×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Codziennie tysiąc - druga część reportażu portalu mp.pl z Grecji

Z Lesbos - Małgorzata Solecka
Kurier MP

Dla turystów Lesbos to raj. Dla uchodźców – czyściec w drodze do upragnionej Europy Zachodniej. A dla tych mieszkańców wyspy, którzy żyją z turystyki – piekielna pułapka, z której przynajmniej na dziś nie ma ucieczki.

Syryjski chłopiec w ruinach swojego zbombardowanego domu w mieście Idlib. Fot. Freedom House, flickr.com, lic. CC BY 2.0

Lesbos żyje przede wszystkim z rolnictwa i rybołówstwa. 11 milionów drzew oliwnych, które dają wyjątkową, mieniącą się złotem oliwę. Dwie zatoki, z których pochodzą najlepsze w Grecji sardynki i cenna sól. Ryby i owoce morza z Morza Egejskiego. Niekończące się stada owiec i dużo mniejsze – kóz to mleko i sery. Do tego arbuzy, pomidory, brzoskwinie... Turystyka, z punktu widzenia ekonomii całej wyspy, to tylko dodatek. Ale miejscowości północnego wybrzeża – Anaxos, Petra i Molivos, żyją przede wszystkim z turystów. A tych w tym roku jak na lekarstwo. – O wiele, wiele mniej niż rok temu – wzdycha Georgia, właścicielka jednej z tawern, położonych przy plaży w Anaxos. Winne są dwa kataklizmy: kryzys i uchodźcy.

Georgia wie, że większość tych ludzi to uciekający przed wojną całymi rodzinami Syryjczycy i im współczuje. Podobnie jak dziesiątki innych Greków, właścicieli małych turystycznych biznesów. Bo na Lesbos praktycznie nie ma wielkich ośrodków turystycznych. Pensjonaty, niewielkie hotele, tawerny, kilka klubów, w których pije się kolorowe drinki i można potańczyć, małe wypożyczalnie sprzętu sportowego, niewielkie sklepiki ze słowem „supermarket” w nazwie – to cała turystyczna infrastruktura. A rodzinne biznesy są wyjątkowo mało odporne na wahania koniunktury. Dlatego Georgia nie tylko patrzy z przerażeniem w stronę widocznych z Anaxos wybrzeży Turcji, skąd napływają uchodźcy, ale z niemniejszym nasłuchuje wiadomości z Brukseli i stolic innych krajów europejskich, które kłócą się o to, czy przyjąć tysiąc, dwa czy trzy tysiące uchodźców. – Do nas tylko w jeden weekend przypłynęło ich 1,6 tysiąca! – mówi.

Pomysłu na to, co zrobić z uchodźcami nie ma ani rząd w Atenach, zajęty negocjowaniem kolejnego pakietu pomocowego i przekonywaniem liderów eurogrupy, że greckie „nie” w referendum znaczyło tak naprawdę „tak, ale…”, ani Unia Europejska.

Dla Grecji, zmagającej się z własnymi problemami, to koszmar. Do maja główny kierunek natarcia nielegalnych imigrantów wiódł przez Morze Śródziemne do Włoch, ale teraz proporcje się odwróciły: to Morze Egejskie i jego wąskie, liczące po kilka mil morskich, przesmyki między Turcją a wyspami greckimi: Kos, Samos, Chios i Lesbos, stają się szansą dla uciekinierów i przemytników. Ci ostatni biorą po tysiąc euro od pasażera łodzi, najczęściej pontonowej. Do wypadków na morzu dochodzi sporadycznie. Dużo mniejsze ryzyko. Więc o ile z Afryki, Afganistanu czy Pakistanu do Europy próbują się przedostać przede wszystkim samotni, młodzi mężczyźni, do Grecji przypływają całe rodziny, nierzadko starsze kobiety, kobiety ciężarne, rodziny z dziećmi, również niemowlętami – w ogromnej większości z Syrii, ale zdarzają się też rodziny migrantów z Afganistanu czy Iraku.

Greckie prawo jest bezwzględne: każdy, kto w jakikolwiek sposób pomaga niezarejestrowanemu uchodźcy, naraża się na zarzut czerpania korzyści z przemytu ludzi. Organizacje humanitarne apelują do Aten, by złagodzić lub zawiesić stosowanie tych przepisów w sytuacji nadzwyczajnej, ale na razie stan prawny się nie zmienia. I zdarzają się przypadki, że Grecy stają przed sądem np. za zabranie do samochodu rodziny z małymi dziećmi. W ostatnich dniach na Lesbos zapadł zresztą w takiej sprawie wyrok uniewinniający.

Dla uchodźców oznacza to jedno: po przybiciu do brzegu w okolicach Eftalou (niedaleko Molyvos, największego miasteczka na północnym wybrzeżu Lesbos), muszą przejść kilkadziesiąt kilometrów do Mitilini, stolicy wyspy, by poddać się procedurze identyfikacji i rejestracji. Dopiero wtedy mogą np. kupić sobie legalnie jedzenie, odzież, lekarstwa i inne niezbędne rzeczy, jeśli mają pieniądze. Ale przez pierwsze dni, dopóki nie są zarejestrowani, w Molyvos, w drodze do Mitilini i w samej stolicy, muszą sobie radzić sami albo liczyć na pomoc tych, którzy pomóc chcą i się nie boją: mieszkańców Molyvos i innych miejscowości północnego wybrzeża i turystów, przede wszystkim expatów z Europy Zachodniej, żyjących i pracujących na wyspie.

Pomoc jest łatwiejsza dzięki internetowi – na Twitterze i FB wolontariusze piszą na bieżąco o tym, jaka pomoc jest potrzebna. Organizują transport dla starszych osób, kobiet ciężarnych i z małymi dziećmi, przekazują informacje o tym, czego najbardziej potrzebują uciekinierzy (buty, nakrycia głowy, woda, chleb, herbatniki, pieluchy, środki higieniczne dla kobiet). Podpowiadają, jak pomagać (lepsze małe butelki wody niż duże, sprzedawcom warto mówić, że kupuje się rzeczy dla uchodźców: często dają rabat lub dorzucają gratisy). Przekazują informacje o przypływających imigrantach, o sytuacji w obozach dla uchodźców. Wklejają linki do coraz częściej pojawiających się w mediach artykułów o dramatycznej sytuacji na Lesbos, do apeli o przebudzenie instytucji, odpowiedzialnych za uchodźców – w tym przede wszystkim UNHCR.

Pomoc uchodźcom na Lesbos zadeklarowała w weekend holenderska organizacja Stichting Vluchteling, działająca na rzecz uchodźców. Decyzja jest o tyle bezprecedensowa, że organizacja z zasady działa poza Europą. Jednak jej szefowa Tineke Ceelen po powrocie z Lesbos stwierdziła: -Gdyby ktoś mnie zapytał rok temu, czy podejmiemy działalność na terenie Europy, odpowiedź byłaby negatywna. Ale gdy zobaczyłam to sama… Dla nas to jest działanie niekonwencjonalne. Ale nie robić nic? Wykluczone!

Holendrzy zamierzają skierować pomoc do Mitilini, do obozów dla uchodźców. Pierwsze potrzeby szacują na ponad 750 tysięcy euro, które zostaną przeznaczone na zapewnienie wody pitnej i poprawę warunków sanitarnych.

W wielu relacjach mocno akcentowany jest wątek neutralnej przychylności Greków wobec migrantów. Mimo grożących im kar starają się pomagać przynajmniej najbardziej potrzebującym przybyszom. Mieszkańcy Lesbos czują się jednak coraz bardziej samotni i opuszczeni – i to nie sprzyja pozytywnemu nastawieniu do uchodźców, których pojawia się coraz więcej. Duńczycy, Holendrzy i Brytyjczycy piszą wprost: jeśli nie pomożemy jednym i drugim, napięcie będzie rosnąć i sytuacja może wymknąć się spod kontroli.

Nie ma dokładnych danych, ilu imigrantów jest w tej chwili na Lesbos. Dwa istniejące obozy są przepełnione. Każdej nocy z Turcji wypływają kolejne łodzie. Według ONZ na greckich wyspach pojawia się codziennie ponad tysiąc nowych uciekinierów. UNHCR nazywa tę falę „bezprecedensową”.

14.07.2015
Zobacz także
  • Niewidzialni
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta