×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Na straży jakości

Małgorzata Solecka

Rezygnacja z weryfikacji jakości z nadzieją na to, że podmiot taką jakość na przestrzeni lat sam wypracuje, to abdykacja państwa – zaznacza Łukasz Jankowski, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej.


Prezes NRL Łukasz Jankowski. Fot. twitter.com/naczelnal

  • Na skutek splotu dwóch fatalnych uwarunkowań, czyli niskich nakładów i potężnego kryzysu kadrowego rynek pracownika w przypadku zawodu lekarza stał się wręcz patologiczny
  • Zamiast multiplikować szkoły i kierunki lekarskie, powinniśmy postawić na jakość. Samorząd nie kwestionuje przecież oczywistego faktu, że liczbę kształconych lekarzy trzeba zwiększać
  • Ile razy w ostatnich dwóch, trzech latach przestrzegaliśmy, by nie igrać z ogniem, bo może się okazać, że polskie dyplomy przestaną być uznawane w UE
  • Jeśli nie dojdzie do uregulowania rynku, te biznesy będą trwać, bo zostały poczynione mniejsze lub większe inwestycje, szkoły zainkasowały czesne
  • Wyznacznikiem trwania kierunku powinna być pozytywna ocena Polskiej Komisji Akredytacyjnej. Bo na autorefleksję podmiotów nie liczę
  • Samorząd lekarski, ale też organizacje młodych lekarzy przestrzegały kandydatów przed rekrutacją na uczelnie nieposiadające pozytywnej opinii PKA
  • Trudno znaleźć dystynkcję, odróżniającą uczelnie, które dają rękojmię, które dają nadzieję i te, które nie dają nawet szans
  • Pozytywna opinia PKA i status akademickości to dwa filary, których można i trzeba wymagać od uczelni, która chce kształcić lekarzy

Małgorzata Solecka: Wie Pan, skąd się biorą lekarze?

Łukasz Jankowski: Jestem coraz bardziej skłonny uwierzyć, że w Polsce część osób, zabierających w tej sprawie głos, wyznaje teorię o znajdowaniu lekarzy w kapuście. To byłoby nawet zabawne – i rzeczywiście mam wrażenie, że doszliśmy do takiego punktu w debatach na temat kształcenia lekarzy, że pozostaje nam jedynie śmiech przez łzy – gdyby nie było tak przeraźliwie smutne. Bo w podobnym tonie wypowiadają się osoby, które mogą oczywiście być nazywane ekspertami, choć nigdy nie miały nic wspólnego z procesem kształcenia przyszłych lekarzy, i nie mają pojęcia, jak przebiega i jak powinien przebiegać ten proces, ale też czasem osoby, które dobrze ten proces znają, niekiedy go wręcz współtworzą.

Tezy, że tak naprawdę nie ma znaczenia, gdzie – a więc i jak – zostanie wykształcony przyszły lekarz, są tak samo „zabawne” jak fakt, że lekarz z niepełnym prawem wykonywania zawodu może objąć funkcję prodziekana jakiejkolwiek uczelni. A tak naprawdę, że prodziekanem może zostać osoba, która dopiero co wkroczyła do tego zawodu – niezależnie od tego, czy ma ograniczone, czy pełne PWZ.

I nie chcę się tu skupiać na personaliach, bo nie w nich rzecz – problemem jest system, który takie kariery nie tylko umożliwia, ale wręcz wymusza.

System rzeczywiście otworzył niezliczone wręcz możliwości, stworzył ścieżki karier i nowe miejsca pracy. Wielkopolska Izba Lekarska poinformowała właśnie, że prezes Okręgowej Rady Lekarskiej zrezygnował z bycia wykładowcą Uniwersytetu Kaliskiego.

Dyskusja na ten temat, ożywiona dyskusja, odbyła się już na posiedzeniu Naczelnej Rady Lekarskiej. Cieszę się, że dr Krzysztof Kordel podjął taką decyzję.

Wróćmy jednak do pytania zasadniczego. W ubiegłym tygodniu przysłuchiwałam się dwóm dyskusjom na temat kształcenia lekarzy, dzień po dniu. Dyskusjom, których ton był zupełnie różny. W jednej dominowało zaniepokojenie o jakość kształcenia, w drugiej – przekonanie, że tak naprawdę kształcenie przeddyplomowe większego znaczenia dla jakości wykonywania zawodu nie ma, bo lekarz wszystkiego uczy się praktykując pod okiem mistrzów. Od tego zaś tylko niewielki krok do potwierdzenia słynnego już stwierdzenia o wyższości lekarza niedouczonego nad brakiem lekarza.

Fakt, że takie tezy głoszą przedstawiciele biznesu medycznego mnie nie dziwi. Myślę zresztą, że pod tą opinią w cichości serca mogłoby się podpisać bardzo wielu menedżerów publicznych placówek medycznych, szpitali zwłaszcza.

My – mówię tu o samorządzie, ale też szerzej, o środowisku lekarskim, od dłuższego już czasu zwracaliśmy i zwracamy uwagę, że na skutek splotu dwóch fatalnych uwarunkowań, czyli niskich nakładów i potężnego kryzysu kadrowego rynek pracownika w przypadku zawodu lekarza stał się wręcz patologiczny. Jak wygląda często proces rekrutacji? Szpital daje ogłoszenie, że szuka lekarza. Powiedzmy, do dyżurowania na SOR. Zgłasza się X., przedstawia komplet dokumentów i słyszy pytanie, czy może zacząć pracę następnego dnia. Czy weźmie 24-godzinny dyżur. Umowa jest podpisywana od ręki.

Tak, przez lata w Polsce, ze względu na uwarunkowania kadrowe, niejako oddolnie stworzyła się mentalność, że szpital potrzebuje po prostu jakiejkolwiek osoby z dyplomem i PWZ, żeby zapewnić ciągłość świadczeń. Na dobrą sprawę potrzebna była osoba z pieczątką, a nie lekarz.

I dziś, choć sytuacja się – nie wszędzie – poprawia, takie przekonanie w głowach wielu zarządzających wciąż pokutuje. Gdy jednak pod takimi poglądami podpisują się osoby, których zadaniem jest utrzymywanie kształcenia lekarzy na odpowiednim, wysokim poziomie… Zastanawiam się, czy nie jesteśmy, a na pewno czy nie byliśmy, na progu jakiejś rewolucji kulturalnej, procesu likwidacji elit.

O zamierzonej deelityzacji zawodu lekarza nie raz zresztą rozmawialiśmy.

Tak. Mam nadzieję, że ten proces zostanie zatrzymany i odwrócony. Zawód lekarza jest zawodem elitarnym nie w sensie prestiżu, tylko zakresu odpowiedzialności. I takim powinien pozostać. I gdy słyszę, że nie ma znaczenia, czy kandydat na lekarza kończy renomowany uniwersytet, czy szkołę zawodową, co więcej – że nie ma znaczenia, czy potem w ogóle szkoli się w jakimkolwiek szpitalu, przed oczami mam sytuacje absolutnie skrajne. Są kraje, w których historycznie, w wyniku forsowanych przemian społecznych, misję leczenia zamiast lekarzom powierzano przedstawicielom ludu. Mieli oni, delikatnie mówiąc, dość ograniczone możliwości, i jak można się domyślać, nie odnosili sukcesu.

Zamiast multiplikować szkoły i kierunki lekarskie, powinniśmy postawić na jakość. Samorząd nie kwestionuje przecież oczywistego faktu, że liczbę kształconych lekarzy trzeba zwiększać.

Podczas dyskusji na Forum Rynku Zdrowia, w tym panelu, w którym broniono tezy o wyższości niedokształconego lekarza nad brakiem lekarza, bardzo mocno wybrzmiał głos rektora Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Prof. Zbigniew Gaciong stwierdził, że była i jest alternatywa dla kierunku, przyjętego przez rząd w poprzedniej kadencji. Że akademickie uczelnie medyczne ją przedstawiały – w skrócie chodzi o zmniejszenie lub wręcz rezygnację z prowadzenia studiów w języku angielskim, co stworzyłoby przestrzeń dla przyjęcia znacząco większej liczby osób na studia w języku polskim. Sprawa rozbiła się o pieniądze, bo budżet państwa musiałby zwiększyć stawkę, płaconą za studenta i sfinansować więcej miejsc.

Mogę się tylko podpisać obiema rękoma pod tym, co powiedział prof. Gaciong.

W innym panelu, poświęconym stricte zmianom w kształceniu przeddyplomowym, dr Małgorzata Gałązka-Sobotka, uznana ekspertka systemu ochrony zdrowia, ale również przedstawicielka Uczelni Łazarskiego, wyartykułowała to, o czym samorząd lekarski mówił i mówi od wielu miesięcy: dopuszczenie do procesu kształcenia kandydatów na lekarzy placówek, które nie spełniają kryteriów jakości, zagraża całemu systemowi kształcenia, również na polu międzynarodowym. Przypominała, że podlega on przecież, jako całość, ewaluacji na poziomie Unii Europejskiej. Muszę powiedzieć, że publikacje szwedzkich mediów dotyczące jakości egzaminów online na jednej z polskich uczelni robią wrażenie czerwonej flagi. Można się zastanawiać, czy jednak w Europie już ktoś nie dostrzegł procesów, jakie w Polsce zachodzą.

Ile razy w ostatnich dwóch, trzech latach przestrzegaliśmy, by nie igrać z ogniem, bo może się okazać, że polskie dyplomy przestaną być uznawane w UE?

„Prawo w systemie ochrony zdrowia nie jest przestrzegane. Jeśli przepisy stanowią, że uczelnia, która chce otworzyć kierunek lekarski, ma mieć prosektorium, to ma je mieć” – mówiła przedstawicielka jednej z pierwszych uczelni prywatnych, które otrzymały – już lata temu – zgodę na otwarcie takiego kierunku. Ma Pan satysfakcję, że eksperci mówią w zasadzie głosem samorządu lekarskiego? Podczas obu dyskusji akurat izba lekarska nie była reprezentowana, a padały takie stwierdzenia, które do tej pory głosił – dobitnie – samorząd. Jeszcze kilka miesięcy temu byliście w tym dość osamotnieni.

Niewątpliwie po wyborach wiele się zmieniło i jeszcze zmieni. Niezależnie od wszystkiego, mogę się tylko cieszyć, że argumenty samorządu lekarskiego podziela coraz więcej wpływowych osób i instytucji. To nasz sukces a porażka tych, którzy twierdzili – jak były minister zdrowia Adam Niedzielski i wielu polityków jego partii – że samorząd lekarski broni korporacyjnych interesów. Ta argumentacja nie wytrzymuje próby. Staliśmy, stoimy i będziemy stać na straży jakości. Do świętowania, a nawet większej satysfakcji jeszcze daleko, choć dostrzegamy szansę na zapobieżenie dramatowi.

Dr Gałązka-Sobotka przestrzegała przed tokiem myślenia, że za kilka lat, gdy obawy o jakość kształcenia na części kierunków się potwierdzą, będzie można je zamknąć. „Konia z rzędem temu, kto podejmie taką decyzję” – stwierdziła. Czy to oznacza: teraz albo nigdy?

Niewątpliwie mamy do czynienia z rozregulowanym rynkiem, z daleko posuniętą deregulacją w obszarze, który powinien podlegać ścisłemu nadzorowi i regulacji. W takich warunkach weszli do gry przedsiębiorcy i chcą prowadzić biznes. Jeśli nie dojdzie do uregulowania rynku, te biznesy będą trwać, bo zostały poczynione mniejsze lub większe inwestycje, szkoły zainkasowały czesne. Będą więc dowodzić, że kształcą jeśli nie dobrze, to akceptowalnie, poprawnie.

Oczekuję refleksji i szybkich decyzji ze strony nowego rządu. Wyznacznikiem trwania kierunku powinna być pozytywna ocena Polskiej Komisji Akredytacyjnej. Bo na autorefleksję podmiotów nie liczę. Nie mam wiary, że szkoła X przestudiuje rekomendacje Konferencji Rektorów Akademickich Uczelni Medycznych i stwierdzi: „Jednak nie jesteśmy w stanie spełnić tych standardów, rezygnujemy”. Nie możemy zaś czekać, że kolejne roczniki przyszłych studentów zdecydują się omijać takie placówki. Musi przyjść decyzja odgórna – i w mojej ocenie są bardzo duże szanse, patrząc choćby na przedwyborcze deklaracje, że ona zostanie podjęta.

Pytanie tylko, kiedy. Utworzenie nowego rządu nastąpić może pod koniec roku. Będą mijać kolejne tygodnie i miesiące. Co z osobami, które rozpoczęły studia? Przedstawicielka MZ mówiła, że nikogo się nie zostawi na bruku, ale ta obietnica dotyczyła raczej perspektywy kilkuletniej, gdyby się okazało, że część uczelni nie jest w stanie podołać. Oczywiście izba lekarska nie jest właściwym adresatem pytania, a na pewno nie musi mieć gotowej odpowiedzi – otwieranie kierunków lekarskich nie było przecież waszą decyzją.

Samorząd lekarski, ale też organizacje młodych lekarzy przestrzegały kandydatów przed rekrutacją na uczelnie nieposiadające pozytywnej opinii PKA. Być może dla części tych osób miejsca się znajdą – jeśli, na przykład, zapadanie decyzja o wzmacnianiu wojskowej służby zdrowia przez powołanie jeszcze jednej uczelni medycznej, wyraźnie jednak sprofilowanej. Reszcie pozostanie niestety kierowanie roszczeń – nie tylko i nawet nie tyle do konkretnych szkół, co po prostu do Skarbu Państwa.

To, co bardzo mocno wybrzmiewa podczas dyskusji o jakości kształcenia – nie można wszystkich podmiotów, które na przestrzeni ostatnich miesięcy otrzymały zgodę na otwarcie kierunku lekarskiego, wrzucać do jednego worka. Na pewno nie jest też tak, że wszystkie powinny zostać zamknięte. Uniwersytet Warszawski, na przykład, z pewnością podoła wyzwaniu.

To też jest jeden z problemów wygenerowanych przez rządzących, trudno znaleźć dystynkcję, odróżniającą uczelnie, które dają rękojmię, które dają nadzieję i te, które nie dają nawet szans. Myśleliśmy początkowo, że rozróżni je status uniwersytetu – to mamy Uniwersytet Kaliski, w sprawie którego samorząd lekarski złożył ostatecznie zawiadomienie do prokuratury. Więc samo posiadanie w nazwie słowa „uniwersytet” niczego nie przesądza. Potem szliśmy tropem akademickości uczelni. W tej chwili opieramy się na opinii PKA.

Posiadanie negatywnej dyskwalifikuje, naszym zdaniem, kierunek i szkołę, która go otwiera. Ale już słyszę, że są, czy były, pomysły polityczne nacisku na modyfikacje kryteriów, jakimi kieruje się Polska Komisja Akredytacyjna przy wydawaniu opinii. Mogę tylko powiedzieć: nie idźmy tą drogą.

Wydaje się, że pozytywna opinia PKA i status akademickości to dwa filary, których można i trzeba wymagać od uczelni, która chce kształcić lekarzy. To ważne nie tylko dla systemu, dla pacjentów, dla tych, którzy chcą być w przyszłości lekarzami, ale też dla samych uczelni. Nie może, nie powinno być tak, że część uczelni inwestuje w spełnianie ustalonych kryteriów, podchodzi do nich bardzo poważnie, i musi się mierzyć z dziką, nie waham się użyć tego słowa, konkurencją.

Nie uciekniemy od tematu bieżącego. Jak, w Pana ocenie, potoczy się sprawa Uniwersytetu Kaliskiego?

Negatywna opinia PKA powinna pozbawić go możliwości prowadzenia kierunku.

Ale przedstawicielka MZ podczas panelu poświęconego kształceniu podkreślała, że nie ma takiego automatyzmu i nie było go już wcześniej. Bo gdy PKA wydała negatywną opinię UKSW w Warszawie, utrzymano zgodę na kształcenie – choć wcześniej, w przypadku uczelni w Radomiu – ją zawieszono. Można tak i tak, obydwa rozwiązania przyniosły rezultaty, bo obydwie uczelnie się „poprawiły”.

Czyli – eksperymentujemy. Trochę tak, jakby grupę dzieci wrzucić na głęboką wodę bez wcześniejszych lekcji pływania. Część, zapewniam, dotrze do brzegu. Będzie można mówić o sukcesie takiej szkoły pływania?

Przecież jeśli szkoła „kiedyś” – za trzy, za pięć lat – w końcu się poprawi, uzyska ewaluację, pozytywną opinię, to nie przekreśli faktu, że przez tych kilka lat uczyła bez niej, nie spełniając kryteriów. Nie mogę się zgodzić z tokiem myślenia koncentrującym się wokół „dawania szansy”. Nawet ostrzej – rezygnacja z weryfikacji jakości z nadzieją na to, że podmiot taką jakość na przestrzeni lat sam wypracuje, to abdykacja państwa.

W podobnym duchu mówił prof. Gaciong. Zdecydowano się na pewien hazard, którego skutkiem są deliberacje, ile nowych uczelni da radę, a ile polegnie na zadaniu, zamiast finansowo wzmocnić doświadczone podmioty, umożliwiając im kształcenie większej liczby studentów w języku polskim. Zdecydowano się, mówiąc inaczej, nie tyle na inwestycję, co na oddanie w leasing kształcenia przeddyplomowego.

Dokładnie tak. Studenci mają sobie sami sfinansować studia, czy to płacąc z kieszeni, czy zadłużając się w państwowym banku. I, ostatecznie, ponosząc olbrzymie ryzyko, że ten eksperyment się nie powiedzie. Zaś osoby i instytucje, które są współodpowiedzialne za pchanie systemu kształcenia na manowce, pozwalają sobie jeszcze na niewybredne komentarze.

Na przykład dotyczące tego, który z apostołów powinien być patronem Naczelnej Izby Lekarskiej i dlaczego Judasz Iskariota?

Pan rzecznik świeci odbitym blaskiem ministra nauki, bo to Przemysław Czarnek rugał nas za domniemane „donoszenie”. Mogę tylko powiedzieć, że to w sumie szokujące. Bo do rynsztokowego, dosłownie, stylu komunikacji w polityce zdążyliśmy się przyzwyczaić, ale jeśli to wybija w dyskursie na poziomie uczelni wyższej, widzę już duży problem.

Niestety, jest to również dowód, że rzeczywiście nastąpiło daleko posunięte upolitycznienie uczelni, o którym rozmawialiśmy krótko przed wyborami. To nie jest język, to nie jest retoryka, jaką stosuje się na uniwersytetach. A na pewno – jaką stosować się powinno.

Rozmawiała Małgorzata Solecka

25.10.2023
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta