiczne, bardzo wprost, dezawuowanie jej pracy przez ministra edukacji i nauki.

Wspomniał Pan, że minister może świętować uchwalenie ustawy o jakości. Czy nie odetchnął Pan z ulgą, że ten spektakl dobiegł końca?

Może trochę tak. Choć myślę, że to nie ulga, a jednak niesmak. Skończyliśmy jeść żabę. Ulga, że już nie musimy, jest rzeczywiście duża. Niesmak, że musieliśmy – ogromny.

W tym tygodniu GUS, i to wątek tylko z pozoru niezwiązany z poprzednimi, opublikował informację sygnalną o wydatkach na zdrowie w latach 2021-2022.

I jest potwierdzenie, że wydatki publiczne na zdrowie wyniosły w 2022 roku 4,91 proc. i spadły w stosunku do 2021 roku. Chciałbym zauważyć, że samorząd lekarski bardzo konsekwentnie powtarza – nie od miesięcy, ale do lat – że nakłady na zdrowie, wydatki publiczne na zdrowie, stoją w miejscu na żenująco niskim poziomie poniżej 5 proc. Jest dokładnie tak, jak mówimy, że jest. Cierpią na tym pacjenci, cierpią na tym pracownicy ochrony zdrowia, również lekarze, cierpi system. A jednocześnie mam wrażenie, że nas wszystkich dopada już totalna znieczulica. To jest duże zagrożenie i jednocześnie chyba właśnie taktyka decydentów, bombardowanie nas komunikatami o rosnących nakładach, o lawinowym wzroście finansowania, podwojeniu wydatków publicznych na zdrowie… Przychodzi komunikat GUS, gdzie widać…

… szaro na białym, bo GUS postanowił trochę zamazać rzeczywistość…

… ale mimo wszystko widać wyraźnie, że w finansach na zdrowie dramat jak był, tak jest. A reakcja? Praktycznie żadna, czy to ze strony mediów, czy choćby nawet polityków, jeśli nie rządzących, to opozycji. Przecież zwłaszcza w dobie kampanii wyborczej takie informacje powinny wywołać duże polityczne zamieszanie. Nie mamy żadnej reakcji, jest cisza.

Dziennikarze wolą się, być może, zastanawiać, czy minister zdrowia lubi lekarzy.

Lekarze nie potrzebują, by minister nas lubił. Kontakt telefoniczny z ministrem warto oczywiście mieć, rozmowy robocze nie są bez wartości, natomiast dla nas kluczowe znaczenie mają decyzje, jakie minister podejmuje: w tej chwili są to decyzje złe. Utrudnia nam wykonywanie zawodu, ingeruje w wolność wykonywania zawodu, obniża standardy kształcenia. To, czego chcemy, to żeby minister na tym etapie zostawił zawód lekarza i lekarza dentysty w spokoju, bo odwrócenie skutków już podjętych złych decyzji zajmie wiele miesięcy.

Skoro już wróciliśmy do tematu limitów. Gdy rozmawialiśmy miesiąc temu, po konferencji ministra, zapowiadał Pan, że jeśli minister wprowadzi przepisy dotyczące limitów recept, zaskarżycie je do sądu. Tylko że żadnych przepisów nie ma…

… i nie ma z czym iść do sądu, dokładnie. Upraszczam, oczywiście. Bo nie jest tak, że nic w tej sprawie nie robimy. Skierowaliśmy pismo do Centrum e-Zdrowie z wnioskiem o udostępnienie informacji na temat trybu, w jakim Ministerstwo Zdrowia wydało polecenie dotyczące zmian w systemie. Co się okazało? CeZ wyjaśniło, że takie polecenie zostało przekazane w drodze kontaktów roboczych urzędników Ministerstwa Zdrowia z urzędnikami CEZ-u.

Czyli jednak ktoś z Miodowej zadzwonił do CeZ i przekazał, że trzeba kliknąć?

Prawdopodobnie tak. CeZ wskazuje na Ministerstwo Zdrowia. Oni są jedynie trybikiem w machinie. Zastanawiamy się nad wnioskiem do prokuratury, ale nie jest to proste, skoro nie ma żadnej procedury, żadnej decyzji. Nagle – pufff, deus ex machina – nie było limitów, są limity. Niewykluczone, że będziemy musieli po prostu czekać, aż wydarzy się jakaś szkoda. Aż, mówiąc wprost, jakiś pacjent na ministerialnych grach i zabawach ucierpi.

Rozmawiała Małgorzata Solecka

31.07.2023
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta