"Co robi ten miś? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest miś na skalę naszych możliwości. My tym misiem otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie - mówimy - to jest nasze, przez nas wykonane, i to nie jest nasze ostatnie słowo! I nikt nie ma prawa się przyczepić, bo to jest miś społeczny, w oparciu o sześć instytucji". Znają Państwo? To proszę sobie wstawić w miejsce "misia" - "drożdżówkę", a zobaczymy obraz aktualnych trosk naszej władzy.
Stanisław Tym w filmie Stanisława Barei "Miś"
Otóż władza - a jakże, pociągnięta za język przez media - zasiądzie do okrągłego stołu ze specjalistami w dziedzinie cukiernictwa, by ustalić akceptowalny i powszechnie obowiązujący model drożdżówki szkolnej. Jak najpoważniej wspomina o tym na łamach "Dziennika Gazety Prawnej" wiceminister zdrowia Jarosław Pinkas.
Wydawałoby się, że nikt już w tej sprawie nie ośmieszy się bardziej niż była minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska, która triumfalnie obwieszczała mediom, że wywalczyła drożdżówki w szkołach, a będzie negocjować kawę. Okazuje się jednak, że życie wyprzedza kabaret i oto resort zdrowia, edukacji, a może jeszcze kilka innych (rodziny? rolnictwa? rozwoju?) będzie debatował o dopuszczalnym udziale cukru i owoców w ciastku, które mogłoby być sprzedawane w szkołach.
Zakładam, że - wbrew zapowiedziom DGP - zdefiniowanie składu surowcowego szkolnej drożdżówki to dopiero początek. Na drugi ogień może pójść wzmiankowana kawa. Arabica czy robusta? Z Kenii czy z Etiopii? Mielona grubo czy drobno? Palona słabo czy mocno? Jestem przekonany, że przedstawiciele palarni i producentów już przebierają nogami, by wybrać się na Miodową i przekonywać do walorów czarnego naparu. A dalej: czekolada, soki, no i oczywiście - wzorem krakowskich obwarzanków - cebularze czy inne produkty regionalne.
W ten sposób wyprzedzimy wkrótce światłych włodarzy Unii Europejskiej, którzy prostowali banany i ogórki, wskazując całemu światu algorytmy prawidłowej drożdżówki i każdego innego "zdrowego" produktu. Ku chwale Ojczyzny!